Kiedy na październikowym Dniu Wspólnoty po raz pierwszy pojawiła się idea robienia ProChrist u nas w rejonie, pomyślałam, że nasz moderator ma co najmniej bujną wyobraźnię. Przygotowanie takiej akcji na taką skalę przez dopiero co powstały rejon, w którym większość uczestników nie była jeszcze nawet na zerówce, wydawało mi się bardziej marzeniem niż realnym planem. Rozważaliśmy tę sprawę jeszcze do marca, i postanowiliśmy zaryzykować. Zdecydowaliśmy w dodatku, że nie będziemy w jednym miejscu czekać, aż ludzie przyjdą do nas, ale wyjdziemy do nich aż w czterech parafiach dekanatu (po dwa dni w jednym miejscu). Od początku przygotowań doświadczaliśmy Bożej opieki, spotykaliśmy życzliwych ludzi, otwartych na współpracę i chętnych do pomocy.
Przenoszenie sprzętu co dwa dni i instalowanie go na nowo wiązało się oczywiście z dodatkowymi przygodami i trudnościami technicznymi. Była to wielka szkoła zaufania i doświadczenie mocy modlitwy. W chwilach zwątpienia, gdy wszystko wydawało się iść źle, ratowała nas potężna pomoc św. Michała Archanioła i pod jego ochroną, łączność - złapana czasem 30 sekund przed transmisją - trwała przez cały wieczór i mogliśmy bez przeszkód wsłuchiwać się w zwiastowane Boże Słowo. Frekwencja naszych wieczorów nie była może szczególnie imponująca - wahała się od kilkunastu do stu kilkunastu osób, ale już widzimy owoce tego czasu. W Skrzyszowie do powstającego od jakiegoś czasu kręgu Domowego Kościoła dołączyło brakujące małżeństwo, powoli odradza się też grupa Oazy Dorosłych. W Gorzycach w wieczorach ProChrist uczestniczyli pensjonariusze DPS-u i Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, którzy nie pojechaliby do Spodka, więc cieszymy się, że mogliśmy umożliwić im udział w tej akcji na miejscu. W przygranicznych Gołkowicach spotkaliśmy się w gronie ekumenicznym i międzynarodowym. W Turzy Śląskiej gościliśmy przyjaciół z rejonu wodzisławskiego, a zaprzyjaźniona młodzież studencka ubogaciła nasze wieczory pantomimą i śpiewem.
Czym był ten czas dla mnie osobiście? Zaczynałam tę przygodę z pewnym dystansem. Od mojego pierwszego przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela minęło już ponad 10 lat. Mówiłam sobie: „Po kilku latach intensywnego zaangażowania w Ruch, po prawie 5 latach teologii, co jeszcze nowego miałabym usłyszeć? No, ale włączę się w przygotowania ze względu na innych, poza tym popatrzę jak to robią inni, posłucham, może jakieś ciekawe pomysły do dalszej posługi z tego wyciągnę”. I musiałam usłyszeć skierowane do mnie ewangeliczne „głupcze” i z pokorą przypomnieć sobie prawdę o tym, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12)... Każdego wieczoru Słowo Boże konfrontowało mnie z prawdą o moim życiu, z tymi jego jeszcze niezewangelizowanymi obszarami. Musiałam przyznać się przed sobą, że wciąż jest gdzieś we mnie rozdarcie pomiędzy upadnięciem Jezusowi do stóp a powiedzeniem „odejdź ode mnie” (Mk 5,6-7), że tak często zamiast być gliną w ręku Garncarza, próbuję samą siebie uczynić osią swojego życia... Jednym słowem, że wciąż wiele we mnie zwątpienia a za mało zadziwienia Bożą Miłością i działaniem. Przychodziłam więc co wieczór na nowo pod krzyż, przynosząc siebie Jezusowi.
Jak wiele osób zastanawiałam się też, jak właściwie ma wyglądać taka ekumeniczna ewangelizacja. W rejonie robiły to osoby z Ruchu, ale czy nie staniemy wobec sytuacji, że po transmisji ze Spodka nagle trzeba będzie coś prostować, że my jednak wierzymy inaczej niż przed chwilą mówił pastor? Postawiłam na zaufanie swojemu biskupowi. I znowu był to dla mnie czas tytułowego zdziwienia. Chociaż prawie na świeżo miałam jeszcze w pamięci słowa Soboru Watykańskiego II, że „same te Kościoły i odłączone Wspólnoty, choć w naszym przekonaniu podlegają brakom, wcale nie są pozbawione znaczenia i wagi w tajemnicy zbawienia. Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież posługiwać nimi jako środkami zbawienia” (DE 3) „albowiem Duch Święty przez swe łaski i dary wśród nich także działa swą uświęcającą mocą” (KK 15), ProChrist było dla mnie czasem już nie intelektualnego poznania, ale namacalnego doświadczenia tych prawd. Bóg działał w tym czasie Swoją Mocą i dla mnie osobiście oczywistym było, że to Duch Święty kierował tą modlitwą i zwiastowaniem Ewangelii.