Cztery lata temu pisałem w tym miejscu o albumie Leonarda Cohena „Old Ideas”: „…odnoszę wrażenie, że ten album jest albumem” pożegnalnym. Pomyliłem się, jak się okazuje, o dwie płyty. Dwa lata później, w 2014 r., ukazały się „Popular Problems”, a w październiku 2016 r. – ostatnia płyta zatytułowana „You Want It Darker”. Dwa tygodnie później legendarny kanadyjski poeta i pieśniarz zmarł w swoim domu w Los Angeles, w Kalifornii.
„You Want It Darker” to zatem naprawdę ostatni album Cohena. Ta świadomość sprawia, że płyty słucha się zupełnie inaczej, niż poprzednich. Można odnieść wrażenie, że tym razem mamy do czynienia rzeczywiście z płytą pożegnalną – i że poeta uczynił ją taką absolutnie świadomie. W kolejnych tekstach znajdujemy ostatnie spory z Bogiem (nieco mroczne, pełne emocji, ale jednocześnie spokojne i świadome), ostatnie pożegnania z ludźmi, ostatnie rozliczenia z poezją i muzyką. Głos Cohena – kiedyś mocny i dźwięczny, później, z biegiem lat, coraz głębszy i bardziej poruszający – jest tu już bardzo słaby. To raczej melorecytacja, niż śpiew. Słyszymy głos starego człowieka, który dużo w życiu przeżył. Głos cichy, spokojny, momentami niemal drżący, a jednak niosący w sobie niezwykły ładunek emocjonalny, niezwykłą siłę, przemawiający mocniej, niż krzyk.
Wszystkie teksty na tej płycie poruszają. Wszystkie – w ten czy inny sposób – mówią o odchodzeniu, o pożegnaniach, o rozliczeniach z przeszłością. Kiedy wspomina się takie „wielkie przeboje” Cohena jak „Dance Me to the End of Love” czy nieśmiertelne „Hallelujah” (a zwłaszcza, jeśli na tych „przebojach” kończy się znajomość z jego twórczością…) łatwo zapomnieć, że ich autor nie był „piosenkarzem”, ale – przede wszystkim – poetą, dla którego śpiewanie i nagrywanie płyt było jedynie sposobem na wygłaszanie swojej poezji. Łatwo zapomnieć, że mówimy o człowieku, który wydał więcej tomów poezji, niż albumów studyjnych! Ta płyta – jeśli tylko wsłuchamy się w śpiewane na niej teksty – przypomina o tym bardzo mocno. To pożegnanie poety – człowieka, dla którego przez całe życie podstawowym tworzywem nie była muzyka, lecz słowo. I to słychać. Niesamowite „Steer Your Way”, rozliczeniowe „It Seemed the Better Way” czy „Travelling Light”, chwytające za gardło „Leaving the Table” („I’m leaving the table / I’m out of the game…”), „Treaty”, w którym bezpośrednio zwraca się do Boga – wszystkie te teksty (można odnieść takie wrażenie) napisane zostały przez człowieka, który miał już pełną świadomość tego, że odchodzi, że to są jego ostatnie wiersze. Jednak najbardziej poruszająca jest tytułowa piosenka – „You Want It Darker”, w której odchodzący artysta staje przez Bogiem, woła „…hineni, hineni” (hebr. „oto jestem” – tym słowem odpowiadali na wołanie Boga między innymi Abraham i Mojżesz) i deklaruje: „I’m ready, my Lord” („Jestem gotów, Panie!”). Chciałbym kiedyś móc powiedzieć Bogu to samo równie spokojnie i z takim samym przekonaniem.