Jakże łatwo skupić się na okolicznościach i problemach niż patrzeć w oczy Jezusa z tą pewnością, że jestem kochana, że nic nie wymknęło się z Jego rąk, że On wie po co i dlaczego to wszystko
Pamiętam mój I stopień, kiedy po przyjęciu Jezusa jako Pana i Zbawiciela, dość późnym wieczorem, spontanicznie wylegliśmy na korytarz. Zaczęło się od herbaty i kilku spragnionych, potem ktoś stwierdził, że jest głodny. Rozlegały się coraz głośniejsze rozmowy i śmiechy. Do małej grupki przyłączali się następni. Nie wiadomo skąd nagle pojawiła się gitara. Było nam dobrze i chcieliśmy być razem. Radość z przeżytego wcześniej nabożeństwa – a może nawet bardziej z emocji jakie nam wtedy towarzyszyły, spontanicznie wyciągnęła nas z pokoi. Animatorzy na odprawie. Nikt z nas już nie pamiętał, że przecież trwa sacrum silencium. Zabawa rozkręcała się na całego…
Nigdy nie zapomnę otwierających się z mocą drzwi wejściowych. Smutnych oczu Księdza Moderatora, który nagle w nich stanął. Rozejrzał się po korytarzu. Nawet nie krzyknął. Powiedział tylko stanowczo: „Radość nie jest krzykliwa!”. Nie pamiętam kiedy zamknęły się za nim drzwi. Nie było nas w pięć sekund. Nawet nie dlatego, że przestraszyliśmy się własnego Moderatora (choć niewątpliwie zaskoczył nas mocno). Takiej ciszy jak wtedy nie było żadnej nocy wcześniej na tych rekolekcjach.
Radość nie jest krzykliwa?! To znaczy, że jaka jest? Jeśli właśnie nie spontaniczna, ekspresyjna, zaraźliwa? Jak w tym wszystkim ma nie być krzykliwa? Przecież jedno drugie napędza, jedno z drugiego wynika…
Nie mogliśmy wtedy tego pojąć, a jednak każdy z nas kładł się spać w poczuciu, że jednak w tym spontanicznym wybuchu radości straciliśmy coś ważnego. Coś a może nade wszystko Kogoś…
Niejeden raz na tamtych rekolekcjach wracaliśmy do tego stwierdzenia. Niejeden raz Ksiądz Moderator próbował nam pokazać, czym prawdziwa chrześcijańska radość naprawdę jest, z czego wypływa i jak się objawia. Czytając nową adhortację apostolską papieża Franciszka z pewnym uśmiechem wracam do tych wspomnień. Evangelii Gaudium. Radość Ewangelii. Radość nie jest krzykliwa. Więc jaka jest?
Ojciec Święty odpowiada na to pytanie na różnych płaszczyznach. Przede wszystkim pokazuje, że ta najprawdziwsza i najgłębsza radość ma swoje źródło w Ewangelii a więc w samym Chrystusie. To w Nim ona się rodzi i odnawia. W Nim jest skutkiem wolności i wyzwolenia serca. „On pozwala nam podnieść głowę i zacząć od nowa, z taką czułością, która nigdy nas nie zawiedzie i zawsze może przywrócić nam radość.” (EG 3) W Nim jest drogą, a więc czymś co się rozwija, zmienia, nigdy nie jest dane na zawsze i tak samo. Przede wszystkim wynika ona ze spotkania, z przeżywanej i wciąż pogłębianej relacji z Chrystusem. Już w pierwszym punkcie czytamy:
Radość Ewangelii napełnia serce i całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem radość zawsze rodzi się i odradza.
Tylko taka radość staje się codziennością. Nie chodzi jednak o to, że nigdy ma nam nie schodzić uśmiech z buzi. Jak pisze papież: „Dostosowuje się ona i zmienia, ale zawsze pozostaje przynajmniej jako promyk światła rodzący się z osobistej pewności, że jest się nieskończenie kochanym, ponad wszystko.” (EG 6) Nawet w trudnościach i przeciwnościach – radość jako najgłębsza świadomość bycia ukochanym, radość utożsamiona z ufnością. Jakże łatwo, również mi samej, skupić się częściej na okolicznościach i problemach niż patrzeć w oczy Jezusa z tą pewnością, że jestem kochana, że nic nie wymknęło się z Jego rąk, że On wie po co i dlaczego to wszystko.
Czytamy wcześniej, że: „Istnieją chrześcijanie, którzy zdają się żyć Wielkim Postem bez Wielkanocy” (EG 6) czyli chrześcijanie uginający się nieustannie pod ciężarem krzyża, bez ufności i nadziei. Tacy, którzy zdają się nie dostrzegać blasku słońca i kolorów w swoim życiu. Jakże często powinniśmy sobie robić rachunek sumienia z właśnie tak rozumianej radości. Radość, która jest ufnością!
To ta prawdziwa, bo są też jej namiastki… Jak pisze papież Franciszek „społeczeństwo technologiczne zdołało pomnożyć okazje do przyjemności, lecz nie przychodzi mu łatwo doprowadzić do radości.”(EG 7). Jeszcze w innym miejscu papież mówi też o niebezpieczeństwie zamknięcia we własnych interesach, skupieniu na samym sobie, nie liczeniu się z innymi przy jednoczesnym odejściu od słuchania głosu Boga i nie doświadczaniu słodkiej radości z Jego miłości. Zamknięcie na dobro i Dawcę wszelkiego Dobra zamyka człowieka w samym sobie, w sercu ciasnym od egoizmu. Jest to niebezpieczeństwo zagrażające także nam.
Ulega mu wielu ludzi (…). Nie jest to wybór życia godnego i pełnego; nie jest to pragnienie, jakie Bóg żywi względem nas; nie jest to życie w Duchu rodzące się z serca zmartwychwstałego Chrystusa (EG 2)
Drugim podstawowym źródłem radości staje się dla człowieka głoszenie Ewangelii.
Życie umacnia się, gdy jest przekazywane, a słabnie w izolacji i pośród wygód. Istotnie, najbardziej korzystają z możliwości życia ci, którzy rezygnują z wygodnego poczucia bezpieczeństwa i podejmują z pasją misję głoszenia życia innym. (EG 10)
Jest to misja wymagająca. Misja, w której nieustannie musimy sobie stawiać pytania o jakość naszego głoszenia. Pytać samych siebie i stawiać to pytanie przed naszymi wspólnotami, czy jesteśmy autentyczni, czy prawdziwie jesteśmy świadkami przemieniającego spotkania z Chrystusem, czy głosimy to, czym sami naprawdę żyjemy. Także w perspektywie przeżywanej przez nas radości. „Oby świat współczesny, poszukujący czy to w trwodze, czy w nadziei, przyjmował Ewangelię nie od głosicieli smutnych i zniechęconych, nie od niecierpliwych i bojaźliwych, ale od sług Ewangelii, których życie jaśnieje zapałem, od tych, co pierwsi zaczerpnęli swą radość od Chrystusa” (EG 10). I jeszcze w tym samym punkcie czytamy: „Odzyskajmy i pogłębmy zapał, słodką i pełną pociechy radość z ewangelizowania, nawet wtedy, kiedy trzeba zasiewać płacząc”.
Papież pisze również, że radość Ewangelii jest radością misyjną, czyli taką, która się rozszerza, która pragnie się dawać, która jest życiodajna i nieustannie tworzy przestrzeń do zaistnienia w innych takiego spotkania, jakie przeżyliśmy i my sami. Nie możemy Chrystusa zatrzymać tylko dla siebie. Zamknąć Go w naszych sercach czy naszych wspólnotach. Zadowolić się tym, że nam jest dobrze, że my już znaleźliśmy, spotkaliśmy i mamy.
Jakże to dawanie, udzielanie się jest inne od tego, które przeżywaliśmy wtedy na rekolekcjach. Wówczas każdy z nas bardziej skupiony na sobie i na tym co sam przeżywał, po prostu chciał to zanieść do innych. Nie pamiętając o wcześniejszych ustaleniach, nie stosując się do panujących zasad, nie pamiętając nawet o tym, że być może koło mnie jest ktoś, kto nie chce tego czasu przegadać. Ktoś, kto nie chce go stracić ale chce zachować najcenniejszą cząstkę dla siebie i jak ewangeliczna Maria siąść u stóp Pana i Mistrza. Po prostu być, trwać i słuchać. Każdy z nas wtedy, nastawiony raczej na siebie niż na innych, bardziej zagłuszył niż rozwinął i pomnożył tę prawdziwą radość, gdyż ona nigdy – w tym najprawdziwszym wydaniu – nie rodzi się z egoizmu, nawet dzielonego z innymi. I ona nie jest krzykliwa, nie musi się wylać i wypowiedzieć do końca. Nie jest też chaotyczna, ale bardzo konkretnie ukierunkowana na dobro. Wiele trudu kosztowało naszego Księdza Moderatora, by nam to wtedy przybliżyć i sprawić byśmy faktycznie zrozumieli, przyjęli za swoje i potrafili to przekazać innym.
Patrzę teraz na kartkę, którą mam przylepioną na regale. Trzy fragmenty biblijne. Różne. Każdy z innej modlitwy wstawienniczej, ale każdy o tym samym. Radość. W perspektywie papieskiego dokumentu te słowa wybrzmiewają na nowo. Wspólnym mianownikiem jest Jezus, relacja z Nim, potrzeba ufności, całkowitego przylgnięcia i zawierzenia Mu. On jest źródłem wszystkiego. On jest niekończącym się źródłem prawdziwej radości. Radości, która gdy zakorzeniona w Nim, spełnia pragnienia serca.