Po co ryzykować grzechem, skoro można sobie spokojnie posiedzieć przed telewizorem i to jeszcze w przekonaniu swej rzekomej doskonałości
Doświadczenie spowiedników mówi, że wiele osób przychodzi do konfesjonału i stwierdza: „Nie mam się z czego spowiadać, nie mam grzechów”. Albo też: „Nikogo nie zabiłem, nic nie ukradłem, innych grzechów nie mam”. Jeszcze częściej zdarza się to podczas odwiedzin chorych z sakramentami. Mówią często: „Proszę księdza, jak nigdzie nie chodzę, to jakie ja mogę mieć grzechy”. Lub: „U spowiedzi byłem rok temu na Wielkanoc. Żadnych grzechów nie mam – Jak to? Nie opuściłeś żadnej mszy? – Nie. O modlitwie pamiętałeś? – Tak. Nie kłamałeś? – Nie.” I co tu można jeszcze takiemu człowiekowi powiedzieć? Zwykle mówię, że Bóg oczekuje od nas nie tylko, byśmy nie grzeszyli, ale także, byśmy czynili dobro. Skoro jesteś już taki doskonały, że nie grzeszysz, to teraz pokaż, ile dobrego zrobiłeś. Amen.
Pamiętam, że gdy przed święceniami na szóstym roku studiów mieliśmy praktyczne zajęcia z posługi konfesjonału i nasz wykładowca, stary, doświadczony spowiednik z kościoła Wszystkich Świętych na Grobli inscenizował takie „próbne” spowiedzi, nieraz w podobnym stylu jak te przytoczone powyżej, to wybuchaliśmy śmiechem i nie chcieliśmy wierzyć, że ktoś może się spowiadać w taki sposób. Ale rychło przekonaliśmy się, że to nie były wyznania zmyślone, tylko dość typowe. Z czego wynika taka niewrażliwość czy raczej zaślepienie sumienia?
Może z tego, że w naszej świadomości, ukształtowanej we wczesnym dzieciństwie, utarło się przekonanie, że żeby zgrzeszyć, to trzeba coś zrobić, że grzechy to złe uczynki, ale już niekoniecznie złe zamiary. Dalszym echem tego myślenia jest zasada: „Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi”. Po co ryzykować grzechem, skoro można sobie spokojnie posiedzieć przed telewizorem i to jeszcze w przekonaniu swej rzekomej doskonałości. A to łatwo zmodyfikować w złotą maksymę, że „Kto nic nie robi, ten też nie grzeszy”. Albo w ulubioną sentencję kleryków w seminarium: „Kto śpi, nie grzeszy”.
Na szczęście w nowej, posoborowej formule spowiedzi powszechnej do grzechów „myślą, mową i uczynkiem” dodano też: „zaniedbaniem”. A zatem brak działania wówczas, gdy jest ono oczekiwane czy wręcz wymagane albo zaniechanie go – także stanowi grzech.
Na szczęście grzech myślą jest w Confiteor wymieniony i to na pierwszym miejscu. Jednak nie dlatego, że miałby być najważniejszy, lecz raczej, że stanowi najlżejszą kategorię grzechów, przed mową i uczynkami. Ostatecznie wpoiliśmy sobie, że w porównaniu z grzechami uczynkowymi, te myślne to tylko taka niewinna igraszka, nie ma co się z tego spowiadać. W rzeczywistości jednak może być zupełnie inaczej. Chyba zbyt łatwo bagatelizujemy to, co jest ukryte i czego nie widać ani nie czuć.
Albowiem to właśnie te kwestie decydują o postawie człowieka, czyli o tym, co ma największy wpływ na podejmowane decyzje i na późniejsze działanie. Już Jezus to odkrył i ukazał: „…każdy, kto by się dopuścił zabójstwa podlega sądowi. A ja wam powiadam: każdy, kto się gniewa na swego brata już podlega sądowi (grzech myślą), a kto by mu rzekł głupcze (grzech mową) podlega….” (Mt 5,21nn). A zatem kolejne grzechy o coraz większym ciężarze gatunkowym rodzą się po kolei z myśli, potem z mowy, wreszcie owocują czynem. Myśl, choć niewidoczna, jest korzeniem grzechu.
Postawa człowieka jest czymś subtelnym i na ogół nie rzucającym się w oczy. W dodatku można ją świetnie zamaskować, dlatego też rzadko mamy poczucie, że może być z gruntu zła, zwłaszcza, gdy jeszcze nic złego nie popełniliśmy. Jej szkodliwość polega jednak na tym, że stopniowo oswajamy się z możliwością zła. Jak pięknie określił to Pan Bóg w stosunku do Kaina: „grzech łasi się u twoich stóp (albo: czyha u wrót), a przecież ty masz nad nim panować”. Postawa człowieka, jego przekonania, sumienie (również dyskretnie ukryte) decydują ostatecznie o tym, co uczynimy albo też: czego nie zrobimy (choć powinniśmy).
Postawę człowieka trudno ocenić z zewnątrz, dopóki nie ujawni się ona w działaniu. A ponieważ jesteśmy też nieraz skłonni myśleć, że grzech liczy się dopiero wtedy, kiedy się wyda, a póki jest utajony, to tak, jakby nie było go wcale, więc postawy, grzechy myślą i zaniedbaniem uważamy za niebyłe. A gdy coś nie ma dla nas znaczenia i istnienia, bo jest ukryte i nie wydało się, to oswajamy się z tym jako z czymś niewinnym i bez znaczenia. A to już prosta droga, by zacząć to robić z przekonaniem, że nie jest to grzech, a jeśli nawet, to niegroźny.
Jest to koncepcja rodem z prawa karnego, gdzie przestępstwo i ewentualna kara jest uznana dopiero wtedy, gdy się komuś udowodni winę. Z sumieniem jest jednak zupełnie inaczej. Ono samo osądza człowieka już na etapie myślenia, zamiaru, a nie dopiero przyłapania na gorącym uczynku. I przede wszystkim: osądza nie kogoś tam innego, ale siebie samego. Dlatego jest to osąd na ogół sprawiedliwy i miarodajny, w przeciwieństwie do osądów z zewnątrz, które podlegają tylu zacierającym prawdę wpływom.
Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym i powściągliwym w ferowaniu wyroków (słowem) i ocen (myślą). Możemy bowiem potępić sprawiedliwego, który nie mając świadomości, że coś jest grzechem, mimowolnie popełnił zło albo coś zaniedbał, a usprawiedliwić cwanego grzesznika, który potrafił otoczyć się fasadą pozorów, ale faktycznie nic dobrego nie czyni.
I jeszcze jedno ważne rozróżnienie: między autentyczną cnotą, która potrafi sprostać różnym próbom i pokusom, a chronicznym brakiem okazji do grzechu. Kiedyś dziewięćdziesięcioparoletni dziadek stwierdził: „Proszę księdza, teraz to ja się nadaję do beatyfikacji. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz zgrzeszyłem”. Brak okazji nie czyni nas świętymi. Ogień pożądliwości może płonąć w człowieku nawet wtedy, gdy nie ma już czego do niego dokładać. Kto wie, może taki żar jest jeszcze bardziej dotkliwy i też może on być grzechem, nawet jeśli nie ma już czym i z kim zgrzeszyć.
Bóg patrzy na serce człowieka. Jeśli jest otwarte na dobro i prawdę, jeśli jest zdolne do miłości i pełne wiary, wtedy Bóg oczyszcza takiego człowieka i prowadzi drogą zbawienia. Jeśli serce jest zamknięte, zatwardziałe, zadufane w sobie, wtedy nie jest w stanie przyjąć łaski. Na zewnątrz życie jednego i drugiego człowieka niczym się pozornie nie różni, ale wewnątrz są to dwa różne światy. I tylko Bóg to widzi. I osądzi. Sprawiedliwie.