Kiedy jesienią ubiegłego roku usłyszałam o wielkiej ewangelizacji Pro Christ, pomyślałam bez zastanowienia: „A na co to komu? I tak to się nie uda, szkoda czasu i pieniędzy”. Nie pomyślałam wtedy, że jedyne czego na pewno było szkoda, to moich komentarzy.
Decyzję o udziale w ProChrist podjęłam na skutek kilku czynników. Pierwszym z nich było przekonanie, że jako oazowicz powinnam w jakiś sposób dać wyraz łączności z tym, w co angażuje się Ruch. Bezpośrednio jednak zmotywowały mnie słowa abpa Damiana Zimonia z poniedziałkowego wieczoru - kiedy je przeczytałam od razu pomyślałam: „muszę tam być”.
Dzień pierwszy
W Spodku znalazłam się czwartego dnia, ale już od pierwszej chwili żałowałam, że dopiero czwartego. Na scenie śpiewał Darek Malejonek, modlitwę poprowadził hierarcha Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w Polsce. Modlitwa była niezwykle wymownym wołaniem o Ducha Świętego. Po niej od razu zastanowiłam się nad ekumenizmem. Ekumenizm to sprawa, która dla mnie nigdy nie istniała, a jednak to spotkanie tylu chrześcijan na wspólnej modlitwie w trakcie tak wielkiego przedsięwzięcia, musiało zaowocować refleksją nad tym, czym jest ekumenizm i jaki jest mój stosunek do niego.
Później wystąpił Ulrich Parzany. Kiedy zobaczyłam jego promieniejącą twarz, od razu pomyślałam: „ten człowiek ma Ducha Bożego”. Mówił o działaniu szatana w życiu człowieka, podawał wiele przykładów, jak człowiek dziś ulega złu, a wyzwolenie od zła możemy uzyskać tylko dzięki Chrystusowi. To On, jako władca świata, ma moc tego dokonać, nie może zrobić tego człowiek ani siłą swojej woli, ani żadną inną siłą.
Wszelkie wątpliwości, które mogły się pojawić w związku z słuchaniem ewangelickiego pastora, rozwiewały się coraz bardziej z każdą kolejną chwilą.
Dzień drugi
Nie miałam wątpliwości, że po przeżyciu tak mocnego spotkania z Ewangelią pierwszego dnia, zapragnę znów tam być.
Bóg był dla mnie łaskawy. Wszystkie sprawy dnia poukładały się, nawet babcia chętnie zaoferowała opiekę nad dziećmi.
Tego wieczoru usłyszeliśmy o tym, iż nie można służyć dwóm bogom: Bogu i mamonie oraz o tym, że dzisiejszy świat usiłuje udowodnić, iż Chrystus wypowiadając te słowa nie miał racji, a dziś można doskonale pogodzić oddanie Bogu i pogoń za posiadaniem.
Parzany zwrócił również uwagę na to, że wszystko co mamy, należy do Boga, a my jesteśmy tylko zarządcami powierzonego majątku.
Dzień trzeci
Na scenie wystąpił tego dnia Tomasz Żółtko, artysta dla mnie znaczący, bo kilkanaście lat temu, kiedy zaczynał swoją karierę, miałam okazję być na jego koncercie a potem spotkać się za kulisami.
Przekaz tego wieczoru dotarł do mnie najmocniej. Początkowo myślałam, że wiele z niego nie wyniosę, bo opis na plakatach sugerował, iż będzie o emigracji, ale Ulrich Parzany, jak zwykle wyszedł daleko poza ten temat i opowiadał o poszukiwaniu szczęścia i swojego miejsca w życiu.
Zarzucił też dzisiejszym oświeconym, że nie widzą dowodów na prawdziwość bóstwa Jezusa, choć te dowody są podane w Biblii.
Tego wieczoru zastanowiłam się nad niewyczerpaną głębią Słowa Bożego, nad wielkim bogactwem tej Księgi i nad tym, że mimo iż czytam ją codziennie i po raz kolejny od nowa, mieści się w niej jeszcze tak wiele, co mogę odkrywać, co mnie zadziwia, zawstydza, co mną porusza.
Dzień czwarty
Byłam niemal pewna, że w Spodku tego dnia się nie pojawię. Wraz z rodziną jechaliśmy na pielgrzymkę parafialną do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.
Piszę o tym, bo ten dzień jest dla mnie dowodem na to, iż Bóg potrafi pokierować sprawami w sposób, w jaki byśmy się nigdy nie spodziewali.
Z pielgrzymki mieliśmy wrócić po godzinie dziewiętnastej, jednakże było tak zimno, a my tak zmęczeni tą pogodą, że proboszcz zarządził wcześniejszy powrót. Na miejscu byliśmy już o siedemnastej, a godzinę później wchodziliśmy do Spodka.
To było niesamowite doświadczenie Bożej łaski.
Dzień piąty
Na zakończenie tych ośmiu niezwykłych dni, usłyszeliśmy wykład o przebaczeniu. Ten wykład też bardzo do mnie trafił. Wiem bowiem, że w jest w moim życiu jeszcze wiele spraw z ludźmi niepoukładanych. Wiele żali gdzieś tam się przeplata w stosunkach z innymi. Wiem też, że i ja nie jestem bez winy, że i ja muszę stanąć wobec zadania, jakim jest naprawienie wyrządzonych krzywd, popełnionych błędów. To spotkanie było dla mnie jak poszukiwanie Chrystusa, który oczyszcza z grzechu, który uwalnia od win, który daje prawdziwą wolność.
Moje zdziwienia
Hasłem a jednocześnie zadaniem wielkiej ewangelizacji Pro Christ, było zamiana stanu zwątpienia w stan zdziwienia i na zakończenie chciałabym powiedzieć krótko o moich zdziwieniach.
Pierwszym było bez wątpienia poczucie braterstwa z innymi wyznawcami Chrystusa. Nigdy dotąd nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym modlić się, dzielić się Ewangelią, poruszać się wśród innych chrześcijan bez tego ciągłego poczucia, że przecież coś nas dzieli. Tu w Spodku, jedyna myśl jaka nie dawała mi spokoju, to dlaczego właściwie jesteśmy rozdzieleni?
Wspólna modlitwa (wołanie do Ducha Świętego, uwielbienie Boga, dziękczynienie za Jego wielkie dzieła) to chwila, która pozwoliła temu około czterotysięcznemu ludowi stanąć ponad podziałami.
Moc Słowa Bożego, moc Bożej nauki - jakże ona jest dziś aktualna i jak mocno dotyczy współczesnego człowieka, jak mocno dotyczy mnie (zawsze to wiedziałam, ale nigdy nie docierało do mnie to tak wyraźnie) - to kolejna sprawa, która mnie zadziwia.
Kiedy myślę o tych pięciu wieczorach, dziękuję Bogu, że mogłam tam być. To były wieczory miłości, pokory, otwartości na drugiego człowieka. To były chwile, kiedy dokonywały się wielkie dzieła Boże, to były chwile, które przekonały mnie kolejny raz, iż to do czego powołuje nas Bóg, jest możliwe do realizacji. I kiedy Parzany mówił, to wiedziałam, że spotkałam tutaj Chrystusa, bo czy serce nie pałało w nas, kiedy Pisma nam wyjaśniał?”