Młodzi w Kościele
(222 -lipiec -sierpień2018)
z cyklu "Dusza mnie pyta"
Moja ławka w kościele
Błażej Kmieciak
„Czy gdy wchodzisz do swojej parafii masz może miejsce, o którym wiesz, że jest twoje?” Takie pytanie zadał bierzmowanej młodzieży rok temu jeden z biskupów w Tarnowie. Spytał się ich, czy w swoich parafiach, do których chodzą potrafią zlokalizować taki obszar, o którym mogą powiedzieć, że jest to „ich miejsce”. Pytanie to było dość dużym zaskoczeniem. Wiadomo przecież, że diecezja tarnowska od wielu lat znajduje się pierwszej trójce diecezji, w których do świątyń przybywa najwięcej wiernych, którzy jednocześnie regularnie korzystają z sakramentów. Skąd zatem pytanie tarnowskiego pasterza?
Pytanie to nie było w żadnej mierze oskarżeniem, lub też osądem. Było to w zasadzie pytanie o wiarę o osobistą relację z Bogiem. Taką właśnie relację miała żona głównego bohatera książki „Chata”. Boga określała mianem „Taty”. Można przecież co tydzień regularnie uczęszczać na Eucharystię. Można przyjmować regularnie księdza „po kolędzie”. Jednocześnie nasze wyobrażenie o Stwórcy może opierać się jedynie na utrwalonych lękach i dziwnych wyobrażeniach.
Miejsce w kościele, w parafii, we własnej wspólnocie jest czymś bezcennym. Sam wielokrotnie starałam się odpowiedzieć na pytanie tarnowskiego biskupa. W ostatnim czasie spotkałem przyjaciół z czasów liceum. Wspominaliśmy lata naszych działań w parafii. Ludzie do niej lgnęli. Nie dlatego, że stworzono młodzieżową kawiarnię czy jakiś klub, ale dlatego, że można było się w niej zatrzymać, poznać kogoś kto tak jak ty czegoś szukał albo z jakiegoś powodu cierpiał. Z naszej wspólnoty „wyszło” ponad dwadzieścia małżeństw. Po latach dopiero dotarłem do parafii, w której mogę powiedzieć, że mam swoje miejsce. Jest ono nieco z boku ołtarza, gdzie nad tabernakulum powieszony jest obraz Jezusa Miłosiernego. Jest on jednak nieco inny niż znane nam wizerunki Chrystusa rozmawiającego ze Św. Faustyną. Został namalowany w ciepłych kolorach, dominuje w nich brąz i beż. Wiele razy rano, przede Mszą św. widziałem przed nim siedzącego mojego proboszcza. Pewnie to także jego miejsce.
Myślę o tym i dochodzę niestety także do innego wniosku. Dzisiaj coraz mniej osób ma swoje ławki w parafiach. Nie chodzi mi tutaj o niegdyś popularne podpisywanie, która rodzina sfinansowała zakup siedziska. Ludzie przestają przychodzić do parafii, nawet nie z konkretnej niechęci. Dzisiejsze czasy przyzwyczaiły nas do tego, że wszystko musi być atrakcyjne. Coś musi nas stalle zaskakiwać. W kościele dla wielu jest nudno „jak w polskim kinie” . Czy zmienią ten stan rzeczy np. akcje takie jak „Atlas Arena” organizowana w Łodzi? Abp Grzegorz Ryś mówił łącznie do kilkunastu tysięcy młodych osób. Dał świadectwo, prosił ich o modlitwę. Czy zechcą następnie przyjść do swoich parafii, doświadczając entuzjazmu „na stadionie”? Przecież w parafii nadal będzie nudno.
Zastanawiam się nad odpowiedzią i dochodzę do wniosku, że wiarę w młodych osobach mogą rozpalić jedynie inne młode osoby. Naszą młodzieżową wspólnotę tworzyło kilkanaście (czasem kilkadziesiąt) osób, które nawzajem się motywowały, a czasem wręcz fascynowały. Opiekował się nami kapłan, który wcale nie był energetycznym gejzerem. Wierzył w nas i nie bał się od nas wymagać np. odpowiedzialności w trakcie wakacyjnych wyjazdów. Po dwudziestu latach spotykamy się z nim na mszach, które odprawia chwilami będąc w Polsce. To jednak my, jako grupa dostrzegliśmy, że „parafia jest nasza”, że w niej możemy czuć się dobrze, że jest tam nasze miejsce. Kto wie, może naszą postawą kilku księży nieco „zmieniliśmy”? Bóg może zafascynować bez względu na czasy, w jakich żyjemy. Pamiętajmy o tym i przypominajmy.