Przeżywałem Paschę 15 lat temu. Wtedy były trochę inne czasy, nie wszystko można było kupić, a wyjazdy na oazę kojarzyły się z wyprawą w surowe warunki, gdzie o wszystko trzeba było zadbać samemu. Z dnia Paschy pamiętam przede wszystkim zapach pieczonej na patelni macy, który rozchodził się po garażu służącym nam za stołówkę. Wieczorem długo nie mogliśmy zasnąć czekając „kiedy się zacznie” i robiąc zakłady, czy to będzie punktualnie o północy czy nie. Ale sam nie wiem kiedy się zaczęło. Animator obudził mnie potrząsając i szepcząc „szybko, już czas”. Ubieraliśmy się w biegu i w ciemności, bo ktoś przezornie wykręcił bezpieczniki. A potem to już był zupełnie inny świat - maca, gorzkie zioła, szybka wędrówka w milczeniu. Byliśmy niby obok siebie, ale tak naprawdę sam na sam z ciemnością i wszystkim tym, co ona niosła. Pascha przestała być zabawą, ciemność budziła lęk, a myśli same wracały do wspominanych przez całą „dwójkę” porównań do niewoli grzechu i ciemności. Zapalony po pierwszej stacji paschał faktycznie wskazywał drogę, bez niego nie dalibyśmy sobie rady - trasa prowadziła zboczem wzgórza, z powodu porannej rosy łatwo byśmy się ześlizgnęli w dół.
Pamiętam moment przejścia przez wodę. Polanie głowy wodą. Lodowaty strumień za kołnierzem i myśl, że jestem wolny i czysty. Że mogę wszystko, bo nie jestem sam. Pamiętam mszę świętą o brzasku, na szczycie góry. Grono zmęczonych, ubłoconych, przybrudzonych wędrowców, zachwyconych widokiem, zapatrzonych w białą hostię. I głos jednej z uczestniczek, która czystym, mocnym głosem śpiewała „Pan moją mocą i źródłem męstwa”, a jej głos niósł się echem po górach.
Mówi się, że Pascha to wydarzenie przeżyciowe. Faktycznie, moja była dla mnie wielkim przeżyciem. Ale na tym się nie skończyło. W czasie odnowienia przyrzeczeń chrztu świętego w czasie Triduum, które miały miejsce w „normalnych” warunkach, w kościele, w otoczeniu kościelnych obrazów i zdobień, pamiętałem tamten poranek w górach. Łatwiej było mi zobaczyć w tym zmartwychwstanie Chrystusa, świeżość poranka rozpoczynającego nową erę w dziejach ludzkości i nowy etap życia dla mnie. Za to właśnie, że wydarzenie Zmartwychwstania ma tak wymierny i aktualny wpływ na moje życie, na jego czystość, świeżość i światło - chwała Panu!
Andrzej
Niewiele pamiętam z naszego II stopnia. Ale Exodus pamiętam. Odbywał się późno, na pewno po ciemku. Niektórzy brali ze sobą dzieci, inni zostawiali śpiące pociechy pod opieką diakonii. Szliśmy daleko. Na pewno dużo dalej niż chodziło się na spacery w czasie wolnym. Po łąkach, przez las po polach, nad jeziorem. Po ciemku, przy blasku pochodni. Latarki zapalali tylko ci, co czytali czytanie. Pamiętam to, bo gdy ja czytałam, staliśmy wśród łąk, a światło latarki przyciągało wszelkie możliwe robactwo jakie Pan Bóg stworzył. Trzęsłam się z obrzydzenia, byłam zmęczona i wściekła. Wpadłam w jakąś koleinę i o mały włos nie skręciłam nogi, a ktoś przy tej okazji nadepnął mnie na rękę. Chciałam stamtąd uciekać. Tylko nie bardzo wiedziałam, którędy bym miała wracać. No cóż, chwilami złorzeczyłam organizatorom tej „wycieczki”. Ale czytania na tę drogę dobrane są właściwie. Czy nie takie doświadczenia mieli Izraelici na pustyni? Nie trwało długo, by to podobieństwo wywołało we mnie refleksję - jak niewiele trzeba, by poddać się złym myślom i emocjom, jak szybko życzliwość do ludzi można zamienić w przekleństwo.
To było moje prawdziwe Wyjście. Zobaczyłam jak wiele we mnie jeszcze jest zniewolonych sfer, gdzie potrzeba mi Bożego wyzwolenia. Myślę, że wiele jest takich doświadczeń na rekolekcjach formacyjnych, gdy mamy poczucie, że stajemy się nowymi ludźmi. Exodus był na pewno jednym z nich.
Ania
Nabożeństw Paschy pamiętam wiele. Najpierw to przeżywane pierwszy raz, jako uczestnik oazy II stopnia. Było ukoronowaniem całej oazy, doświadczeniem jakiegoś osobistego wyzwolenia z paraliżującego lęku, odkryciem daru, jakim Bóg mnie obdarzył. Codziennie przeżywaliśmy w naszej wspólnocie Eucharystię, podczas której dzieliliśmy się posługami liturgicznymi. Wypadło, że nasza grupa chyba cztery razy miała dyżur liturgiczny. I któregoś dnia mój animator nie mogąc znaleźć nikogo do śpiewania psalmu popatrzył z nadzieją na mnie. Psalm przygotowałem, ćwiczyłem sporo, nie powiem, ale kiedy skończyło się pierwsze czytanie i należało zaśpiewać psalm, nie byłem w stanie ruszyć z miejsca. Psalmu wtedy nie zaśpiewałem, zrobił to mój animator. Nie wiem dlaczego, ale dziesiątego dnia oazy na mszę kończącą celebrację Exodusu znowu zostałem wyznaczony do psalmu. Z samej celebracji pamiętam chleb niekwaszony, gorzkie zioła, zapalone świece i lęk, który ustępował. Na mszy świętej kończącej celebrację Exodusu zaśpiewałem swój pierwszy w życiu psalm. I wiem, że to był konkretny owoc tamtych rekolekcji, odkrycie Boga, który wyzwala, który wyprowadza swój lud z niewoli. Od tamtego czasu wielokrotnie służyłem tym darem na Eucharystii, nie bez lęku, ale ze świadomością, że Pan Bóg mnie do tego uzdalnia.
Pamiętam też jeden z Exodusów, który przeżywałem już jako animator, kiedy przy szmerze potoku wspinaliśmy się górskim szlakiem mając wątłe latarki i świece. Niesamowitą wymowę miało odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych na górskim szlaku, pośród gwiaździstego nieba. Msza święta w górskim sanktuarium i doczekanie wschodzącego słońca.
I jeszcze jeden obraz nabożeństwa Paschy. Wędrówka w strugach deszczu do pustelni św. Jana. I doświadczenie ciszy, oddalenia od świata, świętości miejsca. To niby tylko zewnętrzne oznaki, ale one pomagają doświadczyć wędrówki, obecności i działania Boga.
Przemek
Często wspominam moją Paschę. Miała ona miejsce w czasie rekolekcji II stopnia cztery lata temu. Mieliśmy świetną animatorkę liturgiczną, która potrafiła nam wytłumaczyć, dlaczego to takie ważne i jakie są powiązania tamtego wydarzenia z Eucharystią. Wiedziałam, czego symbolem jest baranek, maca, gorzkie zioła, paschał itd. To mi pomogło, bo przed wyjazdem słyszałam trochę o Passze i zastanawiałam się, po co w ogóle to chodzenie po nocy. Miałam wrażenie, że to coś w rodzaju biegu terenowego. Ale jeszcze przed dniem Paschy dowiedziałam się, że to zupełnie nie o to chodzi.
Moja Pascha była szczególna, ponieważ zaczynała się przejściem przy płocie cmentarnym, a dzień wcześniej otrzymaliśmy wiadomość, że zmarł nasz kolega ze wspólnoty. Kiedy szliśmy obok cmentarza nie bałam się, tylko myślałam o tym, jak wiele mamy wspólnego - Żydzi sprzed tysięcy lat, Żydzi współcześni Chrystusowi, Łukasz będący już po tamtej stronie i my, idący w ciszy i ciemności, żeby wspominać wydarzenia związane z wyzwalaniem człowieka przez Boga.
Ostatecznie cała trasa kończyła się mszą świętą w kościele, czyli miejscem, z którego wyszliśmy i do którego idziemy. To mi uświadomiło, że jesteśmy takimi samymi pielgrzymami przez pustynię, jak Naród Wybrany. I że dla każdego z nas Pan Bóg też przygotował jakieś Morze Czerwone.
Kasia