Mógł cieszyć się wnukami, zrobił prawo jazdy na samochód, realizował swoją pasję, jaką była działka. Może to nic nadzwyczajnego, ale dla człowieka, który przez lata żył w mroku zniewolenia, to było prawdziwe szczęście
Jak sięgam pamięcią alkohol kojarzył mi się ze złem, z powodu mojego Taty, który był alkoholikiem. Choć nie był on typem awanturnika, to widziałem jaki zły wpływ na funkcjonowanie naszej rodziny miało Jego uzależnienie. Dlatego, gdy w połowie lat osiemdziesiątych trafiłem do Ruchu Światło-Życie i spotkałem się z Krucjatą Wyzwolenia Człowieka, przyjąłem ją bez zastanawiania, nie wnikając w jej istotę.
Mój Tata cały czas pił, sukcesywnie niszcząc swoje zdrowie. Miałem wrażenie, że im bardziej byłem zdeterminowany w swoich modlitwach i zobowiązaniach „krucjatowych” w intencji Taty, to on jeszcze bardziej pogrążał się w swoim zniewoleniu. To był trudny czas.
Aż nastąpił taki moment, że Tata przestał pić. Był początek lat dziewięćdziesiątych. Na początku przyjąłem to z ostrożnym entuzjazmem, ponieważ takie próby bez sukcesu bywały już wcześniej.
Po pierwszym roku abstynencji Taty, złożyłem mu gratulacje za wytrwałość – był zażenowany. Cały czas modliłem się, by trwał w trzeźwości. Bardziej obiektywnie zacząłem zgłębiać istotę KWC. Na podstawie materiałów formacyjnych, rozmów z różnymi ludźmi i własnych przemyśleń, doszedłem do wniosków, że alkohol sam w sobie nie jest złem, że Krucjata nie zajmuje się tylko walką z alkoholizmem ale, że KWC to coś więcej – to przede wszystkim wartość nadprzyrodzona, abstynencja nie jest tylko w intencji alkoholików, ale także jest aktem miłości do Chrystusa i że jest to ruch dla wszystkich, nie tylko dla tych którzy spotkali się z alkoholizmem.
Choć Tata żył w abstynencji, to miał kilka momentów słabości, gdy sięgał po alkohol. Był to jednak dla niego czas łaski – mógł cieszyć się wnukami, zrobił prawo jazdy na samochód, realizował swoją pasję, jaką była działka. Może to nic nadzwyczajnego, ale dla człowieka, który przez lata żył w mroku zniewolenia, to było prawdziwe szczęście.
Kiedy Tata po raz pierwszy zobaczył mojego młodszego syna, uścisnął mi dłoń i powiedział: „Dziękuję za drugiego wnuka”. W Jego oczach widziałem wielką radość i szczere dziękczynienie. Niewiele było wcześniej takich ciepłych relacji między nami.
Gdy podupadł na zdrowiu (w dużej mierze na skutek alkoholizmu) modliłem się by trwał w trzeźwości i by jeżeli umrze, odszedł z tego świata trzeźwy i pojednany z Bogiem. 23 stycznia 2009 trafił do szpitala, wiedziałem że Jego stan był poważny. Poprosiłem kapelana szpitalnego o sakrament pojednania dla Taty. Chociaż Tata nie miał takiej potrzeby , to wyspowiadał się i przyjął Komunię Św. Dwa tygodnie później, 8 lutego Pan Bóg zakończył ziemskie życie mojego Taty, dając Mu łaskę, dzień wcześniej, przyjęcia ostatnich sakramentów i pojednania się z nami. Gdy ujrzałem wyniszczone, martwe ciało Taty, powiedziałem: „Teraz jesteś już wolny”.
Kilka miesięcy później, uświadomiłem sobie, że moje członkostwo w KWC jest nie pełne – nie było już osoby w intencji której trwałem w abstynencji. Zacząłem zastanawiać się za kogo mam ofiarować moje zobowiązania „krucjatowe”. Pewnego dnia, szedłem ulicą, za mną szły matka z córką (dziewczynka w wieku szkolnym), nie widziałem ich, ale słyszałem ich rozmowę. Dziecko zarzucało mamie, że znowu jest pod wpływem alkoholu. Kobieta tłumaczyła się, że od czasu do czasu przecież można się napić (typowe tłumaczenie się alkoholików). Pomyślałem że ta osoba może być alkoholikiem, a jeżeli nie, to jest na dobrej drodze by nim zostać. Dlatego podjąłem decyzję, że w intencji tej kobiety będę trwał w abstynencji od alkoholu, modląc się codziennie o wolność dla niej. Pewnie nigdy się nie dowiem jakie będą owoce mojej decyzji, ale ufam Panu Bogu, że obdarzy ją łaską wolności, chociaż taką, jakiej doświadczył mój Tata.
23 lata jestem członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, dziękuję Bogu za ten czas i za wszelkie dobro jakie daje dzieło Krucjaty w moim życiu.