Spoglądając w naszych parafiach na tablice informujące o porządku mszy św. w niedzielę bardzo często możemy spotkać osobną mszę św. dla młodzieży. Obok sumy i mszy dla dzieci tzw. „młodzieżówka” stanowi stały element naszego pejzażu duszpasterskiego. Pokolenie „dzieci soboru” (czy już nawet wnuków), a już na pewno pokolenie JP II, często jest przeświadczone o potrzebie osobnej liturgii celebrowanej w duchu młodzieżowym. Brak takiej Eucharystii w parafialnym wykazie mszy niedzielnych uchodzi nawet za brak otwartości miejscowych duszpasterzy na potrzeby młodego pokolenia. A przecież młodzież, jak wiemy, jest nadzieją Kościoła! Stąd brak specjalistycznej troski o kolejne wieki chrześcijaństwa musi uchodzić za rzecz przynajmniej dziwną. Msza dla młodzieży w powszechnym przeświadczeniu jest dobrą formą przyciągania młodych do Kościoła. Wydaje się, że takie osobne podejście do przeżywania liturgii przez młodych, zostało odziedziczone po wiekach poszukiwań liturgicznych. Czy jednak tak jest?
Zagłębiając się w dzieje liturgii możemy odnaleźć różne formy celebracji: msza parafialna i prywatna, konwentualna i obrzędowa, katechumenów i wiernych, msze suche i do niej podobne, stacyjne i solenne itp., ale msze młodzieżowe? Sam pracuję w parafii, gdzie msza św. młodzieżowa jest stałym elementem programu liturgicznego niedzieli. Lektorzy i ministranci, schola młodzieżowa oraz żeński zespół liturgiczny dbający o Modlitwę wiernych, a często także o procesję z darami lub komentarze, to naturalne zaplecze dla takiej Eucharystii. Warto jednak postawić pytanie:
Po co?
Jaki cel ma msza św. młodzieżowa? Założenie wydaje się oczywiste. Młodzież uczestnicząc w takiej celebracji powinna głębiej przeżywać eucharystyczne Misterium. Głębiej, to znaczy (uwzględniając jej rozwój) w sposób umożliwiający jej spotkanie z Bogiem objawiającym się w znakach. Temu celowi mają służyć różne „młodzieżowe” środki wyrazu. Wszystko dla dobra tych młodych dusz. Jednak pracując już kilka lat w parafii odkryłem proces, który starsi duszpasterze zapewne dawno już zauważyli. Na te msze trafiają młodzi, którzy wcześniej przez kilka lat uczestniczyli w mszach dla dzieci. Stąd naturalną konsekwencją wydaje się, że po osiągnięciu odpowiedniej dojrzałości powinni trafić na sumę lub inne msze dla dorosłych. Jednak w zdecydowanej większości tak nie jest. Dorośli wychowani na takim dziecięco-młodzieżowym systemie liturgicznym, jeśli już, to często zostają na mszy młodzieżowej lub wracają na celebracje dla dzieci. Nie wiem dlaczego tak jest, ale pewnych motywacji można się domyślać. To pokolenie, które bardziej woli słuchać śpiewów wykonywanych przez scholę niż śpiewać. Bardziej słuchać głosu organisty odpowiadającego za lud niż świadomie i samodzielnie wypowiedzieć słowa Credo. Łatwiejsze wydaje się kazanie z gadżetami niż próba osobistego zmierzenia się ze słowem kaznodziei. W ogóle lepsze są msze, na których wszystko się może zdarzyć niż uświęcona wiekami kolejność liturgicznych czynności. Ile radości i zaangażowania może sprawić odtańczona procesja z darami, podczas której ofiarujemy Bogu kamień, zegarek, sandały i świecę wielokrotnego użytku. Ostre brzmienie gitary elektrycznej i bongosy tylko podgrzeją atmosferę. Czy jednak tak brzmi odpowiedź na pytanie o sens specjalnej celebracji dla młodzieży?
Zastanawiałem się, czy takie osobne podejście do młodzieży ma swoją ewangeliczną inspirację? Wiemy, że Chrystus w swoim nauczaniu odwoływał się do szerokich mas społecznych. Przyszedł do owiec, które poginęły z Izraela. Do utrudzonych i chorych. Do grzeszników i trędowatych. Przede wszystkim nauczał jednak swoich uczniów, którym poświęcał czas na osobne wyjaśnianie nauki. Pośród tych rzesz słuchających Go w różnych miejscach nie możemy wyszczególnić osobnej grupy społecznej wyodrębnionej ze względu na wiek jaką jest młodzież. Zresztą stosując kategorię wiekowego podziału społeczeństwa zauważymy, że Jezus wyróżnił jedynie dzieci. Czy Pan Jezus nie ufał młodemu pokoleniu? Nie widział w nim nadziei dla Kościoła?
Odpowiedź może być zupełnie prozaiczna. Młodzież w sensie osobnej grupy społecznej pojawiła się stosunkowo późno. Starożytność, średniowiecze ani czasy nowożytne aż po wiek XIX nie wyróżniały takiej zbiorowości. Może się mylę (to pytanie do historyków socjologii) ale kiedyś człowiek był dzieckiem, a kiedy odpowiednio podrósł, stawał się dorosłym. Wcześnie podejmowano pracę i funkcje społeczne. Nie było tej przestrzeni młodości między 15. a 25. rokiem życia, którą dziś poświęcamy jeszcze na edukację i dobrą zabawę. Dawniej także małżeństwa zawierano bardzo szybko (nawet dziś kodeks prawa kanonicznego do ważności małżeństwa wymaga 16. lat u mężczyzny i 14. u kobiety). W tamtym czasie nie było zwyczajnie czasu na beztroską młodość. Młodość z jej dzisiejszymi przywilejami jest produktem rozwoju cywilizacyjnego społeczeństw.
Młodzież jako osobna grupa społeczna wkroczyła na arenę dziejów stosunkowo późno, niejako na fali przesunięcia barier wiekowych. To dlatego Kościół przez blisko dwa tysiące lat nie widział potrzeby tworzenia osobnych mszy dla młodzieży. Ale dziś wraz z rozwojem społeczeństwa i wyraźnym wyodrębnieniem młodzieży warto abyśmy wszyscy jako wspólnota Kościoła spróbowali odpowiedzieć na liturgiczne poszukiwania młodych ludzi. Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przyniósł w tej materii pierwsze doświadczenia. Po upływie tych kilkudziesięciu lat warto pokusić się o skromne podsumowanie i odpowiedzieć sobie:
Jak nie powinno być?
Jak nie powinno się podchodzić do zagadnienia mszy św. młodzieżowej? Sam należę do pokolenia trzydziestolatków, które wychowało się na mszy św. z gitarą i posługą scholi. Komentarze oraz modlitwa wiernych pisane przez koleżanki z grupy wydają się mi tak oczywiste, że nie odważyłbym się podważyć sensu takich celebracji. Moje wchodzenie w głębię tajemnicy liturgii dokonywało się w taki sposób. Stąd jestem głęboko przekonany o potrzebie specjalnej celebracji dla młodzieży.
To wniosek ogólny, ale jak zawsze problem tkwi w szczegółach. Sam pamiętam, ile razy denerwowałem się na gitarzystę, który podczas Modlitwy Eucharystycznej stroił gitarę; na wokalistki, które traciły realny kontakt z akcją liturgiczną bardziej zwracając uwagę na sam śpiew niż uczestnictwo w liturgii; na komentatorkę, która zbyt wiele uwagi poświęcała niesprawnemu mikrofonowi itp. Przykłady negatywne można mnożyć. Wiem, że podobne problemy można znaleźć także podczas innych celebracji i nie one stanowią o charakterze mszy młodzieżowych. Ale msze młodzieżowe zbyt często stają się celebracjami młodzieńczo-beztroskimi. Wbieganie na kilka minut przed liturgią i szukanie lekcjonarza, ten nieustanny gwar w zakrystii i zbytnie zatrzymywanie się nad drugorzędnymi elementami liturgii było moim osobistym doświadczeniem. Wiem, że w wielu miejscach mogło być inaczej. Większe skupienie i troska o piękno obrzędu zapewne ustępowały temu młodzieńczemu gwarowi, ale czy moje doświadczenie jest odosobnione?
Osobna sprawa to rola duszpasterza, który przewodniczył takiej celebracji, a często także inspirował różne działania mające na celu „uatrakcyjnić” liturgię. Ksiądz przychodzi i po jakimś czasie odchodzi. Jednak młody człowiek bardziej przywiązany do tych „młodzieżowych” ozdobników może ciągle szukać nowych możliwości „ożywienia” liturgii. Stąd dary ofiarne częściej przypominają wyprzedaż ze sklepu sieci „Wszystko po 4 złote”, śpiewy młodzieżowe stają się tak niepowtarzalnym wydarzeniem, że tylko kilka osób potrafi włączyć się w śpiew, a uwielbienie po Komunii staje się najistotniejszym doświadczeniem całej liturgii.
Takie ciągłe poszukiwanie coraz mocniejszych środków wyrazu powoduje, że liturgia staje się tylko kalką naszej młodzieżowej codzienności. Liturgia zamiast przemieniać i kształtować życie coraz bardziej upodabnia się do nas. Bardzo często uczestniczymy w procesie, w którym możemy zatracić istotną różnicę pomiędzy sacrum a profanum. Coś na wzór „mszamixa”, gdzie procesja liturgiczna staje się paradą eucharystyczną lub procesją równości. W tym wszystkim zastanawiające jest to, że wszyscy kreatorzy takiej liturgii czynią to z pragnienia autentycznego spotkania z Bogiem. Bo chodzi o to, by ta liturgia bardziej była nasza - młodzieżowa. Niestety, czasami w tych poszukiwaniach liturgicznych środków młodzieżowej ekspresji sprawujemy liturgię na nasz obraz i podobieństwo.
Pamiętam, jak w tych moich młodzieńczych poszukiwaniach zawsze wyraziście brzmiał głos jednego z przyjaciół. Interesował się liturgią i formacją liturgiczną. To on z czasem przekonał mnie, że liturgia, także ta młodzieżowa, jest czynnością w najwyższym stopniu świętą. Jego spokojne tłumaczenie tajemnic liturgii spowodowało, że zacząłem zwracać większą uwagę na jej istotę. Od tego czasu staram się inaczej przeżywać liturgię. Także dziś w kapłańskiej posłudze, jako duszpasterz młodzieży, ciągle szukam przepisu na mszę młodzieżową, ciągle pytam siebie:
Jak?
celebrować mszę dla młodzieży? Jak powinna wyglądać taka młodzieżowa msza? Nie będę tu odkrywczy, gdy powiem, że istotą dobrego sprawowania liturgii dla młodzieży i z młodzieżą jest właściwa formacja liturgiczna. Dobre wprowadzenie w tajemnicę liturgii zawsze powinno owocować bardziej świadomym przeżywaniem celebracji. Gdy znaki zaczynają do nas przemawiać, nie musimy szukać współczesnych części zamiennych. O właściwą celebrację mszy dla młodzieży musimy zacząć się troszczyć wcześniej. Kiedy ci młodzi ludzie będą na mszach dziecięcych, musimy podjąć trud właściwej formacji liturgicznej. Z dziećmi i dla dzieci, ale pamiętając, że jest to liturgia. Dobre kazanie dla dzieci to słowo, które przemawia także do rodziców. Zaangażowanie rodziców jest kluczem do dobrego przeżycia liturgii przez dzieci. A nade wszystko świadomość, że to my dorastamy do liturgii, a nie ona dostosowuje się do nas. Zresztą w tym miejscu odsyłam do bardzo ciekawego artykułu ks. Jacka Dunin-Borkowskiego pt. „Msza święta infantylna” (Więź z grudnia 2002 roku). O mszy dla dzieci napisał tam bardzo wiele.
Jednak msza młodzieżowa nie tylko wyrasta z dobrego przeżywania liturgii dziecięcych. To nie tylko sprawa odpowiedniej formacji. To ów duch młodzieńczy, który powinien charakteryzować takie celebracje. Jak zdefiniować tego młodego ducha? Nie chodzi mi tu o kondycję aksjologiczną ani społeczną dzisiejszej młodzieży. Bardziej zależy mi na uchwyceniu istotnych cech młodzieńczości: żywiołowość, twórczość, dążenie do prawdy, potrzeba ekspresji, wyczulenie na dobro, potrzeba zaangażowania, itp. Tych cech jest zapewne więcej. Wierzę jednak, że wszystkie można z pożytkiem włączyć w dzieło mszy dla młodzieży. Młodzi nie mogą być tylko odbiorcami produktu duszpasterskiego; niemym widzem w filmie obrazu, zapachu i dźwięku. Poszczególne posługi liturgiczne: zespół liturgiczny męski, schola, kantorzy, komentatorki, osoby prezentujące wezwania modlitwy wiernych, dary, służba ładu itp. nie tylko powinny być pełnione przez młodych. Oni muszą być autentycznym podmiotem kreującym liturgię. Nie mogą być tylko przedłużeniem ramienia duszpasterskiego. Młodzi muszą się poczuć gospodarzami takiej liturgii.
I tu widać pełniej rolę duszpasterza, który nie jest tylko cenzorem i recenzentem, ale przede wszystkim przewodnikiem i nauczycielem. To wymaga znacznie więcej czasu. Bo nie wystarczy powiedzieć tylko, że tak ma być. Ja jako kapłan muszę podjąć wysiłek wytłumaczenia dlaczego liturgia powinna tak wyglądać. Skoro młodzież jest wyczulona na prawdę, to duszpasterz może podjąć trud poszukiwania razem z młodymi prawdy. To nie tylko zbycie pytań stwierdzeniem, że przepisy tak stanowią. To próba wejścia nie tylko w literę, ale i w ducha tradycji liturgicznej Kościoła.
Z drugiej strony rozwiązaniem nie jest pozwalanie na wszystko (tzw. msze z mocnym uderzeniem itp.). Bo taka msza zaczyna się nużyć. Ciągle szukamy nowych środków wyrazu. Problem mszy młodzieżowych także polega na tym, że albo jesteśmy zamknięci na głos młodych, albo pozwalamy na wszystko. Prowadzi to bądź do skostnienia (w rozumieniu młodych) mszy, albo muzyka i cała otoczka takich celebracji traci realny kontakt z tradycją liturgiczną Kościoła.
Msza młodzieżowa to ryzyko zaufania młodym i poszukiwania z nimi do końca. Młody człowiek bardzo lubi, gdy stawia się mu wysokie wymagania i daje bardzo odpowiedzialne zadania. Taka posługa absorbuje, a co najważniejsze - wciąga także innych. Gdy młody człowiek wie, że liturgia zależy także od niego, w połączeniu z dobrą formacją i pomocą ze strony duszpasterza, msza młodzieżowa nabiera właściwego wymiaru. Ale to wymaga zaufania z obydwu stron. Wówczas posługa scholi niekoniecznie będzie tylko koncertem, ale i wspólnym poszukiwaniem odpowiedniego środka wyrazu. Dary ofiarne nie będą tylko promocją wyprzedaży okolicznych marketów, ale pozwolą odkryć potrzeby świątyni i ubogich. To ważne szczególnie dziś, gdy tyle mówimy o wolontariacie. Kolega i koleżanka stojąca obok młodego człowieka zaangażowanego w liturgię, nie będzie tylko widzem, ale przyjacielem. I tak młodzi młodych wprowadzą w liturgię.
Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre z zaprezentowanych tu przemyśleń mają charakter życzeniowy. Ja sam ciągle obserwuję takie msze w parafii i podczas oaz, które prowadzę. Nie raz przyjdzie mi zapewne zweryfikować obecne poglądy. Mam tylko to jedno doświadczenie, które ciągle kształtuje moje podejście do zagadnienia Mszy młodzieżowych. Kiedyś otrzymałem dobrą formację liturgiczną w grupie. Ona pozwoliła mi głębiej rozumieć sens wykonywanych czynności. Po tym okresie przyszło zaufanie ze strony proboszcza i ks. Romana Litwińczuka, który był wówczas moderatorem diakonii liturgicznej. Na wiele pozwalali, ale i dużo tłumaczyli. To uczyło odpowiedzialności. A zaufanie pozwoliło dzielić się odpowiedzialnością z innymi. Formacja, zaufanie i apostolstwo liturgiczne. To trzyetapowe doświadczenie, które dziś staram się wykorzystywać w pracy na parafii. Msza młodzieżowa to nie zlepek różnych elementów, to wspólne doświadczenie Boga, który wykorzystuje młodego ducha, by przechadzać się pośród nas.