Mam w życiu kilka różnych hobby, ale tym, które jest ze mną najdłużej to kajakarstwo. Wszystko zaczęło się już na studiach, czyli blisko 20 lat temu. Kolega wyciągnął mnie na spływ kajakowy Drawą (kawałek pod prąd) i Piławą (całą już w zgodzie z nurtem rzeki ;-). To była pierwsza moja prawdziwa przygoda z kajakami. Codzienne pakowanie wszystkich bagaży na kajak, włącznie z namiotem i śpiworami. Te ostatnie szczególnie starannie zapakowane w podwójne worki, aby w razie ich spotkania z wodą mieć nadal suchy nocleg. Później kilka godzin pływania w wśród pięknej przyrody często bez kontaktu z jakimikolwiek ludźmi i w końcu szukanie kolejnego miejsca na nocleg, rozbicie obozu, rozpalenie ogniska, ugotowanie jakiegoś posiłku – często na wodzie prosto z jeziora lub rzeki. Później przez kilka lat pływałem z kolegami i koleżankami ze studiów.
Aż wreszcie przyszedł rok, w którym ukończyłem studia, założyłem rodzinę, na świat przyszła nasza córka i… przestałem pływać. Koledzy zapraszali na kolejne spływy, ale ja ciągle wymawiałem się dzieckiem i obowiązkami. Jednak kiedy nasza córeczka skończyła 3 lata wpadłem na pomysł, że można przecież popłynąć razem z nią. Udało się znaleźć kilku takich zapaleńców (również z dziećmi) i tak zorganizowałem pierwszy „rodzinny” spływa kajakowy. Trasa krótka, bez bagaży i biwaku, jeden dzień pływania – tylko 3 godziny. Kiedy okazało się, że wszystkie dzieciaki, zwłaszcza te z nadmierną ruchliwością doskonale sobie dały radę i nawet nie próbowały wyskakiwać do wody na trasie, czego wielu z nas się obawiało, wiedziałem, że moją pasję będę mógł kontynuować.
W kolejnym roku spływ był już dwudniowy z biwakiem na środku trasy. I tak pozostało do dziś. Na początku jeden spływ, później dwa, teraz trzy ze względu na liczbę chętnych. I zawsze z dziećmi. Nasze kolejne pociechy jeździły z nami na spływy (bez pływania w kajaku) już w okolicach pierwszych urodzin, natomiast w wieku dwóch lat już siedziały w kajaku. Często wracamy bardzo zmęczeni, nie tylko wiosłowaniem, ale i długimi rozmowami przy nocnym ognisku. Jednak tuż po powrocie planujemy, gdzie pojedziemy następnym razem. Szukamy rzek czystych, coraz bardziej dzikich, dzieci w końcu rosną i oczekują od nas więcej przeszkód w postaci zwalonych drzew, wodospadów itp., ale też takich tras, na których nie ma tłumów ludzi. Swoją pasją zaraziłem już kilkadziesiąt osób, a ostatnio nawet grupę rodzin ministranckich, z którymi dwukrotnie spływaliśmy. A spływaliśmy już takimi rzekami jak: Drawa, Gwda, Dobrzyca, Rega, Parsęta, Radew, Pliszka, Rurzyca, Korytnica, w tym roku byliśmy nawet dwukrotnie w Szwecji – na Piławie ;-)
Kajakarstwo daje olbrzymią porcję energii psychicznej. Na spływie można zapomnieć o troskach dnia codziennego, pracy, telewizorze, Internecie i tym wszystkim co przysłania nam świat. Możemy obcować z przyrodą i bawić się wspólnie z przyjaciółmi zarówno przy ognisku jak i w czasie pływania. Często w ramach rywalizacji, dopingowani przez najmłodszych, ścigamy się na rzece, spychamy w trzciny, czy po prostu chlapiemy wodą , zawsze jest wtedy wiele radości. I jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – dzięki spływom mogę nauczyć moje dzieci radzić sobie w warunkach innych niż miejskie, gdzie często nie ma toalety, zwykłego łóżka, bieżącej wody. Ale po tym, jak przy pierwszym wiosennym słońcu dopytują się kiedy i gdzie będzie najbliższy spływ wiem, że im się to podoba i mam nadzieję, że będą kontynuowały, jakby nie patrzeć rodzinne już hobby i przekażą je swoim dzieciom.