Jestem w stanie podzielić się miłością od Boga tylko wtedy, gdy sam ją przyjmę, czyli gdy pozwolę się kochać
U źródeł chrześcijaństwa leży darmowa miłość jaką Bóg obdarza każde swoje dziecko. Jest to miłość bezwarunkowa i całkowita. Jednocześnie jedyną sensowną odpowiedzią jaką każdy z nas może na nią dać, jest podzielenie się tą miłością z innymi ludźmi, czyli niejako przekazanie daru, który w całkowitej darmowości się uprzednio uzyskało.
I tutaj rodzi się konkretna trudność: żeby podzielić się czymś z drugą osobą, najpierw samemu trzeba to mieć. Jestem w stanie podzielić się miłością od Boga tylko wtedy, gdy sam ją przyjmę, czyli gdy pozwolę się kochać. Niestety z różnych przyczyn możemy się zamknąć na tę miłość wmawiając sobie i innym, że się nie nadajemy, nie jesteśmy godni, nie zasługujemy, czy nie potrzebujemy.
Jak widać akceptacja siebie samego i doświadczenie swojej wartości w oczach Boga i własnych, ma podstawowe znaczenie dla miłości, czyli dzielenia się sobą z innymi. Nie chodzi tutaj o wartościowanie siebie samego na podstawie wykształcenia, zarobków, znaczenia, umiejętności, ilości relacji międzyludzkich, czy możliwości, ale na odkryciu unikalności siebie samego. Kluczowe jest tu zrozumienie dziecięctwa Bożego, czyli przynależności do Boga i Jego troski na każdym z nas, wynikającej nie z naszej pobożności, ale z faktu bycia Jego dzieckiem. Bóg akceptuje nas niezależnie od naszych czynów i niezależnie od poziomu naszej samoakceptacji. Nie akceptuje naszych złych czynów, które niszczą w nas Jego oblicze. Co więcej On zawsze daje nam szanse na powrót w Jego otwarte ramiona. Ta możliwość niejako wtulenia się w Niego, jest dla nas szansą na przyjęcie siebie samych jako daru od Boga samego. Najpierw obdarował nas sobą, swoją miłością i akceptacją. W konsekwencji staliśmy się zdolni do przyjęcia nie tylko Jego miłości, ale nade wszystko do zaakceptowania siebie samych z naszymi słabościami i niedoskonałościami. Bez Jego miłości w kółko byśmy walczyli o poczucie wartości, czasem wymuszając je od innych, a czasem zarabiając, czy wręcz żebrząc o nie.
Kiedy spojrzymy na słowa Jezusa o miłości bliźniego jak siebie samego, to musimy się zastanowić nad tym, jak wygląda to w wypadku osób, które nie kochają samych siebie, wręcz czasem nienawidzą siebie samych, jakichś swych cech, elementów własnej historii. Nie mogę pokochać innych nie akceptując siebie. Tutaj jest klucz do miłości. Nie daje się kochanej osobie czegoś, co jest zepsute, ale to co jest piękne. Podobnie nie mogę dać siebie, nie uznając siebie samego za dar. Inaczej jest to próba wyrzucenia siebie ze swojego życia, jak niechcianego elementu. Prawdziwa miłość to właśnie zdolność do obdarowania sobą samym, tak bez reszty, a jednocześnie w całkowitej bezinteresowności. Ale żeby dać to, trzeba mieć co dać. Więc jeśli nie kocham siebie, to wciskam bubel, żeby o nim nie myśleć, a ja tu mam obdarować, niejako obsypać czymś cennym, a nawet bezcennym. Problem jest wtedy, gdy osoba we własnych oczach jest bezwartościowa, wtedy nie zachodzi tutaj szczere obdarowywanie.
Obdarowywanie sobą nie ma być jednak formą ucieczki od samego siebie. Czasem ludzie, którzy nie umieją zaakceptować siebie samych, próbują znaleźć rozwiązanie tego problemu poprzez całkowite zwrócenie się do innych, czyli takie odwrócenie się od siebie, aby siebie samego nie widzieć, zapomnieć. Niestety nie jest to darmowa miłość, ale schowanie się przed sobą samym, czyli niejako zaprzeczenie miłości, jako darmowemu darowi. Tutaj bardziej chodzi o ucieczkę od siebie, niż zwrócenie do drugiej osoby. Brak miłości do siebie nigdy nie poskutkuje prawdziwą miłości dla innych. Będzie tylko formą uzyskania akceptacji od innych, w zamian za nasze poświęcenie się dla nich.
Istotna jest więc owa bezinteresowność – daję siebie nie po to, żeby dostać coś w zamian, ani po to, żeby nie męczyć się z sobą, ale daję, aby wzbogacić kochaną osobę. Jeśli wzbogacić, obdarzyć, to tylko wtedy, gdy daję cenny podarunek. Jest on ze swej natury nieodbierany, darmowy, nie wymaga sam z siebie rewanżu. Wtedy mówimy o miłości darmowej – owej AGAPE.
Kolejną ważna sprawą jest nieprzywiązanie do siebie samego. Czasem ze strachu, że inni odkryją nasze słabe punkty, że będą mogli na wprost, czy pośrednio trzymać w szachu, zatrzymujemy siebie dla siebie. Nie wynika to często z niechęci, ale ze strachu. Boimy się spotkań z innym, pokazywani kim naprawdę jesteśmy, bo lękamy się ujawnienia naszych słabych stron, a by kiedyś nie było to wykorzystane przeciwko nam. Im bardziej koncentrujemy się na własnych niedoskonałościach, tym mocniej chowamy się przed innymi. W konsekwencji boimy się w ogóle dopuszczać kogokolwiek w swoje otoczenie. Ponieważ nie ma nikogo blisko nas, to zaczynamy wątpić w możliwość miłości i to jeszcze bardziej zamyka nas na innych.
Bóg przychodząc do nas ze swoją miłością obdarza nas swą akceptacją. To zaś pozwala nam zaakceptować samych siebie i dostrzec swoją wartość – jako dziecka Bożego. W konsekwencji jesteśmy zdolni do dzielenia się sobą, a wręcz odczuwamy potrzebę takiego dzielenia się, rozumianego jako przekazywanie wielkiego daru płynącego od Boga.