Czy modlitwa ma bardziej przypominać serdeczną rozmowę, czy też ma przybierać formę oficjalnej rozmowy z Najwyższym?
Był to czas początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy w Polsce z dużą dynamiką zaczął ponownie rozwijać się nurt Odnowy w Duchu Świętym. Wtedy także w wielu wspólnotach Ruchu Światło-Życie podczas spotkań modlitewnych znowu pojawiły się dary epifanijne, a modlitwa we wspólnocie często łączyła się ze znacznym zaangażowaniem emocjonalnym zgromadzonych. Powrócił klimat, który towarzyszył wspólnotom Ruchu w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych. I jak to niestety często bywa w naszym środowisku, oprócz otwarcia wielu, pojawiły się równolegle głosy „opozycji" wobec tego rodzaju modlitwy, jakoby był on zarezerwowany tylko dla grup Odnowy.
Pamiętam, że wtedy w Chorzowie na cotygodniowych spotkaniach modlitewnych gromadziło się ok. dwustu osób (w tym siedmiu księży), gdzie po dostępnym dla każdego, otwartym spotkaniu, w drugiej części kilkadziesiąt osób chwaliło Pana w sposób bardziej ekspresyjny i posługiwało modlitwą wstawienniczą. To wszystko wyrosło z modlitwy osobistej i dzielenia się nią najpierw w gronie czworga ludzi. Modlitwa zaczęła nas przemieniać, a inni, zachęceni przykładem i konsekwencją, z czasem dołączyli do nas. Kiedyś usłyszałem wypowiedź animatora z niedalekiej parafii, że „oni (ich grupa) nie będą wydziwiać przed Panem Jezusem, bo im wystarczy to, że oni tylko odmawiają nieszpory". Choć nikt nikogo nie przymuszał, a co najwyżej zapraszał na nasze spotkanie, to odczytałem tę reakcję jako odruch kontestacji. Pomyślałem sobie prawie natychmiast, że nawet to (zresztą potocznie wszechpanujące) sformułowanie „odmawiać", w całym kontekście, rodzi pytanie, „dlaczego mamy Panu Bogu czegokolwiek ODMAWIAĆ?", zamiast wypowiedzieć się z radosnego serca wobec Niego i przyjąć Jego zachętę do nawrócenia i pobożnego życia.
Mam świadomość, że czepiam się słów i sformułowań, sądzę jednak, że one mają istotny wpływ na sposób praktykowania naszej modlitwy i budowania relacji z Panem Bogiem. Bo zastanawiam się, czy modlitwa ma bardziej przypominać serdeczną rozmowę, czy też ma przybierać formę oficjalnej rozmowy z Najwyższym? Wiem, że tak postawiona alternatywa jest swoistą prowokacją, ale zależy mi na polaryzacji tych dwóch skrajnych postaw. Bo z jednej strony jest „serdeczne spotkanie rozmiłowanych w sobie", a z drugiej „obowiązek formalnej wizyty u Przełożonego". I nie chodzi tutaj bynajmniej o treści, ale o formę i zaangażowanie człowieka w to spotkanie (bo nie mam wątpliwości, że w istocie modlitwy chodzi właśnie o owo SPOTKANIE).
Anegdota mówi, że kiedyś zakonnicy w klasztornej kaplicy odprawiali nieszpory. Na dworze trwała burza. Narastające błyski światła i potężne grzmoty, rodziły coraz większy przestrach mnichów. Wreszcie jeden z nich nie wytrzymał i zaproponował, „bracia, zostawmy te nieszpory, a pomódlmy się, aby ta przerażająca nawałnica ustała".
Czy nigdy nie doświadczyłeś takiego napięcia, że modląc się jakąś formułą, do której się zobowiązałeś, miałeś ochotę skończyć to jak najszybciej, aby bez tej wewnętrznej presji po prostu pobyć przed Panem? Może Tobie to się nie przydarza, ale ja nieraz mam pragnienie, aby jak najszybciej zakończyć którąś z godzin brewiarzowych – po to aby pochylić się nad Słowem, które chcę rozważyć, albo po prostu w ciszy posiedzieć i popatrzeć na tabernakulum, czy jeszcze lepiej na Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. I choć wiem, że przecież Liturgia Godzin to prawie samo Słowo Boże, mimo wszystko jednak nie jestem wolny od takich napięć.
Błogosławiony Jan Paweł II w swoim liście na nowe tysiąclecie wiary, „Novo Millennio Ineunte” (punkty 31-34), napisał, że jako dzieci Boga, jesteśmy wezwani do świętości, która jest wysoką miarą zwyczajnego życia chrześcijańskiego, zaś nasze wspólnoty mają stawać się szkołami modlitwy. Dlatego powinniśmy przez Chrystusa w Duchu Świętym kontemplować oblicze Ojca z taką żarliwością uczuć, że aż po prawdziwe urzeczenia serca. Zatem stawiając pytanie o jakość naszego spotkania z Bogiem, bardziej niż o treść i nawet niż o formę tego spotkania, chodzi o otwartość serca na obecność boga i umiejętność skorzystania z wielorakich „narzędzi”, które nam w tym pomogą. Nie ma zatem większego sensu ich porównywanie i wartościowanie, a tym bardziej przeciwstawianie ich sobie. Raczej chodzi o otwartą postawę wobec bogactwa form pobożnościowych w Kościele, która pozwala mi włączyć się w każdą modlitwę proponowaną przez prowadzących wspólne spotkania modlitewne.
Pierwszą szkołą tej modlitwy wspólnotowej jest owa izdebka zamknięta na klucz, czyli nasz Namiot Spotkania. To tutaj rzeczywiście jest najlepsze miejsce na kształtowanie swojego preferowanego arsenału środków, pomagających nam niejako dotknąć Boga Żywego. Tu mogę i powinienem przemedytować teksty nie tylko biblijne, ale i treści tradycyjnych modlitw, które przecież nie mają być jedynie wierszem recytowanym z pamięci, ale głębią doświadczenia bliskości Pana, które ktoś wyraził kiedyś w spontaniczny sposób. Modląc się tym tekstem dzisiaj korzystamy z tego „czyjegoś narzędzia” jako sprawdzonej i uznanej formy modlitwy w Kościele. Wchodząc niejako w klimat „tamtego” spotkania kogoś z Bogiem, chcemy obudzić pragnienie naszego serca, aby stało się ono aktualnie naszym osobistym doświadczeniem wiary.
Podobnie jest, kiedy w modlitwie wspólnotowej, spontanicznie dzielimy się naszą intymnością w relacji do Boga i o ile wypływa to z naszego doświadczenia i refleksji w modlitwie osobistej, zapraszamy bliźnich do nieznanego im obszaru działania Boga w człowieku. Bardzo podoba mi się to określenie modlitewnej relacji z Bogiem słowem intymność. Odczytuję to w kontekście fragmentów encykliki Benedykta XVI – „Deus Caritas est”, w której papież pisze o wymiarze eros w miłości Boga. Skoro erotyka dotyczy ludzkiej sfery emocji, namiętności, pragnień, oczarowań, sentymentów, ale i twórczych, kreatywnych sfer naszej natury pragnącej większej pełni, to znaczy, że i w tym jest nasze podobieństwo do Oblicza Stworzyciela. Okazuje się, że w tym, co często jest skażone wstydem i słabością może dokonać się twórczy wymiar spotkania z Bogiem, który pozostawi trwałe ślady w naszej pamięci zmysłów. W dialogu miłości, modlitwie, może, a nawet powinna ujawniać się erotyczna mgiełka, towarzysząca lekturze biblijnej księgi Pieśni nad Pieśniami.
Pytając więc: pogadać z Panem Bogiem od serca, czy raczej odbyć oficjalną rozmowę, czyli pytając o najlepszą postawę jaką należy zająć wobec różnych sposobów modlitwy warto odpowiedzieć, że najlepsza jest otwartość na komplementarność wszelkich jej form. To jednak wcale nie powinno pozbawiać nas inicjatywy poszukiwania na tym bezkresnym tle własnej ścieżki duchowej. Ważne, aby w tym wyrażała się nasza relacja do Boga, w której jak powiedział Pan Jezus, nie musimy być gadatliwi jak poganie (Mt 6, 7), ale wypowiedzieć jedynie to co jest w naszym sercu i w sposób, który najlepiej dla nas jest to w stanie oddać. Warto tutaj też nie zapomnieć o otwartości na nieprzewidywalne powiewy Ducha i na spontaniczne wyrażanie się wobec niego, aby poszerzała się nasza wyobraźnia spotkania z Bogiem po to, aby modląc się, w to świadectwo swej intymności wprowadzić siostry i braci dla wzajemnego umocnienia w wierze.