Z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, czy nie byłaby to jednak pewna uzurpacja albo przypisywanie Bogu naszych ludzkich cech. W końcu kiedy sprawdzimy w Biblii
(a sprawdzałem w tekście Biblii Tysiąclecia), to na 77 wersetów, które mówią, że ktoś w kimś pokłada nadzieję (tych, którzy znają się na symbolice cyfr pewnie bardzo ucieszy ta liczba), wszystkie bez wyjątku mówią o pokładaniu przez człowieka nadziei w Bogu, żaden zaś - odwrotnie... Kiedy jednak wczytamy się dokładniej, wychodząc poza statystykę użycia naszego „słowa - klucza”, wnioski okażą się zaskakujące. Ale zacznijmy od czegoś zupełnie innego...
Okrętowa beznadzieja
Pewna anegdotka opowiada o pasażerach okrętu, który zaskoczył sztorm. Ogromne fale przelewały się przez kadłub, marynarze robili, co mogli: najpierw jeszcze po to, by utrzymać właściwy kurs, potem - już tylko po to, by utrzymać okręt na powierzchni rozszalałego oceanu. Pasażerowie zbici w gromadkę nie bardzo wiedząc, w czym mogą pomóc, zajęli się tym, co najłatwiej było robić w takiej chwili, czyli przejmowaniem się o własny los. Wyglądało też na to, że odwaga opuściła ich całkowicie, bo nie było też wśród nich nikogo odważnego, kto by poszedł zapytać kapitana, jak on ocenia sytuację, choć każdy chciał się tego dowiedzieć. Wreszcie wydelegowano obecnego wśród pasażerów księdza. Ten przedostał się jakoś na mostek i zapytał kapitana, jak ocenia szanse statku na przetrwanie sztormu. „Zrobiliśmy już wszystko, co było możliwe, teraz cała nadzieja już tylko w Bogu” - odpowiedział kapitan. Gdy ksiądz wrócił do pozostałych pasażerów, ci zaczęli go wypytywać, co powiedział kapitan. „Nie ma już żadnej nadziei” - „przetłuma- czył” słowa marynarza duchowny.
„Kiedy coś jest zabawne, poszukaj w tym ukrytej prawdy” - mawiał George Bernard Shaw. Prawda zaś jest taka, że ciągle bardziej pokładamy nadzieję w naszych działaniach, niż w Bogu, choć... ciągle też mamy dowody na to, jak wiele rzeczy potrafimy popsuć, i jak wiele rzeczy Bóg potrafi mimo to naprawić. Ciągle ufamy bardziej we własne siły, zwracając się do Boga dopiero wtedy, gdy zawiedzie już wszelka ludzka nadzieja. Z jednej strony jest to jakiś kredyt zaufania: w końcu zwracamy się do Najwyższego wierząc (?) że On nas wyprowadzi z sytuacji bez wyjścia. Dlaczego jednak postawiłem przy
„wierząc” znak zapytania? Bo ta nasza wiara przypomina często „wiarę” owego księdza ze statku, który odwołanie się do Boga tłumaczy jedynie jako akt rozpaczy, a więc raczej jako brak jakiejkolwiek nadziei...
U źródła nadziei
Czy możemy więc mówić o podobieństwie Bożej i naszej nadziei? Choć czytamy w Piśmie Świętym, że Bóg stworzył człowieka na swój „obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 27), wiemy również, że Biblia wielokrotnie mówi też o tym, że Bóg nie jest jak człowiek. Bóg nie jest jak człowiek w kłamstwie czy niedotrzymywaniu obietnic (Lb 23,19), w zmęczeniu (Iz 40, 30-31), w zasypaniu, gdy trzeba czuwać (Ps 121, 4), w zniechęcaniu się czy porzucaniu (Joz 1, 5), w niewystarczającej miłości (Iz 54, 10). Bóg nie jest też podobny do człowieka w łatwym traceniu nadziei. Ową stałą nadzieję, wręcz upór w pokładaniu nadziei w człowieku pięknie wyraziła „niepełnosprawna i pełna miłości” (tak wydawnictwo „W drodze” zatytułowało wydaną w 1996 r. książkę z jej tekstami) Monika Kłaczyńska, która zginęła w wieku 15 lat w wypadku samochodowym:
Pukam do ciebie człowieku
Pukam i pukam wytrwale
Leczy ty nie otwierasz
Nie chcesz, czy nie umiesz wcale
Pukam do ciebie człowieku
I wciąż czekam odzewu
lecz ciebie ścian siedem zasłania
stek kłamstw i płaskich uśmiechów
Pukam do ciebie człowieku
Wyciągam do ciebie rękę
Leczy ty nie umiesz pokonać
stu milimetrów drogi
Pukam do ciebie człowieku
Choć sam nie rozumiem dlaczego
Na przekór
Żeby zrozumieć, dlaczego Bóg pokłada nadzieję w człowieku, trzeba by sięgnąć do jej źródeł, które jednocześnie są źródłami samego człowieka: do miłości. Tej ludzkiej i tej Bożej. Bo ostatecznie miłość jest jedna: ta Boża, którą Bóg dzieli się z człowiekiem, by ten mógł jej doświadczyć.
Większość z nas ma doświadczenie ludzkiej miłości. Najpierw tej rodzicielskiej, z której każdy z nas się począł. Nie na darmo wzorem wszelkiej ludzkiej miłości jest miłość matki. I nie na darmo mówi się, że matka nigdy nie zapomni o swoim dziecku, nigdy nie przestanie go bronić, nigdy nie przestanie wierzyć, że jest w nim dobro. „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona?” (Iz 49, 15) - pyta Bóg. Z tego samego źródła płynie nadzieja, którą Bóg tak niezachwianie pokłada w człowieku, że do owego retorycznego pytania dopowiada zapewnienie: „nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”. „Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie” (Iz 54, 10). Nadzieja ta płynie z miłości tak pięknie poetycko przedstawionej przez o. Wacława Oszajcę w wierszu „O stworzeniu człowieka”; miłości, która swój początek wzięła w akcie stworzenia:
nocą
wracał Bóg do siebie
brzegami lądów i oceanów
zdziwił się że woda w popłochu
ucieka mu sprzed nóg
a ziemia pręży grzbiet
zatrzymał się
łagodnym głosem przywoływał wodę
delikatną pieszczotą oswajał ziemię
i kiedy były znowu razem
ramionami je ogarnął
przytulił
ucałował
pocałunek został odwzajemniony
i tak stał się człowiek
Ta miłość znalazła swój szczyt w momencie, kiedy dokonało się to, co zapowiadał Bóg, który z miłości dla człowieka przyjął ludzkie ciało: „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Ten szczyt miłości okazuje się równocześnie szczytem nadziei, którą Bóg pokłada w człowieku. Nic więc dziwnego, że właśnie z krzyża Jezus mówi do złoczyńcy: „zaprawdę, powiadam ci: dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23, 43). Czyż może być piękniejsze wyrażenie nadziei, którą Bóg pokłada w człowieku? W każdym człowieku, nawet największym zbrodniarzu! Czyż może być piękniejszy dowód na prawdziwość słów z Pawłowego „hymnu o miłości”, że miłość „wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 7)? To miłość jest ostatecznie źródłem wszelkiej nadziei. Skoro więc Bóg jest miłością i kocha nas bezgranicznie, to bezgranicznie również pokłada w nas nadzieję.
Dzieje nadziei
Wróćmy jednak do stworzenia człowieka, a właściwie do historii człowieka, historii zbawienia, która jest jednocześnie dziejami nadziei, pokładanej przez Boga w człowieku. Ta historia zaczyna się od początku, od stworzenia; od momentu, kiedy Bóg dopiero wtedy, gdy stworzył człowieka, stwierdził, że wszystko, co stworzył, było „bardzo dobre” (Rdz
1, 31). Czyż można piękniej wyrazić nadzieję pokładaną w swoim stworzeniu, niż poprzez zachwyt nad nim? Tę nadzieję próbował zniszczyć szatan, przywodząc człowieka do grzechu. Ale nawet grzech nie jest w stanie zniszczyć Bożej nadziei. Oczywiście, człowiek ponosi konsekwencje swojego grzechu (poznajemy je w biblijnym poetyckim opisie utracenia raju), ale Bóg, pozwalając mu ich doświadczyć, ofiaruje jednocześnie ludziom nadzieję, w tej samej scenie mówiąc do szatana: „wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3,15). Nie na darmo tekst ten nazywany jest przez biblistów „protoewangelią” (w tłumaczeniu bardzo dosłownym - „pierwszą, podstawową dobrą nowiną”; nowiną, dającą nadzieję).
Ta Boża nadzieja towarzyszy człowiekowi dokądkolwiek pójdzie i cokolwiek uczyni. Nawet Kainowi, który zabił swego brata, Bóg pozwala doświadczyć kary, ale nie pozbawia nadziei; co więcej - bierze go w obronę przed mścicielami, mówiąc: „o nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie! Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka” (Rdz 4, 15). I tak dzieje się przez całą historię zbawienia: gdziekolwiek szatan pragnął zabić w człowieku nadzieję, przywodząc go do najbardziej obrzydliwych grzechów, Bóg uporczywie przywracał nadzieję, ofiarując mu swoją niezmienną miłość i przebaczenie. Chyba najbardziej spektakularnie widzimy to w historii króla Dawida, który uwiódł żonę swego podwładnego a jego samego zamordował rękami swoich wrogów (2 Sm 1, 14-26). Właśnie Psalm 51, przypisywany owemu nieszczęsnemu, a jednocześnie błogosławionemu królowi Dawidowi tak często powtarzamy w liturgii i naszych modlitwach, uznając swoją grzeszność i wołając o przywrócenie nadziei słowami: „zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość!” (Ps 51, 3).
Całą historię zbawienia, będącą jednocześnie dziejami ludzkich odejść i nieustającej, uporczywej nadziei, z jaką Bóg wciąż wychodził do człowieka, pięknie streścił i doprowadził do punktu kulminacyjnego autor listu do Hebrajczyków, pisząc: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1, 1-2a). To jest właśnie „ewange- lia” - „dobra nowina”. I znów znajdujemy się na szczycie, który możemy nazwać szczytem nadziei - na Golgocie. To stąd płyną słowa, które śpiewamy w naszej oazowej pieśni roku, parafrazując werset z 1 listu św. Piotra: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1, 3).
Nadzieja
„rzeczownik zwrotny”
W gramatyce o zwrotności mówimy przy czasownikach. Okazuje się jednak, że życie jest bogatsze niż gramatyka - zwłaszcza, jeśli chodzi o sprawy Boże. Dlatego pozwolę sobie twierdzić, że w życiu istnieją „rzeczowniki zwrotne”, a jednym z nich jest właśnie nadzieja. Bo nasza relacja nadziei, którą pokładamy w Bogu, jest jak najbardziej zwrotna. To On w nas pierwszy złożył nadzieję. Pokłada w nas nadzieję cały czas, bo nas kocha, i tylko dlatego my możemy zwrócić się do Niego i w Nim pokładać nadzieję! Tej miłości i nadziei tak mocno doświadczył św. Piotr, kiedy Jezus spojrzał na niego tuż po tym, gdy ten się go zaparł (Łk 22, 61). Może dlatego to właśnie Piotr napisał słowa o Bogu, który „na nowo nas zrodził do żywej nadziei”? W tym kontekście Piotrowi możemy wierzyć jak mało komu.
Owej miłości rodzącej na nowo do żywej nadziei doświadczamy za każdym razem, kiedy spotykamy się z Bogiem w sakramencie pojednania. Doświadczamy Bożej miłości, która wciąż i wciąż mimo naszych grzechów, powtarza: ja wciąż w ciebie wierzę, ja wciąż cię kocham, ja wciąż pokładam w tobie nadzieję. „Niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat. Miłosierdzie Moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski. Wszystko, co istnieje wyszło z wnętrzności miłosierdzia Mego” (Dz 699) - powiedział Jezus Miłosierny do św. Faustyny. Czyż nie są to najpiękniejsze słowa nadziei pokładanej w człowieku?
Dopiero w kontekście takiej miłości i takiej nadziei właściwego wymiaru nabiera nadzieja, którą pokładamy w Bogu, a którą we wstępie go tomiku „Otawa” kapitalnie wyraziła Beata Obertyńska: „Człowiek powinien mieć do poły płaszcza Boskiego ten sam stosunek, co oset. Chwycić, wpiąć się z całą świadomością swojej chwastowości i nie puszczać. No więc co, że to oset? No więc co, że niegodny? No więc co z tego? Bezczelny upór i zawziętość takiego «nic», jakim jest człowiek, musi rozbrajać, musi rozczulać, musi... obezwładniać... takie WSZYSTKO, jakim jest PAN BÓG. A obezwładniony rozczuleniem i rozbrojony Pan Bóg na wszystko znajdzie sposób. Z musu... dla świętego spokoju... Z miłością i uśmiechem. Mój Pan Bóg jest właśnie taki”. Ten zaś, o którym mówi Biblia, jest więcej, niż tylko „obezwładniony rozczuleniem i rozbrojony”: On wciąż i wciąż pokłada w człowieku nadzieję.