Mieszkam w takim punkcie miasta, że do kościołów w czterech sąsiadujących parafiach mam podobną odległość. Wprawdzie jeden z nich jest wyraźnie bliżej, ale to akurat nie jest mój kościół parafialny. Do niedawna na niedzielną Mszę świętą chodziliśmy do mojej byłej parafii (parafii moich rodziców). Tam przyjęliśmy sakrament małżeństwa, tam ochrzciliśmy nasze dzieci, choć terytorialnie przynależymy do innego kościoła. Czujemy się związani ze „starą” parafią dzięki wspólnocie. Nasz rejonowy moderator jest tam wikariuszem, tam koncentruje się życie całego rejonu. Z uwagi na przygotowania naszej córki do Pierwszej Komunii Świętej postanowiliśmy jednak chodzić w niedzielę do parafii, do której jesteśmy przypisani.
Gdzie jest moja parafia? Czy tam, gdzie mi wyznacza Kościół według swego podziału administracyjnego, czy tam gdzie czuję się związany duchowo, emocjonalnie, czy może tam, gdzie jest mi najbliżej? W praktyce bywa tak, że podążamy do innych parafii za grupą wspólnotową, dla ciekawszej mszy dla dzieci, dla lepszego poziomu kazań lub dlatego, że po prostu nie lubimy własnego proboszcza. Czy taka sytuacja jest właściwa? Czy mam prawo szukać dla siebie takiej parafii, która lepiej sprzyja mojemu rozwojowi duchowemu? Na pewno dobrze jest troszczyć się o wzrost wiary, badać co jest dla mnie właściwe. Powstaje jednak pytanie, na ile to szukanie dogodnej parafii jest dla mojego wzrostu, a na ile dla wygodnictwa, dobrego samopoczucia. Może zaangażowanie poza własną parafią należy traktować przejściowo. Do pewnego etapu uczęszczam do innego kościoła, bo tam wzrastam, ale muszę zadać sobie pytanie ku czemu wzrastam? Co jest celem mojego wzrostu? Nie jest nim zapewne szukanie środowiska, w którym jest mi przyjemnie. Wierzymy, że w życiu chrześcijanina nic nie dzieje się bez woli Boga. Miejsce mojego zamieszkania, więc i parafia nie są przypadkowe. Są darem Pana, są Jego zadaniem. Moi sąsiedzi, moi współparafianie to ludzie, do których jestem posłany. Jeżeli troszczę się o mój wzrost, szukam dla niego najlepszego miejsca, muszę mieć świadomość czego oczekuje ode mnie Jezus. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,16).
Jak mogę zaangażować się w parafię, w której nie ma wspólnoty Ruchu, a może ponadto jeszcze proboszcz jest nieprzychylny takim formom aktywności? Nie można nic robić na siłę i wbrew proboszczowi. Nie należy też zrywać więzi ze wspólnotą pozaparafialną. Może trzeba zacząć od systematycznego uczestnictwa w niedzielnych mszach świętych. Eucharystia nawet z nudnym kazaniem i fałszującym organistą jest zawsze Ofiarą Chrystusa, „źródłem i szczytem” przeżywania wiary. Jednak przede wszystkim należy prosić Jezusa o światło, o dar rozpoznania. Pytać Go: co mam czynić? Skoro dał nam żyć w takim miejscu, widać miał w tym jakiś cel. Może ten cel być odległy i nie od razu czytelny, ale bez zawierzenia Jezusowi próżne są nasze działania. Nawet jeśli trwanie we własnej parafii będzie oznaczać dla nas trud, poczucie bezradności i jałowości, to być może jest to doświadczenie, które zaplanował nam Jezus, by wypróbować naszą wytrwałość, naszą ufność w Jego obecność. Jezus zapraszając nas do bycia Jego uczniami nie obiecuje, że zawsze będziemy się czuć komfortowo, zapowiada znój i konieczność wyrzeczeń. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat (J 16,33). Nie ma takiej wspólnoty lokalnej, którą Bóg skazał na zapomnienie. Jeśli jakaś parafia jest jałowa, to dlatego że brakuje w niej kogoś kto byłby tam solą i światłem. Naszym powołaniem jest nadawać temu światu smak i rozświetlać jego mroki.
Parafia, wspólnota parafialna jest nam potrzebna dla wzrostu, potrzebujemy grupy ludzi, którzy nam towarzyszą, z którymi możemy się wzajemnie wspierać na drodze do Ojca. Dlatego zrozumiałe jest, że nie jest nam obojętny „poziom” parafii, w której przyszło nam żyć. Powołani jesteśmy jednak do tego by służyć, by objawiać światu Miłość Boga. By realizować ten cel nie możemy uciekać od ludzi z naszego sąsiedztwa.
Moi sąsiedzi, moi współparafianie to ludzie, do których jestem posłany