Misje. Pierwsze skojarzenie większości katolików to wyjazd gdzieś daleko, głoszenie Ewangelii w buszu czy na sawannie tym, którzy jeszcze o niej nie słyszeli. Myślimy też na pewno o wspieraniu budowy szkół i kaplic; część z nas zna konkretne dzieła pomocy jak choćby Adopcja na odległość.
Przy takim myśleniu łatwo jest jednak uznać, że „misje to nie dla mnie” – na przykład: nie znam języków, mam rodzinę, nie znoszę upałów, nie mam czasu, muszę pracować… Uznaję wtedy misje za jakąś działalność dla wybranych, innych (lepszych?)…
Warto konfrontować to myślenie z nauczaniem Kościoła. Warto poczytać dokumenty papieskie, listy na Światowy Dzień Misyjny. Warto, bo może się okazać, że nie trzeba jechać na koniec świata aby zostać misjonarzem. Nie trzeba mówić wieloma językami i nie trzeba opuszczać rodziny… Misja zaczyna się tuż za progiem mojego domu czy mieszkania – a czasem i przed tym progiem.
Czy Ruch Światło-Życie jest ruchem misyjnym? A może zmienić nieco to pytanie? Czy Ruch Światło-Życie może nie być ruchem misyjnym? Czy może być mi obojętne, że ktoś nie zna Pana Jezusa?
Ostatnie lata charakteryzuje rozwój wspólnot Ruchu Światło-Życie w różnych częściach świata, wśród ludzi z różnych kultur. Czy to coś nowego? Na taką skalę na pewno, ale warto pamiętać, że wspólnoty w ówczesnej Czechosłowacji powstawały już pod koniec lat 70. XX w., a jeden z ważnych dokumentów Ruchu ks. Blachnicki napisał podczas podróży do Boliwii. Czyli rozszerzanie się charyzmatu światło-życie w świecie nie jest czymś zupełnie nowym. Wręcz przeciwnie, jest po prostu dzieleniem się darem, który otrzymaliśmy nie dla Kościoła w Polsce, ale dla Kościoła w świecie. Jest dziełem Ducha Świętego, który „wieje tam gdzie chce”. Jest też w pewnym sensie sprawdzianem tego na ile ten charyzmat trwa w nas samych. Na ile jesteśmy uczniami-misjonarzami.