ks. Wojciech Danielski
(189 -listopad -grudzień2012)
z cyklu "Wieczernik dla Ciebie"
Czystość - coś na swoim miejscu
Katarzyna Marcinkowska
Brud to coś, co nie jest na swoim miejscu” stwierdziła Mary Douglas w pracy „Czystość i zmaza”. Mary Douglas, będąca wybit-nym antropologiem, badała społeczności pierwotne pod kątem ich rozumienia czystości i nieczystości. Jasne było dla niej, że w każdej kulturze istnieje to przeciwstawienie, zadawała jednak pytanie, skąd bierze się jego uniwersalność i czy te kategorie rzeczywiście wszędzie są rozumiane jednakowo? Czy po prostu istnieją, ale znaczą nie-to-samo?
Nie chcę streszczać dokonań Douglas, a tym bardziej referować jej książki, jednak to uchwycenie i zdefiniowanie, czym jest brud wydaje mi się godne uwagi. Powyższe rozumienie brudu implikuje – jak stwierdza autorka – dwa warunki: „zbiór uporządkowa-nych relacji i naruszenie tego porząd-ku” i co za tym idzie: „Brud nie bywa nigdy unikalnym, wyizolowanym zjawiskiem. Tam gdzie jest brud, jest też system. Brud to produkt uboczny systematycznego porządkowania i klasyfikacji rzeczy, o tyle, o ile porządkowanie wymaga odrzucenia nieprzystających elementów”. Przykład, jaki podaje Douglas, to chociażby buty na stole. Same w sobie buty nie są brudne (chy-ba, że zabłocone), one nie są skażone. Natomiast umiejscowienie ich w przestrzeni nie do tego wyznaczonej czyni je brudnymi.
Oczywiście, wiedząc, czym jest brud, możemy stworzyć definicję czystości, która brzmiałaby: „czystość to coś, co jest na swoim miejscu”. Istnieje więc pewien system, istnieją normy, które tworzą zgrabny i sprawny, uznawany i szanowany układ. Poruszanie się wew-nątrz niego pozwala nam pozostawać w obrębie czystości, być czystym, być poprawnym, zgodnym z całością.
O czystości mówi się dziś w kontekście zachowań w sferze seksualnej. Czyści są ci, którzy wyczekują z rozpoczęciem współżycia do ślubu, czyści są ci małżonkowie, którzy przestrzegają norm personalistycznych w swojej sferze seksualnej. Są czyści, czyli zgodni z normami, zgodni z porządkiem, z ładem. Jednak owi „czyści” przestają być normą, przestają być nawet uznawani za zgodnych z normami, bo zasady zdają się… zmieniać, nie obowiązywać, a może nawet… nie istnieć już więcej.
Nie ma już więcej brudu – we współczesnym głównym nurcie myślowym. Już niewiele co może nas oburzyć. Na bilbordach mogą pojawiać się intymne sceny, w teatrze aktor może się rozebrać, w galerii sztuki można obrażać uczucia religijne lub wystawiać fekalia jako dzieło sztuki (por. Piero Manzoni i jego praca: Gówno artysty). Cóż więc powiedzieć o seksie przed ślubem czy „skoku w bok”? Przy wcześniejszych, publicznych i bardziej rażących przykładach, te dwa są tylko małą kroplą. Która jednak drąży skałę.
Ogromne zmiany, jakie zaszły w drugiej połowie XX wieku „na Zachodzie” („wolność” kobiet, oderwanie porządku prokreacyjnego od aktu seksualnego, zakwestionowanie autorytetu rodziców, bunt przeciw normom) rzeczywiście zmieniły świat, zmieniły po-strzeganie tego, co białe lub czarne – bo prawdę mówiąc, teraz wszystko jest szare – tylko bardziej szare lub mniej szare. Ale czy te działania odwróciły do góry nogami to, co było „od zawsze”? Czy rzeczywiście zmieniły owe „jądro świata”, zmieniły zasady? Czy tylko to, co zewnętrzne, co powierzchownie ulotne i tylko to, co na pierwszy rzut oka widoczne?... I tylko to, co człowiek może bez głębszego namysłu uznać/odrzucić, aby było prościej?
Mówienie o szarościach jest uproszczeniem. Nie uważam, że nam wszystkim jest obojętne to, jak zdefiniujemy sobie granice przyzwoitości czy czystość. Nie każdy z nas będzie klaskał golasom w teatrze, nie każdy przejdzie obojętnie czy z aprobatą, widząc kolejny plakat-reklamę skierowaną do mężczyzn, gdzie na pierwszym planie jest kobieta w niedwuznacznej pozie. Wciąż wierzymy w podział na czyste – nieczyste, w rozróżnienie tego, co jest na miejscu i tego, co jest nie w swoim przydziale.
Dziwi mnie dodatkowo fakt, że jednak pewne reguły istnieją prawie wszędzie (choć czasem i tak bledną), np. nie na miejscu jest mówić „na ty” do osób dużo starszych lub dużo wyższych rangą (a jeśli ktoś powie, że np. w języku angielskim jest inaczej, to chociaż do królowej tak się zwrócimy), nie na miejscu jest urządzać dyskotekę w nocy, gdy domownicy śpią itd. Owszem, są to normy kulturowe, umowne, ale jednak obowiązujące po to, aby służyć człowiekowi. O ileż bardziej są one potrzebne w dziedzinach, które są naprawdę po-ważne. Jeśli tylko pobieżnie czytaliśmy „Małego Księcia” lub znaleźliśmy tylko jego streszczenie w internecie, to nawet z tych najprostszych źródeł nie będzie jak skorzystać. Jeśli w domu nie poz-naliśmy norm, nie dowiedzieliśmy się, jak budować związek na całe życie, nie zobaczyliśmy nawet, że istnieje coś takiego jako relacja damsko-męska, to jak mamy w to uwierzyć? To już nie są pokolenia buntu, bo coraz trudniej znaleźć punkt wyjścia - wobec czego można się buntować (nie licząc, oczywiście, tych prądów myślowych i ludzi, którzy wciąż głoszą hasła czystości), co przedstawił świetnie Mrożek z swoim „Tangu”, kiedy to Artur szukał właściwego wyrazu buntu wobec „nowoczesnej” i zdegenerowanej rodziny i ostatecznie poniósł klęskę.
Przywołane wyżej rozumienie czystości wydaje mi się szalenie ważne. Pokazuje ono, że zasady nie wypływają z czegokolwiek, z widzimisię, ale z Całości, z dobra, jakie wypływa z systemu. System jest ukierunkowany na dobro. Mówiąc konkretnie: owa czystość przedślubna nie jest po to, aby uprzykrzać życie ludziom, ale po to, by dbać o szeroki kontekst ich obecnego rozwoju i przyszłego życia. I jej uniwersalność opiera się na prostej zasadzie: człowiek ma swoją stałą naturę i proces tworzenia więzi ma swój konkretny „grafik”, który pozwala na najlepszy rozwój. Nie jest zatem czystość oderwana od systemu, a więc kwestionując ten element – wstrzemięźliwości (czy wierności itd.), kwestionujemy istotę tej miłości. Tak, możemy się powoływać dalej na naszą miłość, nasze pragnienie itd, jednak to już nie jest Ta Miłość, o jaką chodzi w pierwotnym rozumieniu. To jest mi-łość, która nie stawia sobie niektórych wymagań, nie żąda wyłączności czy wręcz wierności, nie stawia dobra drugiego ponad przyjemność, itd. I zgo-da: jeśli ktoś rozumie miłość inaczej, ma prawo ją inaczej praktykować, ale może wtedy warto robić przypis, mówić o miłości, jak ją rozumiemy. Bo jeśli to samo rozumienie miłości jednym nie pozwala na seks przed ślubem czy zdradę małżonka, i ta sama miłość innym pozwala, to nie ma w tym logiki. Miłość jest pojęciem, którego treść wypełniamy różnorodnie.
A może... Może jednak dobrze, że mamy wybór: opowiadając się za granicą czystości i brudu albo kwestionując je całkiem i czyniąc wszystko dozwolonym. Bo przecież Wszystko mogę, ale nie wszystko przynosi mi korzyść.