Czym jest muzyka w moim życiu?
Najpierw była szkoła. Państwowa Podstawowa Szkoła Muzyczna Nr 2 imienia Tadeusza Szeligowskiego w Poznaniu. Przemianowana później na Państwową Ogólnokształcącą, a następnie Poznańską Ogólnokształcącą. Niewielka ośmioklasówka, w porównaniu z molochami szkół rejonowych, to właściwie szkółka. Pamiętam kiedyś, jak będąc już dorosłym wszedłem do jej holu. Jak wówczas zdziwił mnie jej rozmiar.
I rozpoczęło się – nauka gry na skrzypcach, później też na pianinie, ćwiczenie, pot, krew i łzy, pierwsze występy na popisach klasowych i związana z nimi trema, często niezbyt zadowolona nauczycielka, pierwsze „sukcesy i porażki”. Słowem – standard, bez większych emocji. Z czasem szkoła zaczęła się robić bardziej rodzinna, za sprawą mojego młodszego rodzeństwa, które również do niej uczęszczało. I tak sobie trwało, mniej więcej do końca czwartej klasy.
W letnie wakacje przed klasą piątą pojechałem na rekolekcje oazowe do Zaniemyśla. Tam, poza głębokimi przeżyciami duchowymi, doznałem olśnienia natury muzycznej. Zobaczyłem kogoś – nie pamiętam już kto to był (może animator muzyczny?) – grającego na gitarze. I pojawiła się fascynacja. Po powrocie z rekolekcji zapałałem chęcią nauki gry. Znalazła się nawet jakaś gitara – choć na wspomnienie tego „instrumentu” na myśl przychodzi fragment piosenki Ireneusza Dudka: „Słynna gitara Defila trochę rączki wykrzywiła....” Dla niewtajemniczonych: DEFIL to Dolnośląska Fabryka Instrumentów Lutniczych (bez komentarza). Chłonąłem jak gąbka elementarz początkującego gitarzysty. Pierwsze „chwyty” pokazywała mi starsza siostra. Co ciekawe, wcześniej w ogóle nie dostrzegałem, że ona gra. Na następny wyjazd rekolekcyjny zabrałem już swoją gitarę, która towarzyszyła mi przez wiele kolejnych lat.
Poza graniem na mszach świętych, spotkaniach modlitewnych, rekolekcjach oazowych pojawił się kolejny wątek, który pogłębił muzyczne fascynacje. Za sprawą nieżyjącego już niestety kolegi – Tomka Żarniewicza – zainteresowałem się bluesem, muzyką graną wówczas chętnie w klubach Poznania i okolic. Chodziliśmy na koncerty, wymienialiśmy się dostępnymi nagraniami, aż w końcu sami zaczęliśmy próbować swoich sił. Przy okazji każdego spotkania urządzaliśmy jam session, często odbywało się to po słynnych wtorkowych spotkaniach modlitewnych przy kościele św. Rocha. Dołączał do nas mój brat, z którym później, po przerzuceniu się na gitary elektryczne, założyliśmy pierwszy, oczywiście bluesowy zespół. Z perspektywy lat to może wydaje się śmieszne, ale cały czas w szufladzie przechowuję już nieco rzężące kasety z amatorskimi nagraniami z prób. Jakość nagrania fatalna, za to wrażenia – bezcenne!
Później nastąpił czas zespołu Greenfields. Zafascynowani Kurtem Keckiem i innymi tzw. muzykami chrześcijańskimi, zaczęliśmy rozwijać swoją twórczość. Choć nie śpiewaliśmy typowych „pieśni chwały” i przekaz treściowy naszych utworów nie był tak bardzo bezpośredni, jak np. zespołów protestanckich, to przynajmniej w moim odczuciu nasza muzyka miała Ducha Bożego w sobie. Nie bez znaczenia dla tego był fakt, iż każdą próbę i każdy występ poprzedzaliśmy modlitwą. Wspólnemu graniu towarzyszyły również spotkania o charakterze modlitewno-biblijnym, w których uczestniczyli członkowie zespołu wraz z grupką znajomych, życzliwych nam osób. Myślę, że częściowo dzięki temu nie porzuciłem wiary, pomimo iż w tym czasie przestałem uczestniczyć w formacji Ruchu Światło- Życie. Z Greenfields osiągnęliśmy przyzwoity poziom wykonawczy, niestety bez sukcesu komercyjnego. Z perspektywy czasu myślę, że chyba lepiej, iż tak się stało. Pozostało wiele wspomnień, rozbudzonych i nie do końca zrealizowanych pragnień i kilka naprawdę niezłych piosenek. We mnie ukształtowała się świadomość pewnego „mistycyzmu” muzyki. Każdy z nią kontakt, zwłaszcza w charakterze wykonawcy, oznacza dla mnie coś naprawdę niezwykłego. To jakby dotknięcie czystego piękna, absolutu, Boga samego...
Gdy w naszym życiu rodzinnym pojawiły się dzieci, to z naturalnych powodów moje muzyczne aktywności, których poza wspomnianym zespołem było jeszcze kilka, uległy pewnemu wyhamowaniu. Pan Bóg okazał się dla nas bardzo łaskawy. Poza wszystkimi innymi radościami związanymi z rodzicielstwem, w czasie pobytu dzieci w przedszkolu okazało się, że obydwoje wykazują zainteresowania muzyką i zdolności w tym kierunku. Pozwoliło to na rozpoczęcie przez nich nauki w szkole muzycznej. Można sobie wyobrazić moje wzruszenie, kiedy nasza córka, a dwa lata później syn wstępowali w progi tej samej szkoły, do której uczęszczałem. Czas zatoczył wielkie koło. Ponownie szkoła stała się szkołą rodzinną, gdyż po pewnym czasie zaczęły się w niej uczyć córki mojej siostry – również absolwentki tejże szkoły. Wielkie było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że całkiem spora grupa byłych uczniów naszej szkoły postąpiła podobnie jak my i przysyła do niej także swoje dzieci.
Skierowanie edukacji dzieci w muzyczną stronę było dla mnie dodatkową okazją do kształtowania więzi z nimi. Obserwowanie ich rozwoju, również muzycznego, wspólne ćwiczenie na instrumentach, które niestety nie trwało zbyt długo – dzieci stopniowo grały coraz trudniejsze utwory – dawało mi i mam nadzieje, że im także, wiele radości. Natomiast prawdziwym „mostem pokoleń” były sytuacje wspólnego muzykowania, które miały miejsce np. podczas świąt Bożego Narodzenia i przy różnych innych okazjach.
Mniej więcej w ostatnich trzech latach pojawiła się kolejna muzyczna inicjatywa, w której mam przyjemność uczestniczyć. Zebrawszy kilkoro dzieci uczących się w szkole muzycznej i jednocześnie mieszkających na terenie parafii katedralnej lub z nią się identyfikujących udało się stworzyć miniaturową orkiestrę, składającą się w porywach nawet z 12 osób. Nasz zespół gra regularnie na niedzielnej mszy świętej o godzinie 11.00 w kościele św. Małgorzaty na Śródce (zapraszamy!). Mamy nadzieję, że przyczyniamy się w ten sposób do upiększenia liturgii, a przede wszystkim oddaniu chwały Panu.
Wielkim wydarzeniem było dla nas 32 Europejskie Spotkanie Młodych organizowane przez wspólnotę z Taize. Część naszego zespołu uczestniczyła w organizowanych w naszej parafii porannych modlitwach. Braliśmy również udział w modlitwie w wieczór sylwestrowy 2009 roku, na której był obecny Brat Alois. To były naprawdę wspaniałe przeżycia, które na długo pozostaną w naszej pamięci.
Jako człowiek fascynujący się muzyką, jestem świadomy również związanych z nią niebezpieczeństw. Muzyka, jak i prawdopodobnie każda inna pasja, stwarza pokusę zatracenia się w niej, kosztem innych, ważnych w życiu spraw. Dlatego też niezmiernie cenię i podziwiam muzyków, którzy oprócz bycia artystami pozostają normalnymi dobrymi ludźmi.
Panie Boże!
Dziękuję za to, że jesteś.
Dziękuję, że nas stworzyłeś.
Dziękuję, że pozwalasz się do Siebie zbliżyć.....przez muzykę!
Tomasz Thiel