Wychodząc z kina, w którym byłem z moją żoną na filmie „Chata” zastanawialiśmy się: Kto pójdzie obejrzeć ten film?
Muszę przyznać, ze produkcja ta wciąż we mnie „pracuje”. Ekranizacja powieści Williama P. Younga całkiem przyzwoicie przenosi nas do rzeczywistości, jaką na kartach swojej powieści zaproponował czytelnikom wspomniany autor. Ktoś się może zastanawiać: jak w książce i filmie można obrać za głównego bohatera właśnie tytułową chatę? Okazuje się jednak, iż w tym filmie pierwszy plan całkowicie należy do Boga, do jego dobroci i niepojętej kierowanej w stronę każdego z nas miłości. Nie chcę w tym miejscu skupiać się wyłącznie na tej produkcji: została ona już dość obszernie omówiona w licznych mediach. Myśląc jednakże o tym filmie niemal wręcz automatycznie przeniosłem się do innych, amerykańskich produkcji chrześcijańskich, jakie w ostatnich latach mamy okazję oglądać.
O tym, że amerykańskie kino zdominowało światową kinematografię nie muszę zapewne nikogo przekonywać. Liczba filmów produkowanych co roku za oceanem z całą pewnością przekracza możliwości zapoznania się z nimi przez przeciętnego widza. Cennym jest jednak, iż w ostatnich latach coraz częściej proponowane są produkcje, które w sposób jednoznaczny odnoszą się do wartości chrześcijańskich. W Polsce kilka lat temu de facto rozpoczęła się w tym zakresie nowa epoka. Wydaje się, iż zapoczątkowała ją emisja filmu „Ognioodporni”. Film ten „dołączony” był do tzw. randki małżeńskiej, której w wielu diecezjach jednym z współorganizatorów był Domowy Kościół. Gdy obejrzeliśmy z żoną ten film, mieliśmy w istocie mieszane uczucia. Z jednej strony jest to bowiem produkcja „nakreślona po kosztach”. Gra aktorska w kilku wypadkach pozostawia wiele do życzenia. Z drugiej jednak strony obraz ten dla wielu może być w istocie genialną formą terapii małżeńskiej. Są w nim pokazane wszystkie elementy, jakie krok po kroku popychają ludzi do rozwodu. Co jednak dużo bardziej istotne, wskazane są w nim również rozwiązania, które gwarantują małżeństwu trwałość.
W kolejnej części wspomnianej randki, zaproponowano z kolei film „Odważni”, Jest to obraz szczególnie mi bliski. Pokazuje on bowiem ojcostwo od każdej strony. Przywołana przeze mnie na początku „Chata” w wielu miejscach przypomina wskazany tutaj film o odważnych policjantach. Produkcje te przedstawiają bowiem postać męża i taty. Obydwa filmy nie są jednak cukierkowymi obrazami. To prawda, pokazują one osoby ojców odważnych, mężnych, „kochających Pana”. Z drugiej jednak strony widzimy w nich również tych, którzy są uzależnieni od alkoholu, którzy biją, oszukują, i popadają w rozpacz. W owych filmach jednakże przede wszystkim bardzo mocno wskazano, że to ojciec ma być fundamentem, to on ma dawać siłę i pewność całej rodzinie. Także w produkcjach takich, jak „October baby”, czy „Siła modlitwy” widać, ze to tata ma czuwać nad kierunkiem, jaki obrała jego rodzina. Wizja ta w żaden sposób nie umniejsza postaci żony i mamy. Pokazuje jedna, ze to mężczyzna ma być gwarantem bezpieczeństwa, na bazie którego to właśnie kobieta najgenialniej może „zarażać” ciepłem i miłością.
Czemu jednak to wszystko piszę? Przede wszystkim dlatego, ze w mediach brakuje takiego przekazu. To prawda, filmy te w wielu miejscach bywają wręcz naiwne, rozwiązanie niejednokrotnie przychodzi w nich bardzo szybko. Krytycznie podchodząc do tematu można uznać, iż w życiu tak się nie dzieje, że to bajka. Innymi słowy „Jak ktoś ma się rozwieść, to się rozwiedzie”, „Jak ojciec był draniem, to rany zostaną i lepiej nad tym się nie zastanawiać”.
Od pewnego czasu mam okazję prowadzić mediacje rodzinne. W wielu wypadkach przybierają one postać interwencji kryzysowej i terapii. Bywam przerażony tym, jak łatwo dzisiaj ludzie myślą o rozwodzie. Są pewni, ze to już koniec. Niejednokrotnie poleciłem już moim klientom lekturę jednego ze wspomnianych filmów. Robiąc to wiele ryzykuję, bowiem bardzo jasno „odsłaniam” moje podejście do rozwodu. W zasadzie nie muszę go wcale odsłaniać, jest ono jasne i klienci znają moje krytyczne zdanie na temat tej instytucji prawnej. Dochodzę ostatnio do wniosku, że moje krytyczne podejście utrwaliło się dzięki tym filmom. Pokazało, jak unikalne może być każde małżeństwo pod warunkiem „odrobiny dobrej woli”, jak mawiał podobno w trakcie rekolekcji dla małżonków ks. Karol Wojtyła. Od lat uwielbiam oglądać dobre filmy, filmy, które we mnie zostają i coś czasem zmieniają. Jasno nakręcone filmy o Bogu, jak choćby „Bóg nie umarł”, są dla mnie w obecnych czasach lekarstwem, które jako wykładowca akademicki regularnie zażywam. Czemu? Bo marzę, by w chwili próby postąpić, jak młody student z tego właśnie filmu, który uczelnianemu autorytetowi przypomniał, ze jest Ktoś większy niż cała filozofia tego świata.
Wracając na koniec do wspomnianej we wstępie „Chaty”. Jest to prawdopodobnie jeden z pierwszych tak masowo granych filmów ewangelizacyjnych. Jaki przyniesie skutek? Tego nie wiem, ale zapewne jeszcze bardzo długo będę zachęcać do jego „lektury”