Wydaje mi się, że w Polsce jest za dużo ludzi, którzy nie wyobrażają sobie pracy w innej branży niż dotychczas pracują lub wcześniej pracowali
Problematyka związana z pracą jest bardzo często podejmowana przez media i to na różne sposoby: od suchych analiz ekonomicznych z procentami bezrobocia i kwotami średniej płacy po opisy dramatów ludzi dotkniętych bezrobociem bądź wyzyskiwanych w pracy. Myślę, że zdecydowana większość czytelników mogłaby do tego dodać własne opowieści, związane z doświadczeniem swojej pracy (lub jej braku), bądź też sprawy najbliższych – rodziny czy przyjaciół. Na podstawie tego, co można w gazetach przeczytać, usłyszeć w radio, czy zobaczyć w telewizji można chyba wyciągnąć wniosek, że problemy z pracą bardzo często wiążą się z jakimś lękiem, obawą o przyszłość swoją i swojej rodziny. O kilku takich lękach chciałbym napisać w tym artykule. Prawie wszystko co napiszę będzie oparte o wydarzenia, które przeżyłem sam lub byłem ich bezpośrednim świadkiem. Zdaję sobie sprawę, że każda sytuacja, którą opiszę, może być przez innych ludzi widziana zupełnie inaczej.
Pierwszy lęk dotyczy samej zmiany pracy w sytuacji, gdy ktoś uważa, że dotychczasowa praca nie jest lub nie będzie dla niego dobra. Zakładam, że jest możliwość znalezienia podobnej pracy, w tym samym zawodzie i przynajmniej za te same pieniądze. Osobiście widziałem dwie całkowicie niezależne od siebie sytuacje bardzo dobrych specjalistów, którzy w swoich firmach pracowali co najmniej parę lat za długo, znosząc złe traktowanie ze strony przełożonych. W obu sytuacjach skończyło się to zmianą pracy i ogólnie korzystną zmianą w życiu tych ludzi, z tym że tych straconych lat nikt im nie odda. Gdy swego czasu byłem przy tej drugiej sytuacji, kotłowało mi się w głowie proste stwierdzenie „praca to nie mąż/żona”…
Drugi lęk, o którym chcę napisać, dotyczy sytuacji, w której trzeba się przekwalifikować, zdobyć całkiem nowe umiejętności niż zawód wyuczony lub dłuższy czas wykonywany – aby mieć pracę w ogóle lub mieć lepszą pracę. Rozumiem, że jeśli ktoś nauczył się czegoś w zawodówce, technikum, na studiach i pracuje dłuższy czas w danym zawodzie, to zwykle będzie lepszym pracownikiem niż osoba przyuczona w wieku trzydziestu, czterdziestu czy pięćdziesięciu lat. Odczuwam to nawet trochę na własnej skórze. Ale po pierwsze – z jakiej racji inni ludzie: pracodawcy, podatnicy mają płacić za utrzymywanie stanowisk pracy nie przynoszących odpowiednich korzyści? Po drugie, jeśli w jakiejś dziedzinie są potrzebni pracownicy, to nie znajdzie się samych najlepszych z ogromnym doświadczeniem – inni też będą potrzebni. Po trzecie, zdobyte gdzieś indziej doświadczenie może być w nowej pracy w jakiś sposób przydatne. Wreszcie po czwarte – akurat na temat przekwalifikowania są dość jasne i jednoznaczne wskazania Kościoła w encyklice Centesimus Annus (p. 15 i 32). Wydaje mi się, że w Polsce jest za dużo ludzi, którzy nie wyobrażają sobie pracy w innej branży niż dotychczas pracują lub wcześniej pracowali.
Kolejna sprawa, tym razem mniej jednoznaczna niż zmiana kwalifikacji, to emigracja zarobkowa. Rozumiana bardzo szeroko. Dla jednych będzie to praca ponad 50 km od domu, dla innych ponad 200 km, jeszcze ktoś inny powie, że emigracja zaczyna się zagranicą. Tu szczególnie ważne jest powiązanie pracy z sytuacją rodzinną danego człowieka. Jesteśmy z żoną w tej szczęśliwej sytuacji, że przed ślubem dość dokładnie omówiliśmy całkiem realne możliwości wyjazdu do pracy z naszego miasta, później razem wyjechaliśmy na pięć lat i dzięki temu obydwoje na początku naszego małżeństwa znaleźliśmy dosyć dobrą pracę. Wiem, że wyjazd z dziećmi w pewnym wieku może być dla dzieci trudnym doświadczeniem. Podobnie wyjazd (lub częste wyjazdy) jednego z małżonków. Z drugiej strony dojrzewanie w środowisku, w którym brak perspektyw jest czymś złym. Lepiej chyba stracić korzenie, niż być trwale bezrobotnym w kolejnym pokoleniu. Na pewno wyjazd do lepszej pracy może być dla człowieka szansą, ale mam świadomość, że wiąże się też z konkretnymi zagrożeniami.
Następna grupa zagadnień związanych z pracą, które budzą obawy, to sprawa formy zatrudnienia. Dość często (szczególnie w prasie) znajduję potępienie sytuacji tak zwanego samozatrudnienia. Jednocześnie spotykałem ludzi, całkiem sporo, dla których właśnie taka forma stała się przyczyną polepszenia sytuacji zawodowej, materialnej, a także rodzinnej: więcej pieniędzy, większa satysfakcja, często przy możliwości mniejszego zaangażowania czasowego. Jest owszem koszt sporej niepewności, ale w sytuacjach, które widziałem jest on stosunkowo niewielki w porównaniu do korzyści.
Podobny problem może dotyczyć pracy zdalnej. Fakt, że ma ona swoje ograniczenia, ale… Przez ostatnie sześć lat pracowałem w dwóch firmach, w których takie rozwiązanie mogło się bardzo dobrze sprawdzić i na pewno byłoby korzystne i dla pracowników i dla pracodawcy. Podobnie było w pracy mojej żony – większość zadań nie wymagała fizycznej obecności w miejscu pracy. W drugiej firmie, w której pracuję od ponad trzech lat, udało mi się przekonać szefa do tego, że mogę pracować zdalnie. Jestem z tego zadowolony. Szef chyba też (po półtora roku takiej współpracy). I wiem, że główna przeszkodą dla pracy zdalnej są często zwykłe uprzedzenia, których pokonanie może przynieść obu stronom wiele korzyści.