Widzisz jak ktoś popełnia zło, jak reagujesz? Najpierw, co myślisz i to zarówno o tym, CO ktoś robi, jak i o tym KIMŚ, kto to czyni?! Milczysz czy protestujesz? W sercu, bolejesz, czy osądzasz i odrzucasz?
Odwal się, czego mieszasz się w nieswoje sprawy..., kto Ci pozwolił wchodzić z buciorami do mojego sumienia? O, proszę, „święty" się znalazł! Zajmij się lepiej sobą... Czy mam Ci przypomnieć o dwóch takich, co to jeden miał belkę we własnym oku, a innemu chciał wyciągać drzazgę...? Te i tego rodzaju reakcje na chęć niesienia pomocy w sytuacjach kryzysowych naszych bliźnich wcale nie należą do rzadkości. Czy zatem reagować wobec zła, które staje się przyczyną ich dramatów? Może lepiej w skrytości, co najwyżej towarzyszyć im modlitwą? A może najlepiej byłoby wręcz pozostawić ich samym sobie? Jeśli jednak reagować, to jak to zrobić, aby przyjęli pomocną dłoń i nie narazić się na powyższe reakcje? Kto mi dał prawo do napominania i kiedy mogę, czy nawet muszę z niego skorzystać? Sądzę, że doskonale wiemy, iż to wcale nie są proste pytania iistnieją tym prostsze na nie odpowiedzi.
Wiara - to zarówno zasady doktrynalne jak ipływające z niej dyspozycje moralne. Dzisiaj wiedza teologiczna przeciętnego katolika jest najczęściej bardzo słaba, co jednak nie burzy jego dobrego samopoczucia i nie powstrzymuje krytyki zasad wiary, którą nominalnie „wyznaje". Nierzadko słyszymy jak ktoś mówi „jestem katolikiem" i potem wypowiada szereg bzdur (nie tak dawno usłyszałem w konfesjonale, „no też coś, jaki dziwny ten Pan Jezus, co to za śmieszna wiara, że jako rozwódka nie mogę otrzymać rozgrzeszenia tylko dlatego, że za dwa miesiące chcę wziąć ślub cywilny z człowiekiem, z którym mieszkam już od paru lat...") albo „jestem katolikiem, ale..." i tu następuje szereg poglądów sprzecznych z nauką biblijną, katolicką eklezjologią, czy przesłaniem moralnym ...
Jak dziś pogodzić naszą odpowiedzialność za bliźniego (to oczywiście zakłada, że najpierw jestem odpowiedzialny za samego siebie) z tak modną dziś dyktaturą tolerancji, także tolerancji dla dziejącej się krzywdy, tolerancji wobec jawnego grzechu? Przyszło nam żyć w społeczeństwie, które objawia cechy społeczeństwa nie tyle neopogańskiego, co wręcz postchrześcijańskiego. Odrzucenie Chrystusa jest najczęściej równoczesnym odrzuceniem zasad moralnych, które głosił, ale także odrzuceniem możliwości pokuty iócenia oraz przyjęcia przebaczającego odpuszczenia grzechów na mocy Jego krwi. W tej filozofii życia już nie da się zmieścić świadomości zarówno niezmiennych zasad jak i własnej słabości. Stąd pojawiają się tak „praktyczne" poglądy jak nihilizm, relatywizm, czy permisywizm moralny1, które wręcz „nie przewidują" możliwości braterskiego upomnienia.
Jak mam zachować się jako chrześcijanin wobec błądzących sióstr i braci? Wiemy, że milczenie wobec zła najczęściej staje się dla grzeszącego przyzwoleniem. Przewidujemy, że nasza reakcja najczęściej skończy się zburzeniem (często zresztą iluzorycznej) zgody, jedności, ale przecież wiemy i to, że nieraz jest ona konieczna, aby obronić prawdziwe dobro bliźniego. Cena prawdy i miłości jest niemała, ale i warta dobra, jakie rodzi się zócenia! Ważne jest to, aby naprawdę chodziło nam o towarzyszenie bliźniemu włabości (aby go pozyskać dla prawdy i nawrócenia ku miłości prawdziwej, choć cierpiącej z krzyża decyzji) a nie o wytykanie palcami tego, który „gorszy" (?!) trądem swojego dramatu, niemocy opowiedzenia się za trudnym dobrem.
Zawsze musimy tu rozróżniać między samą osobą a czynem, który ona popełnia, mieć zrozumienie dla słabości siostry, brata, ale równocześnie dać wyraz nieakceptacji zła, które czyni. W ocenie sytuacji potrzebna nam jest zarówno roztropność - trzeba zadbać o obiektywizm oceny sytuacji, rozeznanie - tego, co będzie lepsze dla bliźniego ią metodę „otwierania oczu" zastosować ale i męstwo - dla wyrażenia swej dezaprobaty. Bo jeśli nikt nie nazywa zła - złem, to z czasem w błędnie pozytywistycznym mniemaniu przyjmuje się, że skoro ktoś czegoś nie zabrania - to znaczy, że można to robić, czyli skoro nikt nie protestuje, to znaczy, że to może nie jest takie złe, a może z czasem nawet stanie się dobre. Tu ilustrującym przykładem może być współczesna reakcja na homoseksualizm. Jeszcze parę lat temu oficjalnie był on określany jako dewiacja seksualna. Dziś, jeśli ktoś tak myśli, natychmiast jest określany - homofobem i jak tak dalej będzie, to z czasem, być może będziemy czuć się wręcz winni, że odkrywamy pociąg seksualny do osoby innej płci niż nasza2. Innym przykładem jest kwestia „małżeństw" niesakramentalnych i pojawiające się próby domagania się uznania ich za równie ważne jak te sakramentalne, chociażby ze względu na długość ich trwania. Warto przypomnieć, że chociaż rozwinęło się duszpasterstwo takich związków, to nie znaczy to zaraz, że tym samym Kościół uznał, że nie ma żadnego problemu w takim „małżeństwie", a więc w konsekwencji, można domagać się tego, aby tacy małżonkowie mogli przystępować do komunii świętej i np. być dopuszczonymi do godności rodziców chrzestnych. Zresztą fundament tej wykładni nie pochodzi z autorytetu Kościoła, ale od Pana Jezusa, który na nowo, jeszcze bardziej wzmacnia starotestamentalne orędzie Bożego Słowa o jedności małżonków (zob. Mt 19,1-9).
Czy zatem upominać czyniących zło na naszych oczach, czy też nie? Jeśli tak, to jak to robić? Próbując odpowiedzieć na te pytania, warto sobie zadać jeszcze jedno pytanie, dlaczego upominać? O jaką motywację winno nam chodzić przy napominaniu bliźniego? Pan Bóg przemówił przez proroka Ezechiela słowami, „Synu człowieczy, ustanowiłem cię stróżem nad pokoleniami izraelskimi. Gdy usłyszysz słowo z ust moich, upomnisz ich w moim imieniu. Jeśli powiem bezbożnemu: z pewnością umrzesz, a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Ale jeślibyś upomniał bezbożnego, a on by nie odwrócił się od swej bezbożności i od swej bezbożnej drogi, to, chociaż on umrze z powodu swojego grzechu, ty jednak ocalisz samego siebie. Gdyby zaś sprawiedliwy odstąpił od swej prawości i dopuścił się grzechu, i gdybym zesłał na niego jakieś doświadczenie, to on umrze, bo go nie upomniałeś z powodu jego grzechu; sprawiedliwości, którą czynił, nie będzie mu się pamiętać, ciebie jednak uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Jeśli jednak upomnisz sprawiedliwego, by sprawiedliwy nie grzeszył, i jeśli nie popeł- ni grzechu, to z pewnością pozostanie przy życiu, ponieważ przyjął upomnienie, ty zaś ocalisz samego siebie" (Ez 3,17-21). W każdym wezwaniu do nawrócenia, tak na-prawdę winno zawsze nam chodzić o ocalenie Bożego dziecka od śmierci („zapłatą za grzech jest śmierć" - Rz 6,23).
Pan Jezus, który zawsze był wyrozumiały i litościwy dla grzeszników, równocześnie piętnował zarówno każdy grzech człowieka, ale i zadufanie pobożnych faryzeuszów. Wielokrotnie nakazywał nam, aby upominać naszych bliźnich, którzy grzeszą (np. Łk
17,1-4) i wprost mówił nam o zasadach upomnienia braterskiego (Mt 18,15-18). Z tego wszystkiego wynika, że nie wolno nam przejść obojętnie wobec grzesznika, z tym, że aby go napomnieć, najpierw trzeba go po prostu kochać. I właśnie dlatego, że chcemy Jego prawdziwego dobra, nie możemy zgodzić się na cierpienia jakie sobie zadaje, nawet jeśli robi to nieświadomie.
1Hanna Świda-Zięba „Permisywizm moralny a postawy polskiej młodzieży", http://prace.sciaga.pl/33125.html
Postawę „NIHILIZMU MORALNEGO" reprezentują, ci którzy świadomie uznają, że normy moralne nie powinny być regulatorami życia osobistego i społecznego, czyli zamiast wartości - moralność, eksponują inne wartości, takie jak: spontaniczność, siła i przewaga, moc, estetyka, skuteczność, korzyści. Te właśnie wartości mają sterować życiem, być kryterium oceny świata.
RELATYWIZM MORALNY - można mówić o paru odmianach relatywizmu
- relatywizm poznawczy (w różnych okresach historycznych, środowiskach, kręgach kulturowych istnieją odmienne kodeksy moralne. Czyn uznany w pewnych kręgach za niemoralny w innych jest obojętny lub wręcz godny pochwały - np. swoboda seksualna). Ten typ relatywizmu uznaje różnorodność i równouprawnienie odmiennych kodeksów moralnych.
- relatywizm etyczny - „jestem przekonany o słuszności mojego kodeksu moralnego, widzę jednak, że są ludzie równie przekonani o słuszności kodeksów o odmiennej treści, nie mam podstaw, by ich potępiać ani narzucać swoich norm. W imię suwerenności każdej jednostki, aprobuję inne kodeksy moralne".
- relatywizm kontekstualny - istnieją reguły określające, w jakich sytuacjach norma obowiązuje a w jakich może być łamana, np. należało kłamać o stanie zdrowia choremu, kiedy był on skazany na rychłą śmierć, czy łamanie normy "nie zabijaj" podczas wojny.
PERMISYWIZM MORALNY - to po prostu tolerancja wobec łamania norm moralnych. Ludzi opermisywnej charakteryzuje tzw. "pęknięcie" między uznaniem norm a reakcją na ich łamanie.
2Nie chodzi tu oczywiście o jakieś negowanie osób ohomoseksualnej, ale o nazwanie zgodnie zą stworzenia faktu, że taki związek dwóch osób tej samej płci, nie jest zgodny z naturą przekazywania życia, nawet, jeśli przegłosuje to taki czy innym parlament. Prawdą jest także i to, że homoseksualne ukierunkowanie pragnień seksualnych jest rzeczywistym źródłem cierpieniem takich osób, jest trudem, jaki niosą. Nierzadko są one skutkiem deprawacji, tych, którzy dziś nazywają się ludźmi postępowymi i żądają dla siebie już nie tylko tolerancji, ale wręcz uznania równych praw dla par homoseksualnych jak dla małżeństw heteroseksualnych. Zainteresowanych tym tematem zachęcam do lektury pozycji wydanych w naszym wydawnictwie, jako owoc trzech międzynarodowych konferencji organizowanych przez lubelską grupę ODWAGA, zatytułowanych „Wyzwoleni w Chrystusie" oraz książki Richarda Cohena „Wyjść na prostą"!