Najstarszy uczestnik oaz w naszej rodzinie, babcia Karoliny, ma 85 lat a najmłodszy, nasz syn Franciszek, 11 miesięcy
Jesteśmy małżeństwem od prawie 14 lat, mamy czworo dzieci, najmłodsze z nich ma prawie rok, najstarsze 13 lat.
Można powiedzieć, że poznaliśmy się na oazie rodzin, chociaż nie specjalnie siebie pamiętamy – Karolina była po pierwszej klasie szkoły podstawowej, ja po drugiej. Było to w 1984 roku – nasi rodzice wyjechali na oazę do Lewina Kłodzkiego, organizowaną przez diecezję wrocławską. Z noclegami był na tyle problem, że przez cały okres rekolekcji spałem z rodziną Karoliny (która dostała chyba salkę katechetyczną…).
Trzy lata później wyjechaliśmy razem na pierwszą „własną” oazę do Konarzewa (tutaj już na tyle się znaliśmy, że siebie pamiętamy). Proboszcz ks. Stanisław Hartlieb, trzy różne oazy w jednym miejscu (nasza oaza Dzieci Bożych, stopień zerowy i drugi) ponad 200 osób. Niezapomniane przeżycie.
Formację młodzieżową przeżywaliśmy oddzielnie – chociaż w tym okresie coś już zaczynało między nami „iskrzyć” :-). Od klasy maturalnej posługiwaliśmy jako animatorzy na oazach i w grupach młodzieżowych. Nie ukrywamy, że w tamtym czasie nie rozumieliśmy Domowego Kościoła – czuliśmy się ludźmi Ruchu Światło-Życie a DK postrzegaliśmy, trochę w myśl zasad młodzieńczej kontestacji, jako odrębny, nieco przestarzały (w myśleniu) ruch.
Pobraliśmy się pod koniec moich studiów. I z Ruchem skończyliśmy (chociaż, co w naszych rodzinach nie jest trudne, byliśmy na bieżąco z tym co aktualnie w Ruchu się dzieje).
Następne 9 lat naszego małżeństwa było czasem, w którym „uciekliśmy” od Ruchu. Jednak z każdym rokiem coraz bardziej odczuwaliśmy potrzebę zaangażowania się, szukaliśmy jakiejś wspólnoty („tylko nie DK”). No i w tym trochę „pustynnym” czasie Pan Bóg sam się o nas upomniał, zaprowadził nas z powrotem do „oazy”.
Zostaliśmy zaproszeni na spotkanie informacyjne nowo powstającego kręgu w Luboniu. Karolina z entuzjazmem, ja raczej niechętnie, ale poszliśmy.
Po kilku miesiącach pojechaliśmy na piętnastodniowe rekolekcje. Już po pierwszym dniu czuliśmy się dosłownie jak ryby wpuszczone do wody po dłuższym okresie braku tlenu. Bardzo napięty plan dnia, spotkania, konferencje, mało czasu wolnego, doświadczenie wspólnoty, ogrom przeżyć. Rewelacja! Wieczorne wspólne dzielenie się treściami i emocjami z dnia. Wszystko wróciło – jakby od czasu naszych ostatnich rekolekcji minął najwyżej rok. To był moment przełomowy. Dużo zawdzięczamy prowadzącym, Basi i Romkowi Malirz, których Pan Bóg postawił wtedy na naszej drodze.
Zaczęliśmy od nowa, teraz wspólnie!
Z perspektywy czasu trudno przecenić, ile zawdzięczamy naszym rodzicom, czy moim wujom też zaangażowanym w Ruchu. Dla nas charyzmat Ruchu Światło-Życie był czymś zupełnie naturalnym i doświadczanym prawie nieustannie. Częste rozmowy, modlitwa rodzinna, widok rodziców codziennie wspólnie modlących się. Nie pamiętamy w ogóle alkoholu na stołach w naszych domach rodzinnych. Modlitwy przy posiłkach. Spotkania kręgów za ścianą pokoju (które rzadko w tamtym czasie kończyły się przed północą… w środku tygodnia). Wspólne pikniki oazy rodzin. Rozmowy o sprawach Ruchu – każde z nas pamięta chwilę, w której dowiedzieliśmy się, że zmarł sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. Można długo wymieniać…
Chyba nie do końca wtedy uświadamialiśmy sobie, że nasze życie rodzinne było jednak inne od życia naszych rówieśników.
To wzrastanie w charyzmacie Ruchu Światło-Życie nie zdjęło z każdego z nas z osobna konieczności podjęcia świadomej decyzji oddania życia Chrystusowi, ale na pewno nam było dużo, dużo łatwiej.
Oczywiście różnimy się bardzo od naszych rodziców w wielu kwestiach, pewnie też przeżywamy nasze małżeństwo inaczej, ale niewątpliwie fundament mamy identyczny. Dziś prowadząc czy pilotując krąg pytamy się ich o różne rzeczy czy materiały, korzystamy z ich doświadczenia (ostatecznie trwają już w Domowym Kościele dwadzieścia siedem lat …)
Minęły lata i teraz my, jako rodzice wysyłamy nasze najstarsze dziecko (wcześniej nawet nie pomyślałem, że najstarszy uczestnik oaz w naszej rodzinie, babcia Karoliny, ma 85 lat a najmłodszy, nasz syn Franciszek, 11 miesięcy…) na pierwsze piętnastodniowe rekolekcje, modląc się o jak najlepsze ich przeżycie. Mamy trochę obaw, jak to będzie, ale oddajemy to Panu i Jego woli.
Najważniejsze, żeby nie ustawać w dawaniu świadectwa, w pierwszej kolejności na gruncie rodziny, aby dzieci widząc naszą wzajemną miłość i nasze życie, które oddajemy Bogu, mogły kiedyś podobnie przeżywać własne życie i powołanie.
I tak każde z naszych dzieci kiedyś będzie musiało samo dokonać wyboru – modlimy i będziemy się modlić o łaskęświadomej wiary dla nich.