Finanse - nasze, Kościoła, Ruchu

(142 -luty -marzec2006)

Dwie skrajności

Jan Halbersztat

Wielu ludzi głębokiej wiary i duchowości zarzeka się, że nie chciałoby mieć za dużo pieniędzy - twierdzą, że mogłoby im to utrudnić życie i być przeszkodą w rozwoju duchowym

Forsa wprawia w ruch ten świat!" („Money makes the world go round!") - śpiewała Liza Minelli w słynnym filmie „Kabaret". Zdanie to stało się później niemal przysłowiem. Ale inne przysłowie mówi: „Pieniądze szczęścia nie dają" (choć głośna rek­lama telewizyjna sprzed kilku lat dodawała: „...ale ty to sprawdź!").

To, że pieniądze szczęścia nie dają, wydaje się jasne dla każdego myślącego człowieka. Jednocześnie jednak wielu z nas doświadcza na co dzień tego, że brak pieniędzy też potrafi poważnie utrudniać bycie szczęśliwym. Wielu ludzi głębokiej wiary i duchowości zarzeka się, że nie chciałoby mieć za dużo pieniędzy - twier­dzą, że mogłoby im to utrudnić życie i być przeszkodą w rozwoju duchowym. Z drugiej strony - tysiące ludzi codziennie bije się z finansowymi problemami, zastanawiając się, jak związać koniec zńcem i „dociągnąć do pierwszego". Za dużo pieniędzy - źle. Za mało - też źle. I bądź tu mądry.

A w dodatku - co to znaczy „za dużo" i „za mało"? To, co dla jednego jest ogromną sumą - inny traktuje jako „drobne". Ja krzywię się, kiedy ktoś oferuje mi zbyt małą (moim zdaniem) kwotę za proponowaną pracę - a kto inny wziąłby te same pieniądze „z pocałowaniem ręki"...

Jeden z głównych problemów z naszym stosunkiem do pieniędzy polega chyba na tym, że porównujemy nasz stan posiadania - z tym, co mają inni, z tym, ile możemy zarobić gdzie indziej... Kiedyś - kie­dy pracowałem jako dziennikarz - zacząłem się zastanawiać, czy zara­biam dużo, czy mało. I stwierdziłem z zaskoczeniem, że wszystko zależy od tego, z czym porównam swoje zarobki. Kiedy porównywałem je z moją pensją w szkole (gdzie praco­wałem poprzednio), to wychodziło, że zarabiam bardzo dużo. Kiedy porównywałem z za­robkami w redakcjach innych gazet czy w telewizji - okazywało się, że zarabiam mało.

Dopiero później wpadłem na to, że takie porównania nie mają sensu. Co z tego, że inni zarabiają więcej? Co z tego, że ktoś zarabia mniej? Jedyne, nad czym warto się za­stanawiać, to czy zarabiam wystarczająco, żeby normalnie żyć. Jeśli tak - to znaczy, że mam pieniędzy akurat tyle, ile potrzeba.

Wydaje mi się, że my - chrześcijanie - kiedy myślimy o pieniądzach, często wpada­my w dwie skrajności, które (w równym stopniu) zafałszowują nasz obraz świata.

Służyć Mamonie

Skrajność pierwsza - to oczywiście „pogoń za pieniądzem". To przypadłość bardzo pow­szechna we współczesnym świecie (przynajmniej w „naszym" świecie - w pań­stwach rozwiniętych, cywilizowanych, stosunkowo zamożnych). To właśnie głębokie przekonanie, że „forsa wszystko wprawia w ruch". Że wystarczy mieć odpowiednio dużo na koncie, żeby być naprawdę szczęśliwym. Że kolejna droga zabawka, nowy samochód, lepszy komputer, najmodniejsze ciuchy czy cenna biżuteria wystarczą, żeby czuć się speł­nionym. Oczywiście ten sposób myślenia jest „nakręcany" przez całą machinę reklamo­wo-marketingową współczesnego świata, która bezustannie usiłuje nam wmawiać, że ca­łe mnóstwo sprzętów, urządzeń i dóbr jest nam absolutnie niezbędne nie tylko do szczęś­cia, ale do życia po prostu.

Jeśli wpadamy w tę skrajność i zaczynamy „gonić za pieniędzmi", szybko okazuje się, że stają się one celem samym w sobie. Że nie chodzi o to, co mogę za nie kupić, że rzecz nie w tym, na co chcę je przeznaczyć. Że tak naprawdę chcę je MIEĆ. Jeśli tak się dzieje - to rzeczywiście zwykle wiąże się to z osłabieniem naszego życia duchowego ięzi z Bogiem. Co ciekawe - najczęściej dzieje się to stopniowo, powoli, niezauwa­żal­nie. Człowiek zaczyna przewartościowywać swoje życie, zmieniać najpierw hierarchię ważności spraw, potem także hierarchię wartości... Kiedy pieniądze (czy dobra materialne w ogóle) stają się dla nas najważniejsze, łatwo zapominamy o jednoznacz-nych, mocnych słowach Jezusa, że „...nie można słu­żyć dwom panom - nie można służyć Bogu i Mamonie". Po pros­tu się nie da. Albo - albo.

     Chrześcijanin, który zaczyna służyć Mamonie - zwłaszcza na pierw­szym etapie, kiedy jeszcze nie do końca zdaje sobie z tego sprawę - oczywiście nie po­wie, że pieniądze są dla niego ważniejsze, niż Jezus. Wystar­czy jednak uważnie przyjrzeć się jego relacjom z innymi ludźmi, żeby zauważyć zmiany. „Nagle" okazuje się, że najbliż­si nie są już najważniejsi, że nie ma czasu dla przyjaciół, że pęd do pieniędzy staje się ważniejszy od czasu spędzonego z rodziną, że kolejny intratny kontrakt wygrywa z po­trzebą pobawienia się z własnym dzieckiem... Na pewno znamy takie domy: bogate, znakomicie urządzone, w których żyją smutne dzieci otoczone ster­tami drogich zabawek, ubrane w najmodniejsze ciuchy - i rozpaczliwie samotne, bo mama i tata codziennie wracają z pracy późną nocą, przynosząc - w nieuświadomio­nym poczuciu winy - ko­lejny drogi gadżet mający wynagrodzić dziecku ich ciągłą nie­obecność. Na pewno znamy ludzi, dla których pieniądze są wartością podstawową - czasem pewnie nawet podświa­domie zazdrościmy im zamożności, pięknego domu, dob­rego samochodu... Ale gdzieś głęboko mamy jednak świadomość, że chyba nie chcieli­byśmy żyć tak, jak oni.

Bo wiemy - wiemy z Absolutnie Pewnego Źródła - że nie na tym polega szczęście. Bo zapewne doświadczyliśmy już w życiu tego, że można być bardzo szczęśliwym mając bardzo niewiele, że drobiazg dany z miłości cieszy bardziej, niż najdroższe zabawki ofia­rowane „zamiast"... Że radości z otrzymanego prezentu nie da się porównać ze szczęś­ciem płynącym z obdarowywania innych.

Bo wiemy, że To, Co Najważniejsze otrzymaliśmy absolutnie za darmo. Ba, nawet więcej niż za darmo: otrzymaliśmy mimo, że nam się nie należało, mimo, że - mówiąc uczciwie - nie powinniśmy tego otrzymać!

Każdy prędzej czy później (niektórzy - bardzo późno...) dochodzi do tego, że za żad­ne pieniądze nie da się kupić tego, co w życiu najważniejsze. Że nie da się kupić miłości - nie tylko Bożej (to oczywiste), ale także tej „zwykłej", ludzkiej. Znakomicie śpiewał oStanisław Sojka:

„Pieniądze, ach, pieniądze / i wielkie, wielkie żądze, / kariera sławy blaski, oklaski, ach, oklaski - to wszystko są obrazki

Nie dajmy się oszukać, / nie dajmy się ogłupić / Są na tym świecie rzeczy, są na tym świecie rzeczy, których nie można kupić!"

Te wstrętne pieniądze

Niestety - „pogoń za pieniądzem" to tylko jedna ze skrajności. Jest też druga - brak odpowiedzialności i mądrego zarządzania sprawami materialnymi, czy nawet uznawanie pieniędzy za „samo zło".

Jan Paweł II wielokrotnie mówił o tym, że „...«być» jest ważniejsze, niż «mieć»". Myślę, że wszyscy wiemy, co Papież miał na myśli - ja jednak wielokrotnie spotykałem się ze spłyconym i stosunkowo prymitywnym rozumieniem tej myśli.

Byłem kiedyś świadkiem takiej sceny: pewien animator ze wspólnoty akademickiej - człowiek już dorosły i pracujący - tłumaczył moderatorowi, że nie będzie mógł przyjść na jakieś spotkanie wspólnotowe, bo w tym czasie pracuje i nie ma możliwości wzięcia dnia wolnego. Usłyszał na to od moderatora, że powinien w takim razie zmienić pracę, bo „...co to za praca, która człowieka zniewala i nie daje mu wolnego". Próbował tłuma­czyć, że jego zajęcie wymaga obecności na dyżurach w określonych godzinach, że roz­pis­ka tych dyżurów znana jest z miesięcznym wyprzedzeniem - a pracy nie może zmie­nić, bo ma rodzinę na utrzymaniu. W odpowiedzi usłyszał: „Co to znaczy rodzina na utrzymaniu? Czyżbyś nie ufał Bogu? Przecież jeśli dla Niego zrezygnujesz z pracy, to On na pewno nie pozwoli ci zginąć! Musisz pamiętać, że ważniejsze jest «być», niż «mieć» - a ty tylko o pieniądzach! Mamona i mamona!..."

No cóż - mówiąc szczerze, nie wydaje mi się, żeby to było zdrowe, chrześcijańskie podejście. Jeśli mam rodzinę, to moim pierwszym i podstawowym obowiązkiem jest dbanie o nią i troszczenie się o jej sprawy. A te „sprawy" to także pieniądze „na życie". Pieniądze szczęścia nie dają - ale są potrzebne. Muszę moim dzieciom zapewnić zaspo­kojenie podstawowych potrzeb - nakarmić je, ubrać, zadbać o ich zdrowe. Muszę - na miarę moich możliwości - dać im jak najwięcej okazji do rozwoju, do wzrostu tak du­chowego, jak intelektualnego i emocjonalnego. A - jakby to banalnie nie zabrzmiało - to wszystko kosztuje.

Oczywiście - wierzę, że Bóg troszczy się o mnie, że wie, czego mi potrzeba. Wierzę, że w trudnych chwilach nie pozostawi mnie i mojej rodziny bez opieki - zresztą po wie­lokroć już tego w życiu doświadczyłem. Kiedyś jednak zachwyciła mnie maksyma św. Ignacego Loyoli: „Módl się i ufaj tak, jakby wszystko zależało wyłącznie od Boga - ale jednocześnie pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie!".

Uważam, że do moich podstawowych obowiązków należy także troska o materialną stronę życia mojej rodziny! O to, żeby właśnie tych nieszczęsnych pieniędzy nie brako­wało. Nie rzucę od jutra pracy wychodząc z założe­nia, że „po co zarabiać - przecież Bóg troszczy się o mnie, więc niczego mi nie zabraknie". Tak, Bóg troszczy się o mnie, chce, żeby niczego, co niezbęd­ne mnie ani moim bliskim nie brakowało. Dlatego dał mi dwie sprawne ręce, nienajgorszy ro­zum, siły i odporność, które pozwalają mi utrzymy-wać moją rodzinę - bez szaleństw i ekstrawagancji, ale i bez biedowania.

Kiedy byłem jeszcze na utrzymaniu rodziców, sam łatwo wygłaszałem piękne zdania o tym, że nie należy się troszczyć o sprawy materialne, że pienią-dze nie są w życiu ważne... Kiedy zacząłem sam się sam utrzymywać - zrozumiałem, że sprawa nie jest taka prosta. Kiedy założyłem rodzinę przekonałem się, że w naszej rzeczywistości troska o utrzymanie imaterialne naprawdę jest istotna i że moi rodzice - pracując ciężko - nie ro­bili tego „dla pieniędzy", tylko dla mnie.

Czy należy „troszczyć się o pieniądze"? Oczywiście, że należy. Tak samo, jak należy się troszczyć o swoje ciało - o zdrowie, higienę, sprawność - nie robiąc jednocześnie z ciała bożka, którego czcimy...

Brak troski o pieniądze jest takim samym absurdem, jak stawianie pieniędzy na „pierwszym miejscu". Wydaje mi się, że u podstaw obu tych skrajności leży w gruncie rzeczy ten sam błąd: w pewnym sensie „personifikacja" pieniędzy. W pierwszym przy­padku - czynimy sobie z pieniędzy boga. Czcimy je, stają się one celem samym w so­bie. W drugim - uznajemy pieniądze za szatana, za samo zło, za sferę „nieczystą", dro­gę ku potępieniu.

Wolność i zaufanie

Pieniądze nie są „dobre". Pieniądze nie są „złe". To my wykorzystujemy je w dobry lub zły sposób. Pieniądze to takie same narzędzie jak każde inne. Siekierą można narąbać drewna na ognisko, albo zrobić komuś krzywdę - a przecież nie mówimy, że siekiera jest zła lub dobra. W Internecie można szukać wiedzy i mądrej rozrywki - ale można też szukać pornografii czy sposobów na oszustwa. To nie Internet jest zły lub dobry - ale sposób w jaki z niego korzystamy...

Jezus mówi: „...Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać" (Mt 6,25). Zauważmy - Jezus nie mówi po prostu „nie troszczcie się!" - mamy się nie troszczyć zbytnio. A co to znaczy zbytnio?

Wydaje mi się, że znakomitą odpowiedź na to pytanie znajdujemy w tej samej Ewan­gelii, rozdział wcześniej. Kazanie na górze (Mt 5) zaczyna się od słów: „Błogosławieni ubodzy w duchu...". Może o to właśnie chodzi, może to jest „recepta doskonała" na nasz stosunek do pieniędzy?

Być „ubogim w duchu" - czyli być naprawdę wolnym. Wolnym od wszystkiego, co nas ogranicza, niszczy, oddala od Boga. Być wolnym także (choć nie tylko) od spraw ma­terialnych. Być wolnym - czyli być panem własnego życia, czyli pieniądze traktować tak, jak na to zasługują: jako środek do osiągania pewnych celów, a nie cel sam w sobie.

     Do tego, żeby być zniewolonym pieniędzmi (czy dob­rami materialnymi w ogóle) wca­le nie trzeba być bogatym! Znam ludzi, którzy mają (obiektywnie) sto-sunkowo niewiele, ale do tego co mają, są tak przy-wiązani, że stają się niewolnikami. Znam też ludzi naprawdę zamożnych (przynajmniej jak na nasze, polskie realia...) - a przy tym naprawdę wolnych, dla których posiadane pieniądze są znakomitą okazją do po­mocy innym, do czynienia dobra wokół siebie.

Jeśli odnajduję w sobie wielką chęć posiadania, jeśli łapię się na tym, że pieniądze są dla mnie ważniejsze, niż inni ludzie, że staję się ich niewolnikiem, że o nich tylko myślę i do nich tylko dążę - nie po­winienem z tego powodu uznawać, że „pieniądze są złe i wiodą do zguby". Nie powinie­nem szukać problemu w pieniądzach - ale w sobie, we własnym sumieniu, we własnej hie­rarchii wartości, we własnym sercu.

Nie ma nic złego w tym, że człowiek zarabia dużo - jeśli tylko zarabia uczciwie, zgodnie ze swoim sumieniem. Nie ma nic złego w tym, że zmieniam pracę na lepiej płat­ną - jeśli tylko nie robię tego kosztem mojej wiary, mojego życia duchowego, mojej ro­dziny. Jaka jest moja hierarchia wartości? Najłatwiej sprawdzić to w sytuacjach, kiedy muszę zrezygnować z jakichś materialnych dóbr, z pieniędzy - właśnie w imię wartości wyższych. A wtedy mam okazję „przetestować" także moje zaufanie do Boga...

Półtora roku temu zdecydowałem - czy raczej zdecydowaliśmy, wspólnie z moją żo­ną - że zrezygnuję z pracy na etacie, przejdę „na swoje" i będę pracował w domu. Głównym motywem tej decyzji było to, żeby więcej czasu móc spędzać z rodziną, żeby moje dzieci „widywały tatę" nie tylko późnymi wieczorami i w niedzielę. Podjęliśmy taką decyzję mimo, że (jak nam się wtedy wydawało) wiązała się ona ze skromniejszymi zarob­kami. - Trudno - powiedzieliśmy sobie - może na parę rzeczy nie będzie nas stać, ale są sprawy ważniejsze.

Jakież było nasze zdziwienie, kiedy już po kilku miesiącach okazało się, że finansowo wyszliśmy na tej zmianie znakomicie, że „siedząc w domu" zarabiam znacznie więcej, niż przedtem przesiadując całymi dniami w pracy! To było niesamowite doświadczenie Bożej opieki. Tego, że jeśli tylko Mu się zaufa, On naprawdę troszczy się i pozwala, aby rzeczy toczyły się jak najlepiej. Pozwala nam „mieć" akurat tyle, ile trzeba, żeby naprawdę spo­kojnie „być".

Na koniec: krótka, znana opowiastka, z nieco przewrotnym zakończe­niem...

Siedzi sobie rybak nad morzem i przygląda się wodzie. Jakiś turysta podchodzi i: „Dopiero południe, dlaczego nie łowisz ryb,?". Rybak odpowiada: „Po co miał­bym łowić jeszcze więcej ryb niż te, które złowiłem dzisiaj rano?" Turysta tłuma­czy: „Żeby mieć więcej pieniędzy. Wtedy mógłbyś kupić sobie większą łódź i łowić więcej ryb!". Rybak na to: „Ale po co mi więcej ryb?". „Jak to po co? Mógłbyś być bogaty, założyć własną firmę rybacką, może nawet przetwórnię, w końcu byłbyś bo­gatym człowiekiem!" Rybak nadal nie rozumie: „Ale po co mam być bogaty"? Turys­ta za­czyna się już irytować: „Jakbyś był bogaty, mógłbyś siedzieć i nic nie robić!".

Na to rybak: „No przecież właśnie siedzę i nic nie robię!"

...No, fakt. Ale gdybyś jednak poszedł drogą, którą zaproponował ci turysta, może dzięki temu jeszcze wielu twoich znajomych znalazłoby u ciebie pracę i łatwiej byłoby im żyć?...