Byliśmy tam razem, nie musieliśmy za sobą tęsknić
Zaczęły się systematyczne delegacje do Lizbony. Z jednej strony dobre doświadczenie, z drugiej niewątpliwie trudne (trójka małych dzieci w domu bardzo ciężko znosi rozłąkę). Wideorozmowy na skypie, były zdecydowanie niewystarczające. Czasami wręcz efekt był odwrotny do zamierzonego. Dzieciaki, które w czasie rozmowy „jakoś się trzymały”, opowiadały o swoim dniu, po przerwaniu połączenia długo płakały, że już nie można dłużej i że taty nie ma w domu.
W pewnym momencie podjęliśmy z żoną decyzję, że trzeba spróbować innego sposobu na te delegacje. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zapytałem moich przełożonych w Lizbonie, czy tym razem mogę pojechać z rodziną, oczywiście pokrywając koszty przelotów żony i dzieci oraz dodatkowych miejsc noclegowych. „Jasne, przyjedź, chętnie ich poznamy!”.
Super, teraz powinno już być z górki. A niestety nie było.