Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię – to bodaj pierwsze przykazanie skierowane przez Boga do człowieka. Jest to jednak nie tylko przykazanie, ale i dar
Papież Paweł VI w encyklice „Humanae vitae” wymieniając charakterystyczne cechy miłości małżeńskiej wskazał, że jest ona „na wskroś ludzka, a więc zarazem zmysłowa i duchowa”, pełna, wierna i wyłączna oraz płodna.
Czym jest miłość? Wiele razy zadajemy takie pytania narzeczonym w trakcie katechez przedślubnych czy też spotkań indywidualnych. Analizujemy z nimi treść przysięgi małżeńskiej, m.in. słowa „Ślubuję Ci miłość”. Pytamy: „Jak to rozumiecie?” Odpowiedzi bywają bardzo różne. Często ujawniają niedojrzałość danej osoby, a nawet ich egoistyczne nastawienie do przyszłego związku. Bywa, że mówią wprost o chęci zapewnienia sobie (sic!) szczęścia. Pojawiają się też odpowiedzi: „Ja postaram się o jej/jego szczęście i na odwrót”. To już nieco wyższy poziom moralny, ale daleko jeszcze do prawidłowej postawy. Są też oczywiście bardzo dojrzałe odpowiedzi.
Wszystkim podpowiadamy, dajemy pod rozwagę jeszcze jedną definicję miłości, gdzieś, kiedyś przez nas zasłyszaną. Taką, z którą się identyfikujemy. Powiada ona, że miłość to postawa dbania o dobro drugiego człowieka, nawet kosztem ofiary z siebie. Jest tu miejsce na uczucie, zachwyt drugą osobą, ale i postawa wyrzeczenia, ofiarowania siebie jako dar komuś innemu. Tak rozumiana, w sposób naturalny prowadzi do dzielenia się sobą, do płodności właśnie. Świetnie rozumiał to Paweł VI pisząc, że „miłość płodna nie wyczerpuje się we wspólnocie małżonków, ale zmierza również ku swemu przedłużeniu i wzbudzeniu nowego życia”.
Dwukrotnie prowadziliśmy w Rościnnie rekolekcje dla bezdzietnych małżeństw.Otóż poza próbą odnalezienia woli Bożej względem danego małżeństwa był to każdorazowo czas dzielenia się bezdzietnych małżonków ich własnym krzyżem, cierpieniem. Krzyżem właśnie dlatego, że miłość jest płodna i brak realizacji tejże płodności kończy się bólem. Gdyby było inaczej, gdyby dzieci były mało ważnym elementem naszego życia – powiedzmy coś między lekturą gazety, a oglądaniem w telewizji meczu piłki nożnej, siatkowej czy koszykowej (do wyboru czytelnika) – to nie byłoby poradni adopcyjnych, klinik in vitro, nie byłoby cierpienia takich małżeństw.
Bo przecież – cytując dalej Pawła VI: "Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej skierowane są ku płodzeniu i wychowywaniu potomstwa. Dzieci są też najcenniejszym darem małżeństwa i samym rodzicom przynoszą najwięcej dobra."
Płodność jednak nie polega jedynie na rodzeniu dzieci. Bywa i tak, że małżonkowie bardzo pragną potomka, a – Bóg wie dlaczego – nie otrzymują go. To zresztą obecnie coraz częstszy problem młodych małżeństw. Ale jedni i drudzy, tj. dzietni i bezdzietni, są powołani przez Boga do szczęśliwego i twórczego (płodnego) życia. Wielkie przykłady z naszej historii, z historii Kościoła – np. Jan Pawel II czy ks. Franciszek Blachnicki świetnie obrazują tę myśl. Jesteśmy pokoleniem Jana Pawła II, jesteśmy dziećmi duchowymi Założyciela Oazy. Czy to jedyne przykłady? Bynajmniej. Rekolekcje dla bezdzietnych małżeństw, nauki kapłanów, którzy je prowadzili pokazały nam, że i bardzo zwykli ludzie mają w sobie to pragnienie – i powołanie – by być twórczy, płodni. By rodzić: dzieła, idee, by nieść pomoc innym obarczonym trudem rodzicielstwa. Tak to zresztą opisał w Familiaris consortio Jan Paweł II (41): "Płodna miłość małżeńska wyraża się w różnych formach służenia życiu.(…) Rodziny chrześcijańskie, które przez wiarę widzą we wszystkich ludziach dzieci wspólnego Ojca Niebieskiego, będą wielkodusznie wychodzić naprzeciw dzieciom innych rodzin, pomagając im i kochając je nie jako obcych, ale jako członków jednej rodziny dzieci Bożych. W ten sposób rodzice chrześcijańscy będą mogli rozszerzyć zasięg swej miłości poza więź ciała i krwi, uznając związki wywodzące się z ducha, które rozwiną się w konkretną służbę dzieciom innych rodzin, często potrzebujących i pozbawionych środków do życia. (…) Bardziej jeszcze aniżeli opuszczenie dzieci, niepokoi dzisiaj marginalizacja społeczna i kulturowa, boleśnie uderzająca starych, chorych, upośledzonych, narkomanów, byłych więźniów itd."
Kiedy więc pomagam siostrze, bratu przy jego potomstwie, adoptuję pozbawione opieki rodziców dzieci, zajmuję się starszymi lub opuszczonymi, gdy odwiedzam więźniów lub chorych – to służę życiu. Jakże dalekie to od potocznej wizji rodzicielstwa. Otóż takie rozumienie swojego powołania do rodzicielstwa duchowego daje nam poczucie szczęścia, spełnienia, sensu życia, nawet wtedy, gdy pozostajemy bezdzietni fizycznie. A co, jeśli utożsamimy płodność z rodzicielstwem? No cóż – w przypadku kłopotów z narodzeniem potomstwa, pojawi się z jednej strony żal i poczucie przegranej, a z drugiej pokusa in vitro lub innych niedopuszczalnych praktyk (np. kupna dziecka, bo i takie praktyki są obecnie notowane).
Dzisiaj płodność, a zwłaszcza wielodzietność, bywa rozumiana opacznie – jako staroświeckość, bez mała patologia. Kilka lat temu w trakcie Dnia Wspólnoty prowadziliśmy konferencję poświęconą tematyce metod Naturalnego Planowania Rodziny. Było z nami małżeństwo, które pierwszy raz widzieliśmy w naszej wspólnocie. Okazało się, że przeżywali problemy małżeńskie i ksiądz w trakcie spowiedzi zaproponował im przyjście na Dzień Wspólnoty. Skorzystali z zaproszenia. Po konferencji kobieta nagle wstała i poprosiła o możliwość dania świadectwa o tym, jak oboje stanęli w obronie ich dziecka, gdy w czasie ciąży wykryto u niej nowotwór. Wszyscy lekarze proponowali im tzw. zabieg aborcji, a dopiero następnie leczenie. Bóg jednak dał im siły do pokonania tych podszeptów szatańskich. I znalazł lekarza, w Warszawie, który poprowadził leczenie matki starającego się jednocześnie o utrzymanie przy życiu dziecka. Dziewczynka urodziła się zdrowa, w dniu wspomnienia liturgicznego św. Joanny Beretta Molla – jeśli dobrze pamiętamy. Data urodzin nie była dla nich przypadkiem. Upatrują w tym potwierdzenie wsparcia ze strony św. Joanny. Jej imieniem nazwali swoją córeczkę.
Ale pamiętamy z tego dnia jeszcze jedną sprawę. Ci małżonkowie, z kilkuletnim zaledwie stażem, mieli wówczas czworo dzieci. Kobieta mówiła o ich dzieciach, a następnie zakończyła swoje świadectwo słowami: „Ale my nie jesteśmy patologią, prawda?” Stanął przed nami cały absurd sytuacji - kobieta zaryzykowała własne życie dla uratowania życia swojego dziecka, a teraz, po narodzinach ich kolejnego dziecka pyta, czy urodzenie czwórki dzieci to nie patologia? Weszli do kręgu. Obawy jednak pozostały w niej. Jeszcze kilka razy pytała o to w gronie różnych osób z kręgów, aż wreszcie na rekolekcjach usłyszała od jednej z par naszego kręgu takie słowa: „Słuchaj, w naszym kręgu każde małżeństwo ma co najmniej piątkę dzieci. A u nas jest zaledwie czwórka. Boimy się, że nas z kręgów wyrzucą za zbyt niską ilość potomstwa:-)”.Dopiero takie dictum sprawiło, że – z uśmiechem – przyjęła do wiadomości, iż wielodzietność to łaska, a nie patologia.
Płodność nie oznacza jednak bezmyślności w płodzeniu dzieci. Opisane powyżej obawy małżeństwa wynikały – po części – i z tego, że są rzeczywiście małżeństwa, gdzie kolejne dzieci rodzą się w wyniku współżycia po alkoholu, nie są obdarzane miłością, są zaniedbane itd. Odbiór społeczny takich rodzin jest często bardzo negatywny, stąd pojawiające się niekiedy głosy, że rodzina wielodzietna to obecnie coś nienormalnego. Tymczasem Paweł VI opisując zasady regulowania ilości poczynanych dzieci pisał o odpowiedzialnym rodzicielstwie między innymi tak: "Jeżeli zaś z kolei uwzględnimy warunki fizyczne, ekonomiczne, psychologiczne i społeczne, należy uznać, że ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony, unikać zrodzenia dalszego dziecka."
W płodność organicznie wpisana jest zasada odpowiedzialności. Za siebie nawzajem i za dzieci, które mogą się zrodzić w wyniku naszego współżycia. Gdy rozmawiamy z narzeczonymi i pytamy o kwestie współżycia seksualnego, świetnie potrzebę odpowiedzialności wyczuwa zwłaszcza kobieta. To ona będzie ponosić konsekwencje poczęcia dziecka, daj Boże wspólnie z kochającym ją mężem. A jeśli pozostanie sama, bo on się od niej odwróci i zostawi ją samą, z dzieckiem? Dopiero takie postawienie sprawy uzmysławia młodym, że muszą być odpowiedzialni za swoje postępowanie w dziedzinie rodzicielstwa.
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię – to bodaj pierwsze przykazanie skierowane przez Boga do człowieka. Jest to jednak nie tylko przykazanie, ale i dar. Świetnie o tym wiedzą wszyscy, którzy zaznali radości trzymania swojego dziecka na rękach. Za ten dar i za wszystkie nasze dzieci – Bogu niech będą dzięki!