Jola nie mogła zrozumieć, jaki Bóg ma plan, skoro stawia na jej drodze nieochrzczonego człowieka
Myślę, że całe życie szukałem. Chyba nawet po cichu czułem Jego obecność. Nie wiedziałem jednak, gdzie jest moje miejsce w tym wszystkim. Środowisko, w którym wtedy tkwiłem, to był całkiem inny świat. Nie byłem nawet ochrzczony, moi rodzice wychowywali mnie bez kościoła i religii. W mój dorosły samodzielny świat wkroczyłem poprzez imprezy, zabawę, hedonizm na całego. Nie było ani kawałeczka miejsca dla Boga. Nie mieścił się w niedosypianym, podlewanym napojami energetyzujacymi świecie. Chciał mnie ogarnąć lekkim powiewem być może. Opierałem się jednak głuchnąc na Niego. Potrzebowałem silniejszego wstrząsu.
To była impreza sylwestrowa 1999 na 2000. Jakoś dziwnie inna niż wszystkie poprzednie. Poznałem Jolę. Rozmawialiśmy i tańczyliśmy, tańczyliśmy i rozmawialiśmy. Iskrzyło tak wyraźnie, że prawie mogłem te iskry widzieć. Jedno zdanie… Słowo… Jakoś rozmowa zeszła na Boga i Wiarę. Nastąpił szok… ona na moje wtrącone sarkastycznie pytanie:
– I co? Co niedzielę chodzisz do kościoła? Naprawdę? – odpowiedziała:
– Tak, co niedzielę jestem w kościele.
Pamiętam, że pytała mnie też czy kiedykolwiek kochałem, tak naprawdę. Powiedziałem na to:
– Oczywiście, że tak.
Ona na to:
– Więc masz Boga w sercu, czy ci się to podoba czy nie, bo Bóg jest miłością.
Dziwnie mi się wtedy tego słuchało. Ja błyskotliwy, wygadany, pyskaty wręcz, w tym momencie czułem się całkowicie zbity z tropu. Zatkało mnie.
Normalnie pewnie to byłby u mnie koniec znajomości. Tak się jednak nie stało. Zareagowałem inaczej niż sam bym się po sobie spodziewał. Praktycznie jakoś tak wbrew sobie.
Zakochałem się.
Choć dzieliła nas duża odległość no i oczywiście podejście do wiary, miłość kwitła ekspresowo. Jola nie mogła zrozumieć, jaki Bóg ma plan, skoro stawia na jej drodze nieochrzczonego człowieka. Prosiła Boga o jedno – by ten szybko wykonał to co zamierzył, bo w żadnym wypadku nie będzie angażować się w związek z niewierzącym człowiekiem. Bóg jednak miał konkretny plan, szybki plan. Teraz wiem, że przez ten cały czas Jola się za mnie, za nas, modliła prosząc, by Bóg rozwiązał tę trudną sytuację. Jola wypraszała, rozmawiała, chodziła do kościoła a ja… nic. Dla mnie wtedy to nie była trudna sytuacja.
I co? Bóg nam namacalnie pokazał, że dla niego nie ma nic niemożliwego.
Wszystko rozwijało się błyskawicznie. Był rok 2000, Niedziela Chrztu Pańskiego (dosłownie dwa tygodnie po naszym poznaniu się). Tego dnia spotkaliśmy się z Jolą na neutralnym gruncie w Krakowie. W pewnym momencie Jola mówi:
– Arku, wiesz co, jest niedziela, ja idę tu do kościoła, a ty jeśli chcesz, to zagospodaruj sobie tę godzinę jakkolwiek chcesz.
Nie byłoby to trudne, bo byliśmy przecież na rynku w Krakowie. Możliwości zapełnienia wolnej godziny było mnóstwo. Ja jednak powiedziałem, że wejdę z nią do tej świątyni, pomyślałem sobie: Przecież mnie to nie zabije.
Weszliśmy, to był kościół Dominikanów. Pełniuteńki, ale upchnęliśmy się jakoś. Dla mnie zaczęło się wszystko podczas homilii. Ksiądz jakby patrzył mi prosto w oczy. Mimo że dzieliła nas dość duża odległość i ta masa ludzi, ja widziałem wzrok kapłana. Widziałem jego spojrzenie. Jakbym wyłączył się na cały otaczający mnie świat, a słuchał tylko kazania. Słuchałem, bo mówił do mnie. Mówił o ateistach, ludziach nieochrzczonych, cały czas patrzył mi w oczy. Podkreślał, że Bóg może przyjść do tych ludzi różnymi drogami. Dokładnie to nawet nie potrafię powtórzyć co tak naprawdę opowiadał. Msza się skończyła i… popłakałem się. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. O co tu chodzi? Wcześniej przecież podkreślałem w rozmowach z Jolą, że ja wierzę w „coś” jakąś siłę, ale Bogiem bym tego nie nazwał. A tutaj, teraz nie mogę opanować łez. Osłabłem raptownie i czułem się jakbym za moment miał zemdleć. Jakby ktoś wyjął mój mózg, przekręcił go o 180 stopni i włożył mi go z powrotem. Zobaczyłem wszystko z drugiej strony, z zupełnie innej perspektywy.
Ja byłem w totalnym oszołomieniu, ale Jola w jeszcze większym. Wchodząc do tego kościoła, teraz to wiem, wypraszała u Boga, by zabrał od niej to, co ona czuje i dał to mnie, bym uwierzył. I Bóg to zrobił na jej oczach. Jej, bo ja nie miałem pojęcia, co się dzieje. Wyszliśmy i zatrzymaliśmy się za bramą kościoła. Powiedziałem wtedy do Joli tylko jedno zdanie:
– Ja wiem już, że jest Bóg.
Jola była zszokowana. Przecież nie powiedziała mi, o co modliła się przed wejściem na mszę. A Bóg po prostu jednym dotknięciem spełnił jej prośbę. Mimo jej wielkiej wiary ciężko było jej pojąć, że Bóg to zrobił, spełnił jej prośbę. Jednym muśnięciem.
Musnął mnie. Wystarczyło.
Dziś jestem mężem, ojcem i… animatorem w pilotowanym kręgu Domowego Kościoła.
Znalazłem Go? Nie tylko, to On mnie wyszukał, uratował mnie, nie przekreślił. Dotknął i dziś żyje we mnie. Tak naprawdę, to od zawsze we mnie żył, ale dopiero teraz to wiem.
Arkadiusz