Niedawno otrzymałem pocztówkę wydaną z okazji Światowego Dnia Tolerancji (16.11. 2001 r.). Był na niej napis: \"świat wcale nie jest taki mały, zmieścimy się wszyscy; - chociaż jesteśmy inni... - tylko razem możemy stworzyć całość... - nie krytykujmy się... - tolerujmy się...\".
Na jakiej podstawie tolerować inność drugiego człowieka, tak aby to było z korzyścią dla niego? Czy moje rozumienie tej korzyści jest zrozumiałe dla niego samego? Jak będąc przekonanym o znajomości prawdy zachować szacunek dla innych poglądów, postawę bycia \"otwartą propozycją\"? Czy w ogóle wolno krytykować? Co zrobić aby posiadając skarb wiary, nie zakopać go pozostając nieczułym na potrzebę prawdy mojego bliźniego, nawet jak on sobie tego nie uzmysławia? Jak z jednej strony \"nastawać w porę i nie w porę\", a z drugiej \"nie zgasić knotka o nikłym płomyku i nie złamać trzciny nadłamanej\"?
Wolność jest obok rozumności jednym z istotnych komponentów ludzkiej natury, stanowiącym o naszej godności. To Pan, Bóg Wszechświata zechciał mnie powołać do istnienia. Uczynił to dla mnie w sposób daleko inny, niż uczynił to w stosunku do pozostałych ludzi. Choć wszyscy do Niego podobni i na Jego obraz, to jednak jesteśmy wobec siebie całkowicie inni.
To wszystko dotyczy całej dziedziny wychowania do wolności (a w tym do dojrzałego przeżywania wartości) i związanego z tym trudnego problemu stawiania wymagań w formacji chrześcijańskiej. Jak z jednej strony nie narazić się na fundamentalizm dbający jedynie o \"zewnętrzną stronę kubka\", a z drugiej strony co zrobić, żeby nie sprowadzić naszego chrześcijaństwa do czczej deklaracji? Jak roztropnie stawiać poprzeczkę wychowankom (szeroko rozumianym) aby dopingowała do wysiłku, a nie zniechęcała w punkcie startu? Jak zachwycając się pięknem Chrystusa i Kościoła, drogą Ruchu, takiej czy innej wspólnoty w Kościele, nie przygniatać swoją radykalnością bliźniego, który jest na początku drogi? Jak żyć aby dla innych być intrygującym w swojej postawie prawdy, dobra i konsekwencji życia wartościami, a nie odrzuconym jako nieżyciowy i nawiedzony fantasta, czy wręcz fanatyk? Jak rozumieć słabość ale nie godzić się na nią? Jak pogodzić ideały, zasady, elementy sprawnie sporządzonego planu przemiany z cierpliwością oczekiwania na często niewspółmierne tym oczekiwaniom rezultaty wysiłków? A bywa nierzadko, jak pokornie pogodzić się z prawdą, że sam albo inni powierzeni mojej duchowej pieczy, nigdy za życia w doczesności tego ideału nie będą w stanie wypełnić? I nie gorszyć się, i zaakceptować swoją i ich niemoc, ubóstwo ducha. I nie odrzucać wtedy ale stanąć przy drugim, wesprzeć sobą. Jakie to trudne...
Niestety, stając w prawdzie, na większość z tych pytań nie znajduję adekwatnej, satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Kiedyś może bym i znalazł, ale dziś już trochę przeżyłem i dlatego jak sądzę trochę spokorniałem. To każe mi inaczej stawiać te same wymagania bo z nich (związanych z prawdą i wartościami jakie wyznaję) nie chcę zrezygnować. Owszem, dalej stawiam je i sobie, i innym, ale już nie tak bardzo jak kiedyś spodziewam się efektów. Prawdą jest, że zdarza mi się częściej oczekiwać ich wobec osób, które piastują jakikolwiek urząd (niezależnie czy w państwie, czy w Kościele) bo jak sadzę mam prawo od nich wymagać więcej, mam prawo oczekiwać kompetencji i wierności w działaniu. Tu wymagam proporcjonalnie do deklaracji słów i do prawa, które stanowią nad innymi (a nawet bardziej wobec nich niż wobec tych \"innych\"). Stosunkowo mniej mam pretensji i mniej się frustruję wobec takich co jak ów celnik z Ewangelii bijący się w piersi, natomiast wciąż nie potrafię i nie chcę pogodzić się z takimi jak zadowolony z siebie faryzeusz, co to innych obarcza ciężarami, których sam nie jest w stanie unieść. To dotyczy wszystkich na świeczniku, to w równym stopniu dotyczy i mnie samego, bez względu na to w jakiej z tych postaci aktualnie się odkrywam.
Podczas ostatnich spotkań w różnych miejscach i wspólnotach Ruchu, nieustannie zdarza mi się powtarzać, \"musimy być bardziej cierpliwi\", \"nie od nas się wszystko zaczęło i na nas prawdopodobnie nie skończy, zostawmy też coś Panu Bogu\". Dzisiaj jestem przekonany o tym, że potrzeba wielkiej cierpliwości w całym procesie życia wiarą i jej przekazywaniu, ale i potrzeba też wielkiej uczciwości w tym procesie. Może właśnie to wiara każe czekać, może to ona uczy jak stawiać wymagania. W Ewangelii czytamy o drzewku, które nie chciało wydać owocu (Łk 13,6-9). Trzeba cierpliwości, wyrozumiałości i łagodności, ale trzeba też równocześnie stanowczości i jednoznaczności w odniesieniu do \"roli uprawnej\" ludzkiego serca. To wielka sztuka wyraźnie głosić całą prawdę do wszystkich, potrafiąc jednocześnie zastosować ją aktualnie do indywidualnych możliwości konkretnego człowieka.
Trzy lata temu na rekolekcjach usłyszałem słowa biskupa Edwarda: \"największy grzech kapłanów to brak elastyczności\". Mocno to dotarło do mojej świadomości. Zobaczyłem, jaką przeszedłem drogę w dziedzinie stawiania wymagań i jak jeszcze wiele brakuje mi do jej kresu. Te słowa wciąż nie dają mi spokoju. Dziś coraz bardziej staram się najpierw zrozumieć drugiego człowieka, a dopiero potem wskazać mu na realną możliwość przemiany, wzrostu jego chrześcijańskiej codzienności. To zdanie Biskupa, w swoim myśleniu rozszerzyłem na wszystkich odpowiedzialnych w Kościele, także świeckich animatorów, liderów grup, katechetów, itp. Trzeba być elastycznym w stawianiu wymagań. Zasady są konieczne, ale mądrością jest nie tyle ich znajomość co umiejętność korzystania z nich, zarówno w odniesieniu do samego siebie jak i bliźniego. Doświadczenie własnej niemocy jest szansą do zrozumienia słabości siostry, brata w wierze. Nie może prawo stać się narzędziem ciemiężenia, nie wolno w imię litery tego prawa osądzać człowieka, a jeśli \"wolno\", to trzeba zapytać: \"co to za prawo?\", albo też \"kim jest ten co próbuje je tak wykorzystać?\".
W Ruchu też wciąż istnieją chore tendencje w tej dziedzinie. Krążą różne slogany, mity, uproszczenia. Czasem powierzamy odpowiedzialność osobom nieodpowiedzialnym, to znaczy takim, które żyją w triumfalnym zwidzie swej nieomylności i przekonaniu własnej bezgrzeszności (takim polecam świetną książkę Francios Mauriaça, Faryzeuszka). Obawiam się ludzi, którzy sprowadzają proces formacji ku dojrzałości chrześcijańskiej do stawiania pytań w stylu: \"czy można kogoś wyrzucić z Ruchu, bo nie należy do Krucjaty?\" \"a ile lat można czekać, żeby wstąpił?\" \"na ilu spotkaniach trzeba być aby zaliczyć komuś rok pracy?\", itp., itd. Obawiam się tych co chcą życie ująć w sztywny grafik tylko po to aby rozliczać zarówno siebie jak i innych z życia, które jest przecież znacznie bogatsze niż nasze plany i zamierzenia. Owszem trzeba porządkować życie, ale nie wolno zapominać, że to \"szabat dla człowieka a nie człowiek dla szabatu\"! Trzeba stawiać wymagania, jasno je ukazywać, nie uciekać od tego w \"miłą atmosferę\", jednak równocześnie trzeba być cierpliwym, czekać aż ktoś dojrzeje, czekać nieraz nawet wiele lat, nie przyśpieszać.
No i jak pogodzić jedno z drugim: jasne stawianie wymagań z cierpliwością, z czekaniem aż ktoś dojrzeje. Niechaj wezwaniem i zachętą będą słowa św. Piotra Apostoła, tego co to ma \"ze swej strony utwierdzać braci w wierze\" chociaż sam doświadczył dramatu zaparcia się Mistrza z Nazaretu:
\"Pan nie zwleka z wypełnieniem obietnicy - chociaż niektórzy uważają, że zwleka - ale jest cierpliwy względem was, gdyż nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz aby wszyscy się nawrócili. A cierpliwość naszego Pana uznajcie za ratunek, tak jak to również umiłowany nasz brat Paweł napisał wam zgodnie z dana mu mądrością...\" (2 P 3, 9.15).