Jak przeżywać Mszę świętą rodzinnie? Jak wytrzymać od początku do końca, pomimo że dzieci chcą jeść, pić, siusiać, wyjść przed kościół, wiją się z nudów, rozśmieszają ministrantów, biegają wokół filarów, tańczą, ślizgają się po posadzce, zaczepiają inne dzieci, hałasują albo któreś z nich musi koniecznie siedzieć u mamusi na rękach mając już np. ponad 4 lata i ok. 20 kg? Prawdę mówiąc nie wiem do dziś. Oczywiście wszystkie te problemy, które opisałem nie zdarzały nam się podczas jednej mszy, to zbiór dziesięcioletnich doświadczeń, ale zapewniam, że nie wyssanych z palca.
Trudno opisywać wszystkie metody których się chwytaliśmy, zwłaszcza że część z nich okazywała się środkami wyłącznie doraźnymi, nie na dłużą metę. Próbowaliśmy chodzić do różnych parafii, mając nadzieję, że będzie to jakimś urozmaiceniem. Ostatecznie zaczęliśmy jeździć do kościoła oo. Dominikanów na tak zwaną "dziesiątkę" dla rodzin z małymi dziećmi. Zaletą mszy była treściwa i krótka homilia skierowana do rodziców i zrozumiała dla nieco starszych dzieci. Jednak swobodne i pełne luzu zachowanie wszystkich maluchów z czasem zaczęło być nie do wytrzymania (hałas), a jednocześnie nie dawało dzieciom nauki jak w kościele właściwie trzeba się zachowywać. Ponadto te pomysły odrywały nas od życia parafialnego, wróciliśmy więc na łono naszego lokalnego Kościoła. Pozwalaliśmy dzieciom zabierać na mszę książeczki z obrazkami o tematyce religijnej (pomysł nieco przedsoborowy: ksiądz sobie, lud sobie, ale przy małych dzieciach jakoś się sprawdzał). Bardziej aktywizującym pomysłem dla dzieci 6-7 letnich było zabieranie notesika i próba narysowania lub zapisania czegoś co usłyszały w czytaniach lub kazaniu. Nasz starszy syn w wieku siedmiu lat, po roku wahań zdecydował się przyłączyć do ministrantów, co rzeczywiście miało pozytywny wpływ na jego zachowanie podczas Eucharystii. Ponieważ jednak czuł się pomijany przez starszych ministrantów podczas przydzielania posług, wytrwał tylko pół roku. Do dziś stosujemy w trakcie liturgii szeptanie do ucha - tłumaczenie co się właśnie dzieje. Staramy się w naszej modlitwie rodzinnej (w sobotę wieczorem lub w niedzielę po śniadaniu) prosić o dobre przeżycie i wytrwałość podczas mszy. Bywa (niestety nie jesteśmy w tym konsekwentni), że w ramach przygotowań do Eucharystii zapoznajemy się z czytaniami i krótko je komentujemy lub omawiamy znaczenie wybranej części Mszy świętej. Bardzo ważne w naszym rodzinnym przeżywaniu eucharystii są rekolekcje. Dzieci łatwiej i chętniej angażują się do niesienia darów, do służby przy ołtarzu (razem z tatą). Msza święta staje się bliższa i "bardziej przyjazna", gdy ma się w niej czynny udział. Rekolekcje uczą też jak ważna jest msza święta, bo jest codziennie, w centralnym punkcie dnia, jest czas by się do niej przygotować.
Z perspektywy upływającego czasu widzę, że zachowanie naszych dzieci podczas niedzielnej mszy świętej zmienia się. Córka już od blisko dwóch lat przystępuje z nami do komunii świętej i uczestniczy w Eucharystii bez oporów, choć niekoniecznie w pełnym skupieniu. Młodsi, dwaj chłopcy też coraz lepiej radzą sobie z ogarniającą ich nudą. Nie potrafię jednak tej poprawy przypisać żadnym konkretnym naszym działaniom. Myślę, że na to by dzieci dojrzały do uczestnictwa we Mszy świętej potrzeba naszej modlitwy, naszego przykładu i cierpliwości, a skuteczność wszelkich innych zabiegów "technicznych" jest związana z indywidualnością dziecka. Każde z nich ma swoją ścieżkę do zrozumienia Eucharystii, a naszym (rodziców) głównym zadaniem jest towarzyszyć im na tej niełatwej drodze.