Czasem trzeba usiąść, załamać przed Bogiem ręce, popłakać się i powiedzieć „Nie wiem, nie rozumiem, nie mam siły. Nie wiem, co dalej. Jest mi źle, mam tego wszystkiego dość!!!”
Wezwij Ducha Świętego, uwielbij Boga, przeproś Go, podziękuj, poproś i „Amen". Oddech, moc, przywilej i radość. Przeżycie wielkości Boga, Jego dobroci.
Tak, wiem. Modlitwa. Czy to już? Czy to już wszystko? Dlaczego więc w mym sercu jeszcze tyle się dzieje i nie ma we mnie pokoju? Dlaczego czuję się jak ostatni pies, czemu mam ochotę wybuchnąć? Przecież się przed chwilą pomodliłem. Grzecznie, bo to przecież Bóg. Ładnymi słowami, godnie i pobożnie. Jestem stworzeniem przed Stwórcą, korzę się. I wiem, czuję, że to nie ja, to nie My, to nie modlitwa.
Bo na ustach mam dziękczynienie, a we mnie - zupełnie coś innego. Bo w moim sercu nie ma teraz chwały, za to kłębią się wszystkie możliwe nieakceptowalne i nieświątobliwe myśli, słowa, uczucia. Bo mam ochotę wykrzyczeć Bogu wszystkie moje żale. Ale tak nie wypada, to przecież niedobre. Niegrzeczne. Poza tym to może być niebezpieczne. A nuż Pan Bóg się obrazi, zdenerwuje za moją bezczelność i mnie ukarze? Boję się. Czuję się winny. Przepraszam. Udaję.
Czy modlitwa, żeby była ważna - by w ogóle była modlitwą - musi być słodka, grzeczna i „poprawna religijnie"?
Bóg wie wszystko, nie musimy się Mu skarżyć. Zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje na świecie i co nas spotyka. Zna nas samych lepiej niż my, więc nie musimy Mu mówić, co się z nami dzieje. Ale z drugiej strony modlić się też nie MUSIMY. To dlaczego się modlimy? Żeby BYĆ z Bogiem, żeby aktualizować naszą relację, żeby nas przenikał i by w dialogu z Nim poznawać Jego, siebie i świat.
Relacja dwóch osób, zwłaszcza kochających się, nie zakłada, że są one idealne i zawsze jest im łatwo i miło. Bez względu jednak na okoliczności zakłada prawdę. I zakłada dzielenie się - nie tylko wygodnymi wydarzeniami. Czasem trzeba się po prostu wygadać. A życie jest różne, fragmentami bardzo trudne. Nie zawsze tryska radością.
Niekiedy jakiś czas człowieka jest jak jedna wielka Księga Lamentacji - pełna samotności, płaczu, zagubienia, a jednak na wskroś biblijna. Patrz Panie, jak mnie znieważono! (Lm 1, 11), Pan stał się podobny do wroga, starł Izraela (Lm 2, 5), On mnie nasycił goryczą (Lm 3, 15), Widzisz mą krzywdę, sprawę mą rozsądź! (Lm 3, 59), Wspomnij Panie na to, co nas spotkało, spojrzyj i przypatrz się naszej hańbie (Lm 5, 1), Czyżbyś nas całkiem odtrącił? (Lm 5, 22).
Psalmy też są różne; widać, że odzwierciedlają różne stany człowieka będącego blisko Boga, także te trudne. Pada tam wiele pytań, brzmiących jak zarzuty. Panie, jakże wielu jest tych, którzy mnie trapią (Ps 3, 2), Lecz Ty, o Panie, jakże długo jeszcze ...? (Ps 6, 4), Dlaczego z dala stoisz, o Panie, w czasach ucisku się kryjesz? (Ps 10, 1), Jak długo, Panie, całkiem o mnie nie będziesz pamiętał? Dokąd kryć będziesz przede mną oblicze? (Ps 13, 3), Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku (Ps 22, 2), Widzę przemoc i niezgodę w mieście (Ps 55, 10), Wrogowie moi nieustannie czyhają na mnie (Ps 53, 3), Oniemiałem, zamilkłem pozbawiony szczęścia, lecz moja boleść wzmogła się na nowo (Ps 39, 3).
Ale Bóg nie odpowiada: „Jak śmiesz, grzeszniku!", ani „To nie jest dobra modlitwa".
Nie tylko mogę, ale i powinienem być prawdziwy przed Bogiem. Skoro On i tak wie, co się we mnie dzieje, to słowa niezgodne z moimi myślami i wolą są bez sensu. Nie da się zwieść słodkimi słówkami, nie będzie tym przychylniejszy, im milej będę mówił. Nie muszę się ukrywać, by Bóg się nie zorientował, co we mnie siedzi, jaki naprawdę jestem i by mnie nie ukarał lub nie odtrącił. On wie. Nie muszę udawać. Mam prawo być sobą i czuć to, co czuję. Mam prawo poskarżyć się na to, co mnie krzywdzi, narzekać na innych ludzi, na okoliczności, na świat. Na samego siebie też.
Czasem trzeba usiąść, załamać przed Bogiem ręce, popłakać się i powiedzieć „Nie wiem, nie rozumiem, nie mam siły. Nie wiem, co dalej. Jest mi źle, mam tego wszystkiego dość!!!” Powiedzieć, czego chcemy – i że wiemy, że to coś jest złe, ale tak właśnie jest i Mu to oddajemy, bo sami sobie nie radzimy. Opowiedzieć o tym, co trudnego się nam przydarzyło, jak ciężko nam było w jakiejś sytuacji, jak bardzo mamy wrażenie, że rzuca nam kłody pod nogi i jak świat nam się nie podoba.
Na modlitwie idziemy do Boga prawdziwi, z całym naszym zmęczeniem, bólem, brakiem energii, „nieładnymi” pragnieniami, wątpliwościami, złością i rozczarowaniem, męczącymi nas i innych emocjami, kłopotliwymi uczuciami i wszystkimi trudnymi sprawami w środku nas. Zwrot „nie wypada” nie istnieje przed Bogiem.
Krytykowana czasem postawa „jak trwoga to do Boga” jest paradoksalnie jak najbardziej słuszna. Bo gdzie mamy się udać po ratunek, pociechę, zrozumienie, jak nie do Boga? Komu mamy się wygadać, wyżalić, wykrzyczeć i wypłakać, jak nie Temu, Który naprawdę rozumie? Zranione przez kogoś dziecko czasem się uskarża ojcu, ale czasem krzyczy na ojca, żeby po całej awanturze, już w pokoju i w większej jeszcze bliskości, wtulić się w Jego ramiona i posłuchać wyjaśnienia, albo przyjąć wsparcie.
Jeremiasz tak bezpośrednio przedstawiał swoje przeżycia i wahania Bogu: Ogarnia mnie smutek, serce moje trawi niemoc (Jr 8, 18), Jestem złamany załamaniem się Córy mojego ludu, jestem okryty żałobą i ogarnęło mnie przerażenie (Jr 8, 21), Wszyscy mi złorzeczą (Jr 15, 10), Dlaczego mój ból nie ma granic, a moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Czy będziesz więc dla mnie jakby zwodniczym strumieniem, zwodniczą wodą? (Jr 15, 18).
Jak widać, w modlitwie jest też nawet miejsce na pretensje do Pana Boga i na powiedzenie Mu „Mam Cię dość”. Jestem człowiekiem, upadam, wątpię, przeżywam rozterki, po prostu pękam i wybucham. Czuję gniew – także na Tego, Który może wszystko i mówi, że mnie kocha – a przecież tyle trudu mnie spotyka, tyle ciosów. Czasem jak w każdej relacji dwóch bliskich osób, mamy „tarcia na linii”, spory, sprzeczki. O coś konkretnego, albo po prostu odreagowujemy z napięcia tzw. zmęczenia materiału. Nie ma znaczenia, czy to dobrze czy źle, tak po prostu jest i tak jest prawdziwie. Czasem więc zdarzy się pokłócić i z Panem Bogiem. Pobić się z Nim jak Jakub – a Bóg błogosławi Jakubowi. Wykrzyczeć Mu swoje żale i niezrozumienie jak Hiob, który był człowiekiem sprawiedliwym, prawym, bogobojnym i unikającym zła, a jednak po ludzku nie wytrzymał tego, co mu się przytrafiło zupełnie niesprawiedliwie, bez jego winy.
Księga Hioba jest pełna takich „bezczelnych” wypowiedzi, które mogą oburzać. Szczególnie po wypowiedziach przyjaciół, którzy dają mu przekaz (trawestując nieco): „Pan Bóg Ci dowalił, ale na pewno słusznie!”. Hiob wybucha wobec Boga: Dlaczego dokuczasz mi, powiedz! Przyjemnie Ci mnie uciskać, odrzucać dzieło swoich rąk? (Hi 10, 2-3), Bóg mnie pognębił, swe sieci rozstawił wokoło (...) wszystko poburzył (Hi 19, 6.10), I dziś ma skarga jest gorzka, bo ręką swą ból mi zadaje (Hi 23, 2), Ciebie błagam o pomoc. Bez echa. (...) Stałeś się dla mnie okrutny (Hi 30, 20-21). Elifaz krytykuje wypowiedzi Hioba i jego modlitwę: Ty nawet niszczysz pobożność, osłabiasz modlitwę do Boga. Twoja nieprawość uczy cię mówić, używasz języka bluźnierców. Nie ja – twoje usta cię potępią, twoje wargi są świadkami przeciw tobie (Hi 15, 4-6).
A Bóg? Nie oburza się na Hioba, nawet zachęca go do sporu, prowokuje (Hi 40, 2), by pod koniec pokazać mu swoje działanie i doprowadzić go do pojednania z wolnym sercem. Nie karci Hioba za wszystkie pretensje i wyrzuty, wprost upomina jego adwersarzy, nazywając Hioba swoim sługą (po tej całej awanturze i stosie przykrych słów) i uznając, że Hiob mówił prawdę, choć w niekonwencjonalny sposób.
Cała szczerość i prawość Hioba wyraża się wobec Boga także w jego ludzkiej rozpaczy i wprost wyrażonym głębokim niezrozumieniu, którego forma nie była może ładna. Jak w relacji międzyludzkiej – czasem za słowami „Wcale mnie nie kochasz” stoi wyznanie „Zależy mi na Tobie, bardzo potrzebuję Twojej miłości”. A Bóg rozpoznaje to, co się kryje za naszymi słowami, cały przekaz naszej zgnębionej duszy.
Mojżesz, też Boży wybraniec i wielki człowiek, nieraz w dialogu z Bogiem wylał z siebie to, co go gnębiło. W scenie powołania go na posłańca zamiast wprost się przyznać, że nie ma ochoty na tę rolę, najpierw kombinował, kręcił, znajdował ładne argumenty na to, że się nie nadaje i że w ogóle Pan Bóg się pomylił. Aż wprost wyrywa Mu się szczere: Wybacz Panie, ale poślij kogo innego. Po naszemu: „Daj mi spokój” (Wj 4, 13). I dopiero wtedy, z pewnymi tarciami, zaczynają się konkrety. I zaczyna się wielka przygoda Mojżesza i Ludu Wybranego z Bogiem. Mimo że (a może właśnie dlatego że) będący blisko Pana, rozmawiający z Nim twarzą w twarz jak z przyjacielem, Mojżesz nieraz potem jeszcze żalił się, pytał, wyrażał powątpiewanie i skarżył się Mu. Cóż to za szczera postawa: Dlaczego mi to robisz? Za co? Mam tego dość – i tej odpowiedzialności, którą mi dałeś, i tego ludu, jego pretensji i niewdzięczności, konieczności troski o niego; To dla mnie za dużo; Jeśli tak ma być dalej, to lepiej mnie zabij! (por. Lb 11, 11-15)
A Pan rozumie Mojżesza, przyjmuje jego zmęczenie i zniechęcenie. Jest wyrozumiały, nie odpowiada wyrzutami na wyrzuty, bo widzi, że to odreagowanie całego trudnego bagażu z serca Mojżesza. Spokojnie słucha. I zaradza Jego potrzebom.
Jeśli nie wypowiem tego, co jest we mnie, nawet jeśli są to wątpliwości, czy bunt, to będę to w sobie hodował, zmagał się z tym sam i nieudolnie. Problem będzie narastał, a ja będę udawał, że wszystko jest w porządku. I napięcie będzie rosło, a jedność będzie malała – jak w rodzinie, gdzie żona nie mówi mężowi wprost o swoich zarzutach, tylko udaje że nic się nie dzieje i czeka „aż on się domyśli”, co jątrzy jej gniew aż do destrukcyjnego dla wszystkich wybuchu. Jeśli nie przyznam się do tego, co trudne, to ograniczę swoje porozumienie z Bogiem. Zabiorę sobie możliwość stanięcia przed Nim w prawdzie i uzyskania wyjaśnienia od Boga, usłyszenia Jego odpowiedzi. Złość w człowieku zamyka go na dialog, włącza pozory zamiast komunikacji. Ukrywając w sobie pretensje przyjmuję postawę „Nie wiem, o co Ci chodzi, a w ogóle to jestem OK”. Zwracam uwagę na słowa posłuszeństwa, ale mój duch za nimi nie idzie.
A może wypowiadając „nie chcę” i słysząc to wprost z własnych ust przemyślałbym to odważnie, opamiętałbym się i nawrócił? (por. Mt 28, 21-32) Ile lat zbierała się złość i poczucie krzywdy starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym? Ile buntu nosił w sobie „wiernie służąc”? Jak wyglądałaby jego reakcja na powrót brata, gdyby wyjaśnił sobie z ojcem wcześniej wszystkie zarzuty niesprawiedliwości? Gdyby otworzył się ze swoimi „niemiłymi” odczuciami i usłyszał: Kocham cię, widzę że wytrwale jesteś przy mnie; Wiedz, że wszystko co moje do Ciebie należy. Ile bólu oszczędziłaby później całej trójce jego szczerość…
Nie chodzi o bluźnierstwa, złorzeczenie i wyrzekanie się Boga, tylko o „wygarnięcie” Mu prosto z serca. Czasem wtedy dokonuje się dopiero nasze pełne otwarcie na Bożą łaskę – gdy w pełni się otworzymy i wymieciemy przed Bogiem nasze brudy i pretensje. Czasem gorzki okrzyk „Jesteś okrutny” to najwięcej nas kosztująca i okupiona trudem modlitwa. Czasem: „Ciebie wcale nie ma, nie wierzę w Ciebie!” jest najgłębszym wyznaniem wiary, na jakie stać duszę ludzką w totalnym zagubieniu. I w ciszy po naszym krzyku nareszcie jesteśmy w stanie usłyszeć Boży głos.