W naszej parafii odbyła się ostatnio wizytacja kanoniczna. Po jej zakończeniu wszyscy byli w szoku.
W moim ostatnim felietonie nawiązałem w pewnej jego części do postaci abp. Grzegorza Rysia. Od nieco ponad pół roku jest on pasterzem archidiecezji łódzkiej, na terenie której mieszkam z żoną i dziećmi. Myśląc o tym biskupie polskiego kościoła dochodzę coraz częściej do wniosku, że jest z nim pewien problem. Abp Ryś jest najzwyczajniej w świecie inny. Czemu?
Po pierwsze jest to prawdopodobnie najczęściej oglądany w internecie polski pasterz. Biskupi szefujący innym „bardziej prestiżowym” diecezjom rzadziej goszczą w głowach internautów. Skąd ten wniosek? Wystarczy dostrzec, ile razy dany film był oglądany w sieci. Cóż jednak z tego? Można przecież rzec, że wyrosła nam nowa celebrycka gwiazda chodząca w śmiesznych, fioletowych szatach. Jak się jednak okazuje, abp Ryś w szatach takich wcale nie chodzi i prawdopodobnie tym ujął już na wstępie zawodowych antyklerykałów. Na jego szyi wisi srebrny krzyż, który kard. Stanisław Dziwisz przekazał mu po kard. Franciszku Macharskim, przez wszystkich określanym jako wielkim księciu Kościoła. W jednym z wywiadów łódzki pasterz przyznał, że ma świadomość, jak jest to ważne. Owa świadomość go nie paraliżuje, ale jeszcze bardziej motywuje do działania. Czemu jednak wspomniani internauci wyszukują filmów z biskupem Kościoła katolickiego w Polsce, choć Kościół ten przez wielu tak chętnie jest krytykowany?
Tutaj dochodzimy do drugiego elementu, jakim jest język biskupa Grzegorza. W zasadzie jest to ciekawe zjawisko. Mamy bowiem do czynienia z człowiekiem mającym bardzo solidne wykształcenie. Władza on kilkoma językami, wykłada na uczelni, specjalizuje się w historii Kościoła. Jednocześnie człowiek ten wręcz lgnie do tych wszystkich, którzy czasem mówić nie potrafią, którzy buntują się, a czasem nawet brzydko pachną. Jednego dnia przebywa w schronisku Caritasu, a drugiego rozważa z naukowcami pojęcie tradycji. Zaskakujące jest, ale on dociera do każdej z tych grup. Jak to się dzieje?
Trafiamy teraz na trzecia płaszczyznę i jest nią słowo. „Słowo” rozumiane dosłownie i w przenośni. Abp Grzegorz Ryś przemawiając, mówiąc i wykładając zatrzymuje się w pierwszej chwili na Słowie – tym, które dał nam sam Bóg. Pokazuje on jego głębię, wnika w treść. Nie jest to tylko lektura, ale wkroczenie w znaczenie zdania i zadanie banalnego pytania „Czy ono coś we mnie zmienia?” Słuchając kazań naszego biskupa uświadomiłem sobie kolejny raz, że nie mamy przypadku Pisma Świętego do czynienia z kolejną publikacją. To treść, która dociera, która zmienia. Arcybiskup Ryś ma jednak także inną umiejętność. Sposobem, w jaki się wypowiada potrafi zatrzymać słuchacza. Skupia jego uwagę, zadaje pytania, czasem prowokując. Gdy przyjechał do naszej parafii na wizytację. był obecny na każdej Mszy. Największe zaskoczenie wzbudził kazaniem do dzieci. Wyszedł na środek kościoła z mikrofonem. Poprosił tatę kilkorga dzieci, proboszcza naszej parafii i moją żonę. Dzięki jego podpowiedziom mieli odegrać sceny z życia św. Krzysztofa. Do dziś nie wiem, kto był bardziej zainteresowany, dorośli czy dzieci.
Często myślę o naszym, nadal nowym biskupie. Boje się, że tłum i zachwyty go popsują, Sam ponadto czasem się buntuję. Słyszę jego słowa i myślę: „chyba nie do końca tak jest”, „to zbyt łatwe”, a czasem „zbyt trudne”. Myślę tak o nim i nagle dochodzę do wniosku, że refleksje warto zastąpić modlitwą – za niego, za kościół, za siebie także.