Młodzi w Kościele
(222 -lipiec -sierpień2018)
z cyklu "Szkoła modlitwy"
Dzieci jednego Ojca
Magdalena Trybus
Youcat nr 517
Co zmienia się w nas za sprawą „Ojcze nasz”?
„Ojcze nasz” pozwala nam z wielką radością odkryć, że jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Naszym wspólnym powołaniem jest wychwalać naszego Ojca i żyć razem jakbyśmy mieli „jedno serce i jedną duszę” (Dz 4, 32).
Dzieje ludzkości od początku stworzenia są historią rozproszenia i podziałów. Wystarczy sobie przypomnieć bohaterów Księgi Rodzaju, np. biblijną parę Adama i Ewę, wydarzenie wieży Babel, relacje między synami Izaaka, Ezawem i Jakubem czy Józefem i pozostałymi synami Jakuba. Współczesna nam rzeczywistość też nie jest wolna od coraz to nowych konfliktów poszczególnych państw, kultur, partii politycznych czy grup gospodarczych, patrzących na siebie wrogo i broniących swoich racji i interesów. Wydawałoby się, że nie ma końca w walce o władzę, wpływy i udowadnianie kto ma rację.
Jednak Bóg Ojciec w swoim przedziwnym dla nas zamyśle, nie traci wiary w człowieka i nieustannie prowadzi historię zbawienia ludzi, jako historię gromadzenia, zbierania, aby byli jedno. Sam Jezus kiedy modli się do Ojca przed męką powtarza jak refren prośbę: „aby byli jedno” (J 17, 1nn). Pozostawia też swoim uczniom modlitwę „Ojcze nasz”, by modląc się nią coraz bardziej odkrywali, że każdy człowiek jest dzieckiem jedynego Ojca tak samo ukochanym, chcianym, godnym szacunku i miłości. Papież Franciszek w rozmowie z Markiem Pozzą na temat właśnie tej modlitwy mówił: „Powiedzieć i usłyszeć nasz z modlitwy Ojcze nasz to rozumieć, że nie jestem jedynym dzieckiem. Nam, chrześcijanom, grozi to niebezpieczeństwo – że poczujemy się jedynakami. Nie, nie: wszyscy, także ci pogardzani, są dziećmi tego samego Ojca!”
Być jedynym, wybranym, obdarowanym, najlepszym, największym i każde możliwe „naj-” – odwieczna pokusa człowieka. Ulegał jej naród Izraela tak, że Bóg musiał przypomnieć ustami Mojżesza, że wybrał go, ponieważ był najmniejszy spośród narodów na ziemi (por. Pwt 7, 7). Ulegali tej pokusie faryzeusze, kiedy zarzucali Jezusowi, że do grzesznika idzie w gościnę, że jada z celnikami i nierządnicami, nie rozumiejąc, że Bóg kocha grzesznika i... poganina. Ulegali chrześcijanie pierwszych gmin – jedni uważali, że są Pawła, inni Apollosa. Ulegamy i my, dzieląc się na „tych od Rydzyka” i „tych od Tygodnika”. A przecież wszyscy stanowimy jedno Ciało, w którym potrzebne są wszystkie członki, aby mogło Ono prawidłowo funkcjonować. Te najsłabsze są w pewnym sensie najważniejsze, by to Ciało mogło żyć. Troska o nie jest bowiem uruchamiana przez miłość. A gdzie miłość, tam życie i zespolenie w jedno. To najsłabsi mają siłę jednoczącą, bo wyzwalają w innych czułość, troskę, współczucie, gromadząc wokół nich osoby, z różnych „frakcji”, czyniąc przestrzeń do pojednania.
Jest taka piękna historia z życia św. Franciszka z Asyżu zapisana w tzw. Zbiorze Asyskim (nr 115), którą chciałabym przywołać. Otóż, do jednej z fraterni, znajdujących się w górskiej miejscowości Montecasale, często przychodzili okoliczni rozbójnicy z prośbą o chleb. Część z braci twierdziła, że nie jest dobre, aby tym, którzy czynią zło tutejszym mieszkańcom i podróżnym, dawać jałmużnę. Druga grupa natomiast dawała, udzielając im jednocześnie napomnienia, że to co robią jest niegodne i powinni zerwać ze zbójectwem. Kiedy napięcie między obiema grupami braci doszło do zenitu, poproszono św. Franciszka o radę. On kazał braciom kupić chleb i dobre wino, wziąć obrus i iść do lasu, gdzie rozbójnicy mieli swoją kryjówkę. Następnie rozłożyć tam obrus, położyć na nim chleb i wino i zaprosić rozbójników na ucztę. Jeśli przyjdą, to usługiwać im przy posiłku. Następnie mają ogłosić im Ewangelię, a na koniec poprosić pokornie, aby już nikogo nie napadali i nie bili. Na następny dzień mają zrobić to samo, dodając do posiłku jajek i sera. Efekt zaleceń św. Franciszka był zaskakujący – rozbójnicy złożyli przyrzeczenie, że będą żyli z pracy rąk własnych, a za okazaną miłość nosili braciom drewno do fraterni. Część z nich rozpoczęła pokutę, część wstąpiła do zakonu.
Piękna legenda czy przejmująca radykalizmem katecheza? Wybór należy do nas. Usłyszeć słowo nasz z modlitwy Pańskiej, to radykalna zmiana perspektywy patrzenia na każdego bez wyjątku człowieka. To spoglądanie wzrokiem Jezusa. To patrzenie sercem wrażliwym na bieżącą i najgłębszą ludzką potrzebę bez osądu i pogardy. To nazwanie bratem kogoś, kto ze swojej pozycji określa się moim wrogiem. To okazanie miłości temu, który mnie krzywdzi. To kochanie człowieka takim, jaki jest bez chęci zmieniania go na lepsze. Piękna bajka, niewykonalne, test tylko dla świętych – niektórzy z czytających te zdania może tak myślą. A przecież to jest czysta Ewangelia! Czy brakuje nam czegoś by tak żyć? Oddajmy głos ponownie papieżowi Franciszkowi. „Nie można modlić się, mając w sercu wrogość – dzieląc ludzi na braci i wrogów. To niełatwe, wiem. «Ojcze, nie mogę powiedzieć Ojcze, nie potrafię». Tak, rozumiem to. «Nie mogę powiedzieć nasz, ponieważ mój brat, mój wróg zrobił to czy tamto… Powinni iść do piekła, nie należą do mojego grona!». To prawda, nie jest to łatwe. Ale Jezus obiecał nam Ducha Świętego: to On od wewnątrz, z głębi naszego serca, uczy nas, jak mówić Ojcze i jak mówić nasz. Prośmy Ducha Świętego, aby nauczył nas mówić Ojcze i pozwolił wypowiedzieć nasz, zawierając pokój z wszystkimi naszymi wrogami”.
Modląc się słowami modlitwy Ojcze nasz w Duchu Świętym, zmienia się w nas serce na Jezusowe i pojawia radość z odkrycia faktu, że nie jestem nigdy sam – czego sobie i Czytelnikom życzę. :-)