Dziś mogę powiedzieć, że mnie to nie boli. I to nie jest żadną moją zasługą. Przedstawiałam Panu Bogu swoje plany, własną wizję życia i mówiłam Mu o tym, co czuję - że generalnie jest mi źle. No i mnie uleczył :) Nie znaczy to, że już nie mam pragnień „prorodzinnych” - to naturalne, że je mam. On wyprostował we mnie to krzywe myślenie. Nadal uważam, że nie zasługuję na miłość, na Jego miłość (i nigdy nie zasłużę, choćbym nie wiem jak się starała; to On pierwszy mnie pokochał - miłością bezinteresowną). Ale dostrzegam wiele znaków, że mnie kocha, że jest przy mnie. Ta świadomość nie rodzi frustracji, tylko radość i wdzięczność. A to mnie mobilizuje do podejmowania różnych inicjatyw i przede wszystkim dodaje odwagi przy trudnych wyborach (np. zmiana pracy i mieszkania).
Bóg przychodzi do każdego człowieka z konkretną propozycją, z konkretnym planem (jak do Maryi). Ale najtrudniej jest uwierzyć, że to, co Pan Bóg daje, JEST NAJLEPSZE. Każda droga życia, czy każda sytuacja jest łaską, bo może do Niego prowadzić.