Miłość nie jest spontanicznym przeżyciem, siłą, która miałaby rozbudzać w nas wszystkie popędy i jednocześnie usprawiedliwiać każde działanie
Człowiek zakochany zwykle sympatyzuje ze św. Augustynem, powtarzając z wielkim przekonaniem jego słowa: „Kochaj i rób, co chcesz”. Może wydaje mu się wtedy, że w miłości nie ma zasad, bo osoba, która kocha, zawsze działa ze względu na dobro ukochanego. Taka wizja miłości jest współcześnie bardzo powszechna i konsekwentnie wynika z niej trudność zrozumienia takich kwestii jak współżycie przedmałżeńskie i pozamałżeńskie czy też antykoncepcja. Czy miłość nie znosi wszystkich zasad?
Uważny czytelnik świętego z Hippony powinien zwrócić uwagę na kolejność, jaka pojawia się przytoczonym cytacie. Najpierw „kochaj”. Augustyn nie użył tu łacińskiego słowa amare (które oznacza właśnie „kochać, miłować”), ale diligere, które tłumaczymy jako „wysoko cenić, poważać, lubić”. Nie bez znaczenia jest właściwe pojęcie miłości, która pozwala „czynić wszystko”. Nie akcentujemy tu subiektywnego aspektu uczuciowego, ale obiektywną wartość drugiej osoby. Wysoko cenić drugiego, poważać, czyli szanować go – to zadanie postawione na wysokiej poprzeczce.
Dopiero najwyższa forma miłości, czyli ta, która dostrzega pełne piękno i wielkość drugiego człowieka, pozwala nam „na wszystko”. Bo kiedy rzeczywiście kocham, wtedy nie mogę działać dowolnie, nie postępuję wedle tego, co podpowiadają mi uczucia czy nawet dobra wola. Muszę odnieść swoje zamiary do prawdziwego dobra ukochanej osoby.
Każdy człowiek ma swoje potrzeby – te, które są wspólne wszystkim ludziom (jak choćby potrzeba bycia kochanym) oraz takie, które są zależne od osobowości, płci czy też danej chwili. Jednocześnie każdy z nas pod wpływem tych czynników w inny sposób wyraża miłość. Przyjmuje się dość schematycznie (a jednak ciężko odrzucić ten podział), że kobiety łatwiej okazują uczucia, robiąc to słownie czy fizycznie np. poprzez przytulenie, natomiast mężczyznom okazywanie tego, co czują, przychodzi trudniej. Słowa „kocham cię” nie padają z ich ust równie często jak w przypadku kobiet, co wcale nie znaczy, że panowie mniej kochają, po prostu ich ekspresja jest inna.
Jeśli nie poznamy tych różnic, jeśli nie nauczymy się, że ukochana osoba może okazywać miłość na nieznany nam wcześniej sposób, a także, że ukochana osoba oczekuje pewnych form, które rozumie, będziemy w bardzo trudnej sytuacji, która może stać się źródłem niepotrzebnych konfliktów i rozczarowań.
A przecież wyrażanie miłości to niezwykle istotna kwestia w budowaniu związku. Ludziom młodym i zakochanym wydaje się to banalnym stwierdzeniem. Przecież w „chodzeniu ze sobą” naturalną rzeczą jest szeptanie sobie czułych słów, obdarowywanie się prezentami, intensywne kontaktowanie się bez konkretnego celu, itp. Jednak to, co początkowo jest tak oczywiste, może stać się trudne i wiedzą o tym doskonale małżonkowie z kilkuletnim chociaż stażem. Wyrażanie miłości staje się wyzwaniem, gdy pojawiają się bariery czasowe, niekiedy problemy i stresy, których nie są w stanie przeskoczyć. Wtedy najzwyczajniejsze słowa „kocham cię” mogą być czymś trudnym. Oczywiście, wyrażanie miłości to także nasza codzienna postawa: pracującego mężczyzny, troszczącego się męża o zdrowie żony, kobiety, która dba o dom itp. Jednak czas, czy nawet momenty specjalnie przeznaczone celebrowaniu miłości, zatrzymaniu się na niej – to czas szczególny. Miłość domaga się świętowania, a przybiera ono różne formy.
Każdy etap w związku ma swoje prawa, przywileje i obowiązki, co dotyczy także sfery wyrażania miłości. Na etapie poznawania tym wyrazem są intensywne starania osób o spotkania, rozmowy, zwykłe bycie razem. Powoli zmniejszeniu ulega dystans fizyczny. Nie ma tu zbyt sztywnego szablonu, ale najczęściej zakochani rozpoczynają „chodzeniem za rękę”, następnie pojawiają się pocałunki i przytulenia. Pokonanie tych etapów każdej parze zajmuje inną długość czasu, jednak zwykle nim pojawią się myśli o ślubie, te wszystkie elementy zostają włączone w zakres wyrażania miłości. I wtedy pojawia się naglący dylemat: gdzie są granice? Czy one w ogóle istnieją? I po co ich pilnować?
Zwykło się w takich momentach mówić młodym, że każdy człowiek ma swoje własne granice, co wynika naturalnie z faktu naszej różnorodności, z odmiennych reakcji na bodźce, z różnych oczekiwań i doświadczeń. Jest to słuszne stwierdzenie, choć to jedna z tych prawd, które łatwo dopasować czy też sprowadzić do twierdzenia „mogę wszystko”, bo ograniczeniem jestem ja sam, a skoro nie czuję się ograniczony, to granicy nie ma. Takie subiektywne traktowanie sprawy niestety ma miejsce często. W kwestiach niewidocznych gołym okiem można pójść łatwiznę, zdać się na „wyczucie”, które kierowane jest jednak popędem nie weryfikowanym przez rozum i wolę, a niekiedy niestety podsycanym także egoizmem. Czasem to przełamanie granic spowodowane jest naciskiem jednej ze stron, presją otoczenia czy też powolnym procesem kumulacji powyższych elementów. Właśnie dlatego możemy znaleźć wyznania młodych osób, które twierdzą, że kiedyś miały swoje ideały – dziewictwa do ślubu, białej sukni, która naprawdę coś znaczy, ale jednak… Jednak nie wytrwały.
Rozważając granice, musimy pamiętać o ramach i ważnych założeniach, jakie zostają nam dane w obszarze miłości. Brzmią one w dużym skrócie tak: Miłość swoją pełną formę zyskuje dopiero w sakramencie małżeństwa. Jest to miłość daru – całkowitego oddania się drugiemu i przyjęcia innego. Jest to miłość, która zostaje przyrzeczona – wierna i uczciwa, do końca życia. Na takim gruncie możliwe jest przekraczanie pożądliwości, ciało drugiego jest nie zwykłym ciałem, ale ciałem-darem, ciałem osoby, którą kocham.
Dlatego też normą przedślubną – aż do momentu przypieczętowania decyzji – jest wstrzemięźliwość seksualna, zwana zwykle „czystością przedślubną”. Właściwie oba te aspekty są ważne, potrzebna jest bowiem pewnego rodzaju ascetyczność, powściąganie swoich popędów w imię prawdziwej miłości, z szacunku do drugiego, z pragnienia, aby zjednoczenie seksualne było wyrazem miłości daru, miłości, która nie tylko siebie poprzez to wyraża, ale także jest płodna. To powstrzymywanie się i pilnowanie granic musi mieć też wyraz duchowy, nie jest to bowiem narzucone jarzmo, ale ćwiczenie cnoty oraz wspaniale rozwinięta przestrzeń do poznania się w wielu sferach życia, do podjęcia dojrzałej decyzji o wspólnym życiu.
No dobrze, ale czy są jakieś konkrety? – zwykle padają takie pytania. Dla mnie ważną kwestią, być może kluczową jest „granica ubrania”, czyli nagość, która nie jest jednak równoznaczna „nieprzyodzianemu ciału”. Ciało człowieka nie jest tylko ciałem, choć współczesna kultura i media pokazują cielesność człowieka (a szczególnie kobiety) w sposób przedmiotowy. Jeśli nie wierzycie, zwróćcie uwagę na bilbordy. Nagość jest odsłonięciem nie tylko ciała, ale tego wszystkiego, co ono ze sobą niesie, a zatem całego człowieczeństwa i najintymniejszej jego części. Tylko wtedy, gdy dwoje ludzi naprawdę kocha siebie i gdy zostają sobie oddani całkowicie, gdy wiedzą, że ta miłość jest zobowiązaniem, wtedy nagość może objawić kolejną prawdę osoby. Chronienie swojej intymności jest naturalnym zabiegiem człowieka, a w miłości także strzeżenie intymności drugiego to wielka sprawa.
Oczywiście z ową granicą wiąże się nie tylko widzenie nagiej osoby, ale wszystko, co z tego może wyniknąć – intymne pieszczoty oraz akt seksualny znajdują się już po drugiej stronie tej granicy, która rezerwuje te formy dla małżonków.
W czasie przedmałżeńskim należy jednak – pomimo powyższych zastrzeżeń – umiejętnie pielęgnować także cielesne wyrażanie uczuć. Ale jak? Jak nie przekroczyć granicy intymności? Może przede wszystkim przez nowe spojrzenie: te zasady nie mają być „kulą u nogi”, ale wydobywającą się z tego zalecenia dobrą nowiną o małżeństwie oraz miłości kobiety i mężczyzny. Wiemy, że sfera seksualna to dziedzina wyjątkowej odpowiedzialności, którą można podjąć jako małżeństwo. Ale przecież pocałunki (nie tylko te w usta, ale także te w dłoń drugiej osoby, w czoło czy w policzki), przytulanie, a nawet taniec – pozwalają czuć drugą osobę i jej bliskość.
To właśnie na tym etapie powinno ukształtować się przekonanie, że nie tylko fizycznie okazujemy miłość. Narzeczeństwo to czas ogromnej twórczości, to de facto etap podejmowania najważniejszej decyzji życia, a więc nie kierowanie się popędem, ale kierowanie się rozumem i wolnością powinno wziąć górę. Wyrażanie miłości przed ślubem może przybierać formy prezentów (zwłaszcza tych niespodzianek), wierszy (któż pisze ich więcej niż młodzi, zakochani?), wyznań, listów (nie tylko smsów i maili). A wszystkie te zabiegi nie są tylko po to, aby odciągnąć niejako uwagę od sfery seksualnej – nie jest to działanie na zasadzie wyparcia w sobie pewnych pragnień. Te starania mają zaowocować – dojrzałą i dobrowolną decyzją o małżeństwie (gdy rozbudza się sfera seksualna trudno jest mówić o dobrowolności), a także wykształceniem w zakochanych sposobów na okazywanie miłości nie tylko w sposób fizyczny.
Czystość bowiem nie określa jedynie rzeczywistości przedmałżeńskiej. Jej kontynuacja ma miejsce również po ślubie. Małżonkowie także muszą zważać na to, jak okazują swą miłość w sferze seksualnej. Najczęściej dyskutowaną jest kwestia odpowiedniego podejścia do płodności – do uszanowania tego daru oraz należytego traktowania go. Dlatego też nie dozwolone są przez Kościół katolicki metody antykoncepcyjne. To, co zostaje dopuszczone w nauczaniu Kościoła, a co wypływa z szacunku do drugiego i z poszanowania praw miłości, to metody naturalnego planowania rodziny, które uwzględniają naturalny cykl miesiączkowy kobiety i występujące w nim okresy płodności i niepłodności. Podjęcie się tego odpowiedzialnego rodzicielstwa wiąże się zwykle z okresami wstrzemięźliwości. Zresztą w pożyciu małżeńskim kiedyś zawsze pojawiają się takie momenty, kiedy powstrzymać się od zbliżeń jak w czasie połogu czy w przypadku zagrożonej ciąży.
Nie można więc uznawać aktu małżeńskiego jako jedynej formy wyrażania miłości. Tak więc i po zawarciu małżeństwa istnieją ramy, które nie pozwalają dowolnie mówić „kocham”, ale pokazują, jak prawdziwa miłość powinna się wyrażać. Jednocześnie te ramy są na tyle szerokie i ogólne, że pozostawiają żonie i mężowi ogromną przestrzeń, którą wypełnią swoimi znakami, słowami i formami.
Żyjemy w czasach, w których koncepcja „prawdziwej miłości” traci na znaczeniu. Związek dwojga ludzi staje się niepewny, wielu młodych (i tych starszych) boi się małżeństwa albo też nie chce podjąć odpowiedzialności za bycie z drugim człowiekiem. Ale jeśli rzeczywiście wysoko cenimy drugiego, wtedy nie możemy nie chcieć prawdziwie jego dobra. Miłość nie jest spontanicznym przeżyciem, siłą, która miałaby rozbudzać w nas wszystkie popędy i jednocześnie usprawiedliwiać każde działanie. Nie. Wręcz przeciwnie. Miłość usprawiedliwia tylko te działania, które są dobre, wymaga pewnych postaw i zaprzecza niektórym zachowaniom. Miłość kieruje się dobrem osoby, które opiera się na godności człowieka. Zatem kochaj i rób to, co nakazuje Miłość. Być może jak nigdy wcześniej słowa św. Augustyna powinny być nam bliskie.