Historia nie była moim ulubionym przedmiotem szkolnym. Może to dlatego, że miałem kiepskich nauczycieli. Ale zawsze interesowała mnie historia jako taka. Nigdy nie była to wielka pasja, raczej po prostu zaciekawienie dawnymi dziejami.
Interesują mnie przede wszystkim rzeczy nieznane. Nieznane nie dlatego, żeby były okryte jakąś tajemnicą. Bynajmniej – fachowcy dobrze o nich wiedzą. Ale w powszechnym przekazie te zagadnienia bywają nieobecne, są bowiem zbyt szczegółowe.
Lubię rozwiązywać rozmaite zagadki dotyczące przeszłości. Interesowało mnie na przykład, skąd wziął się w Polsce sejm. Ogólny przekaz mówi, że sformował się za Jana Olbrachta, a za Aleksandra uchwalił konstytucję nihil novi. Gdy jednak o tym czytałem, zawsze miałem wrażenie, że to jednak nie był początek, że przed Janem Olbrachtem też coś już było. Gdzie więc był ten początek? Jak się okazało, zaczęło się od zjazdów rycerskich, z biegiem czasu przybierających postać sejmu. Stąd można mówić (i mówi się) o sejmach obozowych na przykład za Władysława Jagiełły. Polski parlament kształtował się stopniowo, ostatecznie formując się za Jana Olbrachta.
Inna zagadką, nad którą się głowiłem, było określenie „Kró-lestwo Galicji i Lodomerii”. Galicja, wiadomo – ziemie polskie zaboru austriackiego. Gdzie jednak leży (leżała?) ta Lodomeria? Okazuje się, że nigdzie. Austria usiłowała wywieść swoje prawa do tego obszaru powołując się na działania Ludwika Węgier- skiego. Ludwik czuł się przede wszystkim królem Węgier (gdzie jest znany jako Ludwik Wielki), Polską się specjalnie nie zajmował. I od Polski oderwał Ruś Czerwoną przyłączając ją do Węgier (na krótko – odzyskała ją Jadwiga jako swoje wiano). Ruś Czerwona to było wcześniej Księstwo Halicko-Włodzimierskie (przyłączył je do Polski Kazimierz Wielki). Władcy Austrii będący również królami węgierskimi usiłowali odwołać się do tego epizodu. „Halicko-Włodzimierskie” poprzez język łaciński dało właśnie tę „Galicję i Lodomerię” (i stąd nazwa Galicji).
Lubię też poznawać historie narodów odległych, uzupełniać luki w dziejach. Ostatnio na przykład czytałem sporo o epoce hellenistycznej. W szkołach uczymy się o podbojach Aleksandra Macedońskiego, czytamy że potem nastąpiła epoka hellenistyczna – i od razu przeskakujemy do Rzymu. A bardzo ciekawe są dzieje państw, które powstały na gruzach monarchii Aleksandra. Przede wszystkim przez ileś lat ta monarchia formalnie trwała – nikt nie deklarował się od razu z chęcią jej dzielenia. Czekano na narodziny syna Aleksandra (którego obwołano królem), dopiero po pewnym czasie poszczególni wodzowie powołali swoje królestwa. Ale – tu kolejna ciekawostka – największe terytorialnie królestwo utworzył Seleukos, który wcale nie był wodzem Aleksandra, tylko oficerem jego wojsk i w pierwszych latach po śmierci króla w ogóle się nie liczył. A państwo Seleukosa zawładnęło większą częścią pierwszego imperium powstałego na gruzach monarchii Aleksandra – państwa Antygona Jednookiego. Antygona rozbili pozostali wodzowie, jego państwo przestało istnieć, ale co ciekawe jego potomkowie po pewnym czasie zaczęli panować w Macedonii (która nigdy do imperium Antygona nie należała).
Wcześniej czytałem książkę poświęconą łacińskiemu Wschodowi – czyli państwom utworzonym przez krzyżowców po I krucjacie. Znów temat u nas praktycznie nieznany. Troszkę poruszała go Zofia Kossak, jednak były to powieści, zawierające siłą rzeczy uproszczenia, a poza tym kto dziś czyta Zofię Kossak? Inaczej zacząłem patrzeć po tej lekturze na postać Baldwina, pierwszego króla jerozolimskiego, wbrew powielanym schematom.
Czego uczy znajomość historii? Po pierwsze tego, że nic nie jest trwałe. Stwierdził to już zresztą Jan Jakub Rousseau w znanym powiedzeniu: „Skoro Sparta i Rzym upadły, jakie państwo może mieć nadzieję, że będzie istnieć wiecznie?” Każdy, kto poznaje historię, bardzo szybko samodzielnie dochodzi do tego samego wniosku.
Drugi wniosek jest trochę przeciwny – nic nie jest nieuchronne. Na przykład Cesarstwo Zachodniorzymskie upadło stosunkowo szybko po podziale, ale Cesarstwo Wschodniorzymskie (Bizantyjskie) istniało jeszcze tysiąc lat! I bynajmniej nie było to tylko trwanie coraz słabszego imperium – pierwszy szczyt potęgi to był czas Justyniana, kiedy odzyskano sporą część dawnego cesarstwa zachodniego, drugi szczyt to czasy dynastii macedońskiej, gdy Bizancjum dokonywało podbojów kilkakrotnie powiększając swoje terytorium.
Trzecia rzecz – upadki państw wcale nie muszą wynikać z ich słabości. Polska dostała się pod zabory wskutek wewnętrznego rozprężenia. Były jednak państwa w pełni rozkwitu, zarządzane przez mądrych władców, które upadały po prostu dlatego, że przeciwnik okazał się silniejszy.
Czy więc warto poznawać historię? Warto, choć niekoniecznie takie poznanie będzie lekcją optymizmu.