Zapewne każdy z nas kojarzy tematy, które wywołują szczególne emocje. Wiemy doskonale, że dyskusja przy obiedzie na tematy polityczne może źle się skończyć dla dalszych relacji rodzinnych. W ostatnich czasach szczególnie trudne rozmowy dotyczą na przykład szczepień. Jedni są bardzo za, a inni mocno przeciw. Nie jest zaskoczeniem również, iż debaty dotyczące ochrony życia, w tym życia najmłodszych i najsłabszych wzbudzają nie tylko zaciekawienie, ale również gwarantują wysoki poziom emocji. Ostatnio uświadomiłem sobie, że podobny charakter mają rozmowy dotyczące Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, jakie niejednokrotnie toczą członkowie Ruchu Światło-Życie.
W trakcie ostatnich wakacji miałem okazję dwukrotnie uczestniczyć z Żoną w dłuższych rekolekcjach. Wracał w ich trakcie temat KWC. Kto jest jej członkiem? Kto kandydatem? Czy ktoś rozważa przyłączenie się do tego dzieła? Podobne pytania były mi znane i są one w zasadzie częścią rzeczywistości, na którą się zdecydowaliśmy będąc częścią Oazy. Czy jednak dołączenie do Krucjaty jest naszym obowiązkiem? Czy uczestniczenie w rekolekcjach może być „pełne”, bez dobrowolnej abstynencji od tego co nas zniewala?
Ostatnie z pytań zaoczyło mnie kilkakrotnie w ostatnim czasie. Sam pamiętam doskonale moment dojrzewania do Krucjaty. Nie chciałem do niej przestępować. Nie czułem jej, pisząc ogólnie i łagodnie. Moja Żona była jej członkiem, ja natomiast kilkakrotnie kandydatem. Chciałem pozostawić sobie jakaś furtkę, tak wygodną w rozmowach z kolegami z pracy, śmiejących się mi w czasowo abstynencką twarz Miałem w sobie jakiś bunt, wewnętrzny bunt. Moja znajoma widząc to powiedziała mi wprost, że jeśli ma przyjść właśnie ta łaska, to przyjdzie. Zdarzyło się to niespodziewanie prawie dekadę temu w trakcie rekolekcji, na które jechałem z mocnym postanowieniem, by nic nie podpisywać. Słowa kapłana z kazania pamiętam doskonale, całkowicie przemodelowały moje myślenie o KWC.
Doskonale rozumiem, że Krucjata jest unikalną częścią dojrzałości osoby związanej z Oazą. Nie jestem jednakże w stanie pojąć istnienia jakiegokolwiek przymusu przystąpienia do niej. Doskonale rozumiem także, że Krucjata to wyjątkowe dzieło, które niesie z sobą wiele dobra. Nie jestem jednakże w stanie pojąć, jak można wywierać nacisk na konkretną osobę, by stała się częścią obszaru będącego przecież unikalnym obrazem wolności.
Krucjata z całą pewnością jest szczególną drogą. Ojciec Franciszek Blachnicki właśnie w rezygnacji z własnych przywiązać widział niepojętą moc każdego człowieka. To jakiś zaskakująco piękny obraz postu, tak bezcennego dzisiaj, gdy zniewolenia mają tak różne oblicza. Ale rezygnacja w imię wolności, nie może być przymusem. Mam świadomość, że część osób się ze mną nie zgodzi. Wiem, że dla wielu z nas KWC jest w istocie obowiązkiem, unikalnie wpisanym w istotę bycia w Ruchu. Wolność, jaką niesie ze sobą Krucjata, nie może być jednakże nakazem. W zdaniu: „Masz być wolny!”, kryje się bowiem wielkie niebezpieczeństw, niebezpieczeństwo stania się niewolnikiem. Gdy przed laty byłem terapeutą uzależnień wiedziałem, że rezygnacja z alkoholu musi być moją autonomiczna decyzją. Dzisiaj myślę, że jest coś więcej. Ta decyzja jest łaską, jest obszarem wprost związanym z odwagą. Można się o nią modlić. Może być ona także wielkim i pięknym zaskoczeniem, którego bez przymusu od Boga niegdyś sam doświadczyłem.