Kapłaństwo
(167 -wrzesień -październik2009)
z cyklu "Wieczernik Domowy"
Jędza w domu - czy rzeczywiście
Krzysztof Janowski
Jakiś czas temu dzieliłem się refleksjami po przeczytaniu ksiązki Daniela Jonesa „Drań na kanapie, czyli co 27 mężczyzn myśli o miłości, rozstaniach, ojcostwie i wolności”. Książka ta jest dalszym ciągiem, albo raczej parą, do książki Cathi Hanaure „Jędza w domu, czyli co 26 kobiet myśli o seksie, samotności, pracy, macierzyństwie i małżeństwie”. Wtedy nie mogłem nic napisać o „Jędzy w domu”, bo nasz egzemplarz był akurat pożyczony i jeszcze go nie przeczytałem. W międzyczasie zdążył do nas wrócić, więc tym razem chciałbym napisać parę refleksji na temat tej pozycji.
„Jędza w domu” jest podzielona na cztery części „Moje prawdziwe ja”, „Na dobre i na złe”, „Mamusia ma atak szału” i „Spójrzcie na mnie teraz”. Trzeba od razu zaznaczyć, że nie jest to książka przedstawiająca Boży plan dla małżeństwa czy też Boże spojrzenie na macierzyństwo. Pisało ją 26 Amerykanek. Usiłowały w niej przekazać swoje doświadczenia i opinie na tematy dotyczące miłości, małżeństwa, macierzyństwa czy akceptacji. Trzeba też wiedzieć, że Stany Zjednoczone Ameryki to kraj skrajności, gdzie można spotkać ludzi bardzo pobożnych i konserwatywnych, ale także ludzi pozbawionych wszelkich norm moralnych i całkowicie liberalnych.
Części pierwsza dotycząca miłości i czwarta poruszająca temat późnego wyjścia za mąż, życia z nadwagą, życia blisko lub z dala od rodziny oraz podejmowania decyzji czy zostać matką czy nie wydają się mało pasować do polskich realiów. Zwłaszcza do realiów ludzi wierzących i chcących swoją wiarę wcielać w życie.
W części drugiej poruszona jest kwestia samego małżeństwa. W jednym z opowiadań przedstawiona jest historia pewniej miłości prowadzącej do małżeństwa i walki w tym małżeństwie, bo żona chciałaby mieć dzieci a mąż nie. Ten konflikt dodany do wielu innych codziennych tarć w małżeństwie mógł doprowadzić do powtórki z małżeństwa rodziców autorki – czyli do rozwodu. Doszła już do zdania: „Chcę mieć dziecko i nic mnie to nie obchodzi”. Na szczęście w tym momencie przyszedł czas zadumy, czas przypomnienia sobie rad, które rabin udzielał im przed ślubem. Zwłaszcza dwóch rad: „najważniejszą rzeczą w małżeństwie jest dbać bardziej o zadowolenie współmałżonka niż własne” a po drugie „wspólnie zdecydować czy pragniecie dzieci i ile chcecie ich mieć”. Te dwie rady skłoniły ich do walki o własne małżeństwo, do pójścia na terapię małżeńską. W ramach tej terapii usłyszeli, że znaleźli się po dwóch stronach barykady upierając się przy swoim skrajnym stanowisku, że konieczne jest zbliżenie stanowisk, odkrycie że każdy ma swoje racje, bo to ułatwi dojście do porozumienia. Nie rozwiązało to wszystkich problemów, dalej spierają się na temat dziecka, ale, jak pisze autorka, „nauczyliśmy się spierać bez wybuchów złości, bez zacietrzewienia, bez bicia na oślep… Rozpoczęliśmy proces uzdrawiania, nauczyliśmy się stawać po tej samej stronie.”
Kolejne opowiadania jest bardzo pouczające. Pisze je hinduska pisarka mieszkająca wraz z mężem w Stanach Zjednoczonych i co roku w okresie wiosenno-letnim nawiedzana przez tłum gości z rodzinnych stron. Gości, który przyjeżdżają do Ameryki aby odpocząć, a którymi ona czuje się w obowiązku zajmować. I to najlepiej. Więc parzy dla nich herbatę „tak jak robimy to u nas” (czytaj w Indiach), robi śniadanie na ciepło („tak jak robimy to u nas”). I tak przez cały dzień. A potem „zgadnijcie kto z wściekłością naciąga kołdrę na głowę, żeby nie wywołać awantury, albo, co gorsza, wybuchnąć płaczem. Na co mąż powie – Znów to samo – i doda – To twoja wina. Nie musisz tak koło nich skakać.” Rzeczywiście autorka stwierdza, że robi to samo co jej matka kiedyś w domu w Indiach, tylko że mama nie chodziła do pracy poza domem i miała służącą do pomocy w Indiach. Co ciekawe autorka dodaje: „Może mimo książek które opublikowałam i nagród, które zdobyłam, moje poczucie spełnienia jako kobiety ciągle zależy w znacznym stopniu od tego, jak prowadzę dom… W paradoksalny sposób, chociaż skarżę się gorzko, że mąż nie uczestniczy w całej tej szopce, to jednocześnie wcale nie chce wpuszczać go do swojego królestwa” To samo potwierdziła przyjaciółka autorki (kierowniczka w firmie pracująca od 9:00 do 21:00) mówiąc: „My kobiety ciągle uważamy się w rodzinie przede wszystkim ze Super Gospodynie Domowe. Od tego zależy nasze poczucie spełnienia”. Autorka postanawia spróbować i zapowiada, że w następnym sezonie przestanie się przejmować tym aby wszystko było„tak jak robimy to u nas”.
Kolejna warta wspomnienia opowieść dotyczy małżeństwa, w którym pojawiło się dziecko. Ma znamienny tytuł „Jak staliśmy się sobie obcy”. Autorka z rozrzewnieniem wspomina początki swojego małżeństwa, decyzję gdy postanowili mieć dziecko a potem stwierdza: „Nikt nie uprzedził mnie, co to znaczy mieć dziecko”. I opisuje swój brak snu, swoje poświęcenie dla synka („Pozwalałam mu gryźć mój palec, kiedy wyrzynały mu się ząbki…”) i konkluduje: „Dziecko stało się osią, wokół której obracały się wszystkie moje mysli.” Na szczęście jej mąż też był zachwycony ojcostwem i chętnie spędzał czas z malcem. Z jednej strony „wraz z pojawieniem się dziecka, jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Snuliśmy poważne plany, zawsze dotyczące całej naszej trójki” ale też „Po przyjściu na świat synka skupiliśmy uwagę na praktycznych stronach wychowania dziecka i pracy zawodowej. Nie było czasu na wylegiwanie się w łóżku i snucie marzeń o przyszłości…” Synek podrósł, poszedł do szkoły, pojawiło się trochę więcej czasu. Któregoś dnia mąż wrócił z nowiną, że małżeństwo przyjaciół się rozpada i… to był sygnał, aby zejść na ziemie i zapragnąć odnowienia ich małżeństwa. „Przyszła pora na zastanowienie się nad tym, jak odbudować nasz związek i na nowo zbliżyć się do siebie…”
Część trzecia dotyczy macierzyństwa. W pierwszym opowiadaniu autorka – mężatka, matka dwójki dzieci, wspomina czas, gdy jej rodzice mieszkający po drugiej stronie Nowego Yorku zachorowali. Najpierw tata, a potem, gdy z nim było trochę lepiej to również mama. Musiała wtedy zajmować się rodzicami, swoimi dziećmi, swoją pracą i … wieczorem padała już ze zmęczenia. W tym czasie rozmawiała o swoim życiu z przyjaciółką teściowej. Ta wysłuchała jej i stwierdziła: „To problem całego waszego pokolenia… W końcu czekałaś tyle lat na dzieci (autorka skończyła 35 lat a jej mąż 38, gdy przyszło na świat ich pierwsze dziecko), a teraz nie możesz spędzać z nimi tyle czasu, ile byś chciała.”
W kolejnym opowiadaniu pracująca mama opisuje jak trudno jej wytrzymać spokojnie z ciągle coś chcącymi dziećmi, które odbiera z domu przyjaciółki. A jednocześnie jak dobrze potrafi poradzić sobie z rozwiązaniem wielu konfliktowych sytuacji w swojej pracy. Zastanawia się jak to jest możliwe, że koledzy w pracy mówią o niej: „Potrafisz zachować zimną krew w każdej sytuacji. Czy ty w ogóle miewasz zły humor? Od pierwszego wejrzenia budzisz respekt. Masz rzeczowe podejście, czym motywujesz ludzi do wysiłku. Potrafisz rozładować napiętą sytuację i zapobiegać konfliktom.” A od rodziny słyszy: „Mama jest zawsze w złym humorze. Czemu się tak wściekasz? Spokojnie. Nie musisz krzyczeć! Jesteś podła, idź sobie do pracy i nigdy nie wracaj.” Czy to tylko efekt tego, że w pracy rzadko ktoś krzyczy na nią przez pięć minut bez przerwy? Jej przyjaciółka uważa, że to kontynuacja zjawiska zwanego prymus w szkole/diabeł w domu. A może to wynika z faktu, że w pracy, będąc szefową jej apodyktyczność jest zaletą, a w domu trafia na bunt synów i męża mówiącego między wierszami – nie jestem twoim podwładnym. Autorka ma wiele wyrzutów sumienia z tego powodu i marzy o tym, żeby stać się matką, która nie przejmuje się tym, że koc jest usmarowany masłem orzechowym.
W następnym opowiadaniu żona wspomina swoją walkę o to, aby w ich małżeństwie opieka nad dziećmi była partnerska i sprawiedliwa. Wspomina swoją wściekłość na męża, który długo siedział w pracy bo rozkręcał własny business. I swoje odmowy, gdy prosił żonę, aby zatrudnili nianię do pomocy. „Nie potrzebuję opiekunki, potrzebuję męża” wiele razy krzyczała do niego. Nie udało się znaleźć jakiegoś cudownego rozwiązania. „Rozwiązywaliśmy nasze problemy stopniowo i zwyczajnie. Sytuacja w firmie Johna ustabilizowała się. Tak jak obiecał zaczął spędzać mniej czasu w pracy, a ja wiedząc, że będzie w domu, stopniowo wydłużałam swój dzień pracy. Dzięki wyższym dochodom, zatrudniliśmy na stałe gosposię, która przejęła większość domowych obowiązków. Kilka miesięcy później Maja zaczęła chodzić dwa razy w tygodniu do przedszkola…” „Niełatwo przyszło mi zrezygnować z marzenia o partnerskim związku i zaakceptować fakt, że jesteśmy rodziną, w której nie ma miejsca na taki układ… Jednak ważniejsze od partnerstwa i wielkich pieniędzy jest to, że John prawie co wieczór jest w domu przed zaśnięciem Mai i może poczytać jej bajkę na dobranoc”.
Ale również duży wkład ojca w opieką nad dzieckiem może być odbierany przez kobietę źle. Taki problem ma autorka kolejnego eseju „Kochany tatuś czy nadgorliwy ojciec?” Opisuje ona swego męża „Tim to lis w naszej zagrodzie; uszy nasłuchują, oczka wypatrują, nos węszy. Jest w stanie wyłowić każdy sygnał z pokoju dziecinnego”. W tym małżeństwie podział obowiązkami związanymi z wychowaniem dwuletniej córki jest „sprawiedliwy”. Poranki miedzy 7:00 a 9:30 należą do mamy, potem przychodzi opiekunka. Z kolei tata zajmuje się córką późnym popołudniem do czasu powrotu mamy z pracy, czyli do 19:00. „Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Tim coraz więcej czasu spędza w domu. Coraz później wychodzi rano do pracy…, nie usuwa się w cień” kiedy żona wraca z pracy. Ona czuje się kontrolowana, uważa, że czasami chcą przekupić córkę, aby teraz pobawiła się z którymś z nich…
W następnym opowiadaniu poznajemy bestię. Autorka wspomina czas, gdy po narodzinach dziecka nie umiała nakarmić piersią maleństwa. Była bezsilna i czuła się bezradna. W końcu mąż wpadł na pomysł, że pójdzie do apteki i kupi mleko modyfikowane i butelkę. I wtedy bestia wybuchła; zaczęła głośno krzyczeć na męża. Okazało się, że bestia nie była taka groźna. Była pyskata i zadziorna, nie popadała w depresje i nie wydawała się niebezpieczna. Mąż się jej nie przeląkł. Dla tej kobiety jej bestia (złość) daje jej siłę i pomaga nie popaść w depresję.
Mam nadzieję, że te różne wątki pozwolą spojrzeć na was / wasze żony i niekoniecznie zobaczyć w nich jędze a raczej osoby toczące często wewnętrzną walkę.