Czy macie w sobie jakiś lęk, jakąś taką wewnętrzną obawę, która do was czasem przychodzi? Ja czasem boję się, że będę bezdomny, boje się, że mój zapach będzie innych odstraszał.
Tuż przed sylwestrem miałem ciekawą, nocna rozmowę z moim serdecznym znajomym. W klasztorze karmelitów bosych w Wadowicach siedzieliśmy w jednej z „kawiarenek” i rozmawialiśmy o wyzwaniach Kościoła. Pojawiły się różne wątki. Były tematy związane z katechezą, była dyskusja o diakonacie stałym, był też wątek miłości do Boga. W pewnym momencie podjęliśmy temat bezdomnych. Zastanawialiśmy się czemu tak mało księży „inwestuje” w ten obszar niesienia Boga osobom całkowicie wykluczonym.
Było już nieco po północy. W pewnym momencie usłyszeliśmy, że ktoś dzwoni do drzwi. Wpierw myśleliśmy, że ktoś się pomylił i czekaliśmy chwilę. Dzwonek się powtórzył. Szybko poszliśmy do furty. Za drzwiami stał mężczyzna. Natychmiast wręcz uderzył nas jego brzydki zapach. Wiedzieliśmy, że jest to ktoś bezdomny: odruchowo zasłoniliśmy nasze nosy. On znał swój zapach. Powiedział, że jest bezdomny i poprosił nas, byśmy pozwolili mu zostać w korytarzu, gdzie był kaloryfer. Błagał byśmy go wpuścili, bał się, że w nocy przed sylwestrem zamarznie.
Nie byliśmy gospodarzami, więc powiedzieliśmy mu, że musimy spytać się ojca dyrektora, co w tej sytuacji zrobić. Mój znajomy poleciał do niego. Ja zostałem z panem Jackiem, tak miał bowiem ten człowiek na imię.
Zacząłem z nim rozmawiać. Zadawałem mu pytania, chciałem wiedzieć, co sprawiło, iż wylądował na ulicy. Jego zapach powoli przestał mi przeszkadzać, choć jak się okazało bardzo został na moim ubraniu. Opowiedział o swoich córkach, o problemie z alkoholem, o operacji, która sprawiła, iż przestał sprawnie się poruszać. Po chwili mój znajomy przyszedł z krzesłem i herbatą dla niego. Wezwaliśmy Straż Miejską, by zabrała Pana Jacka do noclegowni. Przyjechała policja. Znali doskonale naszego rozmówcę. Spisali nas, tyle.
Wracam do tej sytuacji pamiętając także wiele obrazów, jakie nakreślił w książce „Zapach Boga” kard. Konrad Krajewski. Jak pachnie Stwórca? Czy tylko, jak niemowlę, w grocie betlejemskiej? Może pachnie przede wszystkim jak chleb, w którym schował się „przed nami” w niezwykłej zabawie w chowanego? A może pachnie właśnie jak bezdomny? Matka Teresa z Kalkuty mówiła swoim siostrom, że wyjście na ulice do bezdomnych jest możliwe tylko, jeśli wpierw godzinę będą opalać się przed słońcem monstrancji. Św. Brat Albert zobaczył Boga właśnie w bezdomnym. Straszne to, ale zacząłem się zastanawiać, czy Bóg może „brzydko” pachnieć? Ale nie zapach jest tutaj najważniejszy tylko pytanie: Czy mnie rozpoznałeś w bezdomnym i biednym? Czy przestałeś się mnie bać? Czy mnie dotkniesz i poznasz?
Arcybiskup Fulton Sheen opowiadał kiedyś, że chciał ewangelizować dużą grupę osób trędowatych. Zabrał dla nich mnóstwo różańców, by ułatwić im modlitwę do Najwyższego. W pewnym momencie podbiegł do niego człowiek obsypany trądem i ranami. Nagle jeden z różańców wpadł arcybiskupowi do rany jednego z wiernych. Sheen musiał włożyć do niej palce, by wyjąć różańcowy krzyż. Stwierdził, że dopiero ten moment rozpoczął jego wizytę, dopiero w tym momencie zaczął prawdziwie głosić Boga.
Ja wracam do mojej rozmowy z brzydko pachnącym panem Jackiem. Wracam do jego zapachu, którego się bałem. Wracam do tych chwil i zastanawiam się: Czy Pan Bóg mnie czasem w tej rozmowie nie odwiedził?