Zobaczyłam, jak niesamowicie wysoką jakość może mieć życie chrześcijańskie mimo trudności, słabości ludzkiej i ograniczeń, które każdy nosi ze sobą i w sobie
Podjęcie życia we wspólnocie zakonu klauzurowego (zamkniętego) wielu osobom kojarzy się z czymś tajemniczym, egzotycznym lub z niesamowitym hardcorem. W moim przypadku była to fascynująca przygoda wiary.
Pragnienie takiego życia nosiłam w sobie od wielu lat z mniejszym lub większym ogniem, jednak zawsze wydawało mi się, że to jest tylko moje marzenie a nie Boże wezwanie. Na pewnym etapie życia to Boże przynaglenie stało się tak silne, że trzeba mi było zająć się nim na poważnie. Kiedy prosiłam Pana o światło w tej sprawie, otrzymałam Słowo z Ewangelii według św. Mateusza (9,13b): Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników. Nie rozumiałam tego słowa wtedy, ale bardzo dobrze zaczęłam je rozumieć, gdy weszłam do wspólnoty.
Pierwszy etap rozeznawania trwał długo i nie był pozbawiony trudności. Od strony wewnętrznej – opory i lęki – miałam już ustabilizowane życie, a tu trzeba było wywrócić je „do góry nogami”. Zewnętrzne okoliczności też miały swoją wagę – brak akceptacji Rodziców, trudności organizacyjne związane z rezygnacją z pracy i środkami finansowymi na czas między życiem „tu” a życiem „tam”, „zagospodarowanie” mieszkania, itd., itp. Ten czas przejściowy, który trwał sześć miesięcy, to był jeden wielki akt wiary, zaufania Bogu, że On jest Panem mego życia pod każdym względem, że skoro tego ode mnie chce, to mnie przeprowadzi przez każdą przeszkodę. Tak też się stało. Mogłabym napisać książkę o Bożych interwencjach w tym czasie. Niech będzie Bóg uwielbiony!
Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej
Życie za kratą klasztorną nie jest spokojną sielanką, jak może myślą niektórzy, kiedy człowiek posuwistym, statecznym krokiem sunie przez wysokie, ciemne korytarze, medytując nad Bożym Słowem, zatopiony w Bożej Obecności, nie widzący świata i jego powabów. Nic z tych rzeczy! Klimat pustyni, milczenia i intensywnego słuchania Słowa sprzyja sytuacji, kiedy zaczyna się widzieć w sobie z całą ostrością to, czego na pewno nie chciałoby się zobaczyć.
Pierwsze do głosu dochodziły tęsknoty pokazujące mi, do czego moje serce jest faktycznie przywiązane, gdzie ulokowana jest moja miłość. O dziwo to nie tylko rodzina, przyjaciele, ale też parafia, miasto i OAZA! Nie chodzi oczywiście, żeby być duchem bez emocji i więzi, ale o to gdzie w tym wszystkim jest miejsce Boga. Trzeba mi było długo pracować, żeby z tej ziemi rodzinnej, ziemi przywiązań wyjść jak Abraham, zostawić i wyruszyć w kolejny etap wewnętrznej drogi wiary, by po raz kolejny postawić Boga na pierwszym miejscu. Jak się z czasem okazało największym „zagrożeniem” dla Boga w moim sercu jestem… JA! Spokojnie mogłam powiedzieć: Ja jestem Bogiem i nie ma innego :-)
Dlaczego mnie prześladujesz?
Doświadczenie prawie czterech lat życia we wspólnocie zakonnej, gdzie codziennie, 24h/dobę widzi się te same twarze, było dla mnie doskonałym laboratorium miłości bliźniego. Bardzo szybko zobaczyłam motywacje swoich czynów, swoje myślenie o innych. Przekonanie o swojej gotowości do służby, bezinteresowności i otwartości na inność siostry, która klęczy obok i się modli, prysła jak bańka mydlana w tempie „teleekspresowym”.
Przełomowa w tym względzie była modlitwa wstawiennicza, o którą poprosiłam moje współsiostry, kiedy przechodziłam kryzys związany z funkcjonowaniem we wspólnocie. W czasie modlitwy, jak było w zwyczaju, przeorysza podała jednej z sióstr, której sposób bycia był dla mnie trudny, Biblię, by otworzyła Słowo i przeczytała. Siostra otworzyła fragment z Dziejów Apostolskich 9,1-18, przedstawiający historię nawrócenia św. Pawła. Zaczęła czytać. Moim sercem potrząsnęła ogromna siła, która wywołała falę łez (płakała również siostra czytająca ten tekst). Kiedy doszła do zdania: Szawle, Szawle dlaczego Mnie prześladujesz? jak błyskawica przez mój umysł i serce przebiegła myśl: Ja jestem prześladowcą Jezusa i Bożego Kościoła kiedy osądzam moje siostry i braci. To wewnętrzne światło przyniosło ogromny pokój, wolność i niesamowitą, niczym niewytłumaczalną integrację. Mam świadomość głębokiego uzdrowienia wewnętrznego z grzechu nałogowego osądu, jako owocu tej modlitwy, jak również relacji z tą moją współsiostrą. Pan Jezus dał mi też łaskę podzielenia się tym ze wspólnotą. Gesty siostrzanej miłości, wyrażone w milczeniu po tej modlitwie są w moim sercu żywe do dziś. Niech Bóg będzie uwielbiony!
Zobaczcie jak jest dobrze przebywać razem z braćmi
Życie w tej wspólnocie, w której postawił mnie Pan, było dla mnie błogosławieństwem. Z jednej strony mogłam jak w lustrze zobaczyć siebie w prawdzie, przyjąć ją i doświadczyć wewnętrznej wolności jaką ona daje. Z drugiej, mogłam doświadczyć życia we wspólnocie wiary. Niesamowicie cenne było dla mnie spotkanie kobiet głęboko wierzących, starających się żyć wiernie w regule, którą obrały, w duchu prawdziwej modlitwy i posłuszeństwie Słowu, w poddaniu Duchowi Świętemu. Zostałam wręcz „zarażona” tym stylem i duchem życia, pragnieniem zrealizowania tego, co Pan chce do końca.
Zobaczyłam też, jak niesamowicie wysoką jakość może mieć życie chrześcijańskie mimo trudności, słabości ludzkiej i ograniczeń, które każdy nosi ze sobą i w sobie. Jak można pięknie przeżywać szarą codzienność, jak okazywać miłość w drobiazgach, jak rezygnować z siebie (egoizmu) by służyć, jak nasłuchiwać wezwań Bożych i iść za nimi w duchu rozeznawania i wreszcie jak po Bożemu świętować, gdy trud pracy za nami a Pan daje czas szabatu. To doświadczenie i pragnienie życia w takiej wspólnocie wiary noszę w sobie do dziś. Niech będzie Bóg uwielbiony!
Weź swojego syna jedynego i złóż go w ofierze
Nie było mi dane pozostać w klasztorze. Pojawiły się kłopoty zdrowotne i po miesiącach rozeznawania decyzja lekarza, że nie da się z moimi dolegliwościami dalej żyć w tamtym miejscu. Ogromny bunt, żal i niezrozumienie tego, co Bóg czyni, spadło na mnie jak miecz, który rozdziela, rozcina i rani. Przez dwa miesiące walczyłam o przyjęcie tego, co Pan miał dla mnie na tamten czas przygotowane. Po kilkudniowych rekolekcjach w milczeniu i długich godzinach modlitwy przed Najświętszym Sakramentem podjęłam decyzję, że zgadzam się na ile potrafię na to, co Bóg mi przygotował.
Wielka fala miłości, którą Bóg zalał mnie przez moje współsiostry w tym czasie szykowania się do powrotu oraz bliskich, przyjaciół i znajomych, gdy już wróciłam do domu, ugruntowała mnie do głębi w tym, co stanowi fundament mojego życia: jestem kochana bezwarunkowo przez Boga i nic tego nie zmieni. Niczego nie muszę się bać, bo On jest ze mną. Prowadzi mnie przez ciemną dolinę, niczego nie muszę się trwożyć.
Pytanie: „dlaczego to wszystko się wydarzyło?” pozostawało jednak nadal otwarte.
Po trzech latach od powrotu z klasztoru do domu, na jednym ze spotkań grupy dorosłych dzieliliśmy się tekstem o ofierze jaką Abraham miał złożyć Bogu z syna Izaaka (Rdz 22,1-19). Jedna z uczestniczek rzuciła wówczas światło na ten etap drogi wiary mojego życia. Powiedziała – parafrazuję: kiedy czytam ten tekst zaraz stajesz mi, Magdo, przed oczami. Twój powrót do nas, to jak ofiarowanie Izaaka swojego serca Bogu. Wiemy, jak ta historia się skończyła. :-)
Dałem ci ten kraj zobaczyć, ale do niego nie wejdziesz
Zobaczyłam piękną Ziemię Obiecaną – ziemię intymności Boga z człowiekiem, w której Bóg zaspokaja cudownie (dosłownie!) każdą potrzebę tego, który Go miłuje; ziemię wspólnej pielgrzymki wierzących do domu naszego Ojca, gdzie jest się dla siebie nawzajem wsparciem w trudzie walki o wiarę, nadzieję i miłość.
Nie dane mi było wejść jak Mojżeszowi do ziemi Kanaan i nie dane mi było zobaczyć liczne potomstwo z umiłowanego Izaaka, jak Abrahamowi, ale już dziś pozdrawiam wypełnienie obietnicy (Hbr 11,13), jaką Bóg mi złożył gdy przyjmowałam Go jako Pana i Zbawiciela do swojego życia: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego (J 1,51). Bo we wszystkim, co dane nam jest w życiu, jeśli szuka się woli Bożej i wypełnia z miłością, jaką ma się na dany moment, możemy doświadczać Bożej miłości i zbliżamy się do spełnienia Bożych obietnic dla nas – do życia z Nim na wieki.
Niech będzie Bóg uwielbiony!