Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad zasadnością mojego bycia w Ruchu, skoro nie zamierzam podpisać deklaracji, przeczytałam homilię ks. Franciszka Blachnickiego.
Osiem lat byłam w Ruchu Światło Życie — w Domowym Kościele, kiedy zrozumiałam czym jest KWC i jaki jest jej sens. Wcześniej pomimo trwania w kręgach DK, uczestnictwa w rekolekcjach letnich, ORARach i innych — tematycznych, nie usłyszałam słowa na temat Krucjaty, które by mi dało jasność w tej sprawie.
Żadne świadectwo nie pasowało do mojej sytuacji życiowej, nie obalało moich argumentów. No bo cóż, kiedy w mojej rodzinie dalszej i bliższej nie było i nie ma „problemu alkoholowego”, owszem alkohol się pojawiał w sytuacjach różnych uroczystości i „oka-zji”, ale nie w kategoriach nadużywania. Ja nawet nie umiałam wskazać osoby, o której bym wiedziała, że jest jej potrzebna pomoc w walce z nałogiem, o której mogłabym powiedzieć, że „przesadza z piciem”. Nieprawdopodobne? A jednak. Tego tematu nie znałam ani z życia swojego, ani moich znajomych.
Dodatkowym argumentem był przykład mojego męża, który złożył deklarację będąc w Oazie młodzieżowej, nie mając pojęcia z czego rezygnuje, po co i w jakiej intencji.
A w Ruchu ciągle słyszałam z większym lub mniejszym naciskiem, że należałoby podpisać Krucjatę, że bez Krucjaty nie powinno się być animatorem itd., itp.
Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad zasadnością mojego bycia w Ruchu, skoro nie zamierzam podpisać deklaracji, przeczytałam w "Wieczerniku" (nr 114) homilię ks. Franciszka Blachnickiego. Była tak prosta w swojej wymowie, tak rzeczowa i oczywista, że nie mogłam uwierzyć, iż pierwszy raz stykam się z tymi słowami.
Najpierw uświadomiłam sobie, że pomimo bycia wolnym człowiekiem, tak naprawdę jestem zniewolona przez strach odmówienia picia. Uświadomiłam sobie że byłaby to dla mnie ogromnie trudna sytuacja — przy okazji np. rodzinnych świąt czy spotkań po pracy podziękować za lampkę wina. No bo niby dlaczego? Przecież nie jestem w ciąży! Nie karmię piersią! Może chora? Prowadzisz samochód? Musi być jakiś powód, bo niepicie jest nienormalne.
Druga sprawa to „dlaczego ja mam podjąć to wezwanie, ten trud”. A odpowiedź chociaż jest pytaniem, jest prosta — „Czy miłujesz mnie więcej, aniżeli ci?”.
Na najbliższych rekolekcjach prowadziłam długie rozmowy z Jezusem. Z jednej strony wiedziałam, że muszę podpisać deklarację, z drugiej strony zwyczajnie bałam się konsekwencji. Nie chciałam też dzielić się moimi dylematami z mężem, bo byłam przekonana, że w swej dobroci powie mi, żebym nie robiła nic na siłę, że jeśli nie teraz to będą jeszcze inne okazje, by podpisać deklarację. Kiedy tuż przed procesją ze łzami w oczach modliłam się o światło, Bóg przemówił do mnie właśnie przez mojego męża. Usłyszałam: kochanie, jeśli postanowiłaś żyć dla Chrystusa, to nie ma na co czekać. I tak, moje niepicie, lecz przede wszystkim trud odmawiania tego jednego kieliszka, złożyłam jako moją ofiarę za nawrócenie bliskiej mi osoby. Nie nawrócenie na trzeźwość lecz prawdziwe nawrócenie do Boga. To przecież tak niewiele, a wiem że Bóg przyjmuje mój post jako zadośćuczynienie za brak wiary drugiego człowieka. Przy okazji może będę dla kogoś świadectwem, że można powiedzieć: „Nie, dziękuję”. Serce wielkie nam daj, zdolne objąć świat.