Dlaczego chodzę na Mszę trydencką?
Uczestniczę w tak zwanej starej Mszy prawie w każdą niedzielę dopiero od pół roku. Nie jestem liturgistą, nie jestem teologiem. Czasem trochę się boję mówić o moim uczestnictwie we Mszy Świętej trydenckiej. Nie zawsze potrafię wszystko wyjaśnić zdziwionym, nie zawsze potrafię też odeprzeć wszystkie argumenty oburzonych. Nie chciałabym być opacznie zrozumiana. Nie chcę żeby ktoś pomyślał, że się wymądrzam, bo tak naprawdę sama wciąż nie rozumiem. Nigdy nie zwątpiłam też w wartość, ważność i sens liturgii odnowionej.
Pierwszy raz zainteresowałam się Mszą w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego za sprawą mojego przyjaciela, który już od dłuższego czasu w niej uczestniczył, później zaczął również do niej służyć. Z cierpliwością tłumaczył mi wszystko i odpowiadał na moje pytania, przekonując jednocześnie, że najlepiej było by gdybym po prostu poszła i sama się przekonała. Nie chciałam, żeby moje uczestnictwo we Mszy Świętej sprowadzało się do chęci zaspokojenia ciekawości. Dlatego zanim ostatecznie wybrałam się na Mszę trydencką przeczytałam książkę księdza Grzegorza Śniadocha „Msza Święta trydencka, mity i prawda”, która w bardzo przystępny sposób odpowiada na podstawowe pytania i wątpliwości osoby, która pierwszy raz ma do czynienia z tą formą rytu.
Szłam więc na Mszę z jednej strony wiedząc czego mogę się spodziewać, z drugiej strony mimo wszystko z poczuciem, że jest to coś obcego, dziwnego, trochę egzotycznego. Usiadłam w ostatniej ławce, z widokiem na wszystko co się w kościele dzieje. Miałam ze sobą tekst całej Mszy tak po łacinie jak i po polsku. Oczywiście nie mogłam się w nim zupełnie odnaleźć. Nie potrafiłam zorientować się, w którym miejscu liturgii się znajdujemy. Kiedy zrezygnowałam z prób podążania za tekstem i w skupieniu obserwowałam kierując moje modlitwy ku temu, co wydarzało się na ołtarzu, zachwyciła mnie jedna rzecz – Cisza. Cisza zwana „ciszą kanonu”, porównywana do zasłony, jaką w liturgii wschodniej stanowi ikonostas. Cisza oddzielająca, a jednocześnie łącząca to co ludzkie z tym co Boskie. Cisza, w której stajemy pod Krzyżem i uczestniczymy w Ofierze Chrystusa, niczego do niej nie dokładając, niczego jej nie ujmując.
Ta Cisza urzekła mnie tak bardzo, że zaczęłam częściej pojawiać się na Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Z każdą kolejną taką Mszą, nadążałam za tekstem liturgii coraz sprawniej, aż w końcu mogłam oderwać się od mszalika, nie tracąc jednocześnie orientacji w tym, co się aktualnie dzieje. Pozwoliło mi to odkrywać kolejne skarby Mszy trydenckiej. Przede wszystkim nauczyła mnie pokory, czegoś, czego zawsze mi w mojej wierze brakowało i pewnie wciąż brakuje. Przyzwyczaiłam się, że w mojej parafii zawsze śpiewam w scholii, śpiewam psalm czy czytam czytanie. Ta możliwość włączenia się w różne posługi jest piękna i cenna. Ale na Mszy trydenckiej uderzyła mnie w bardzo pozytywnym sensie moja bezczynność. Siedzę i fizycznie nic nie robię, nic się nie dzieje, nie ma żadnej „akcji”, a Bóg przychodzi. Przychodzi w moim bezruchu. Nie oczekuje ode mnie żadnego działania, jedynie otwarcia się na łaskę. Nawet nie wszystko muszę widzieć i słyszeć, On i tak przychodzi. Kardynał Jospeh Ratzinger w swojej książce „Duch liturgii”, tak podsumowuje to zagadnienie: «Właściwa akcja» liturgiczna, w której wszyscy powinniśmy brać udział, jest działaniem samego Boga”. Zrozumiałam, że cały mój wysiłek by aktywnie i w pełni przeżyć Eucharystię, moja walka z rozproszeniami i chęć świadomego uczestnictwa zatrzymywały się na próbie zrozumienia tego, co się w sensie ludzkim dzieje, nie tego co się w sensie pełnym i realnym wydarza.
Z jednej strony uświadomiłam sobie, że nie wszystko muszę i nie wszytko mogę zrozumieć. A jednocześnie przez bogactwo gestów i znaków, pogłębiłam swoje zrozumienie tajemnicy Eucharystii.
Uderzającą rzeczą we Mszy trydenckiej jest przepych liturgii. Uroczysty charakter kultu jest integralną częścią wiary katolickiej. Kieruje on moje myśli do Boga, nieustannie przypomina że On jest w centrum. Jest moim Przyjacielem, ale jest też Panem i Zbawicielem, Królem Wszechświata i Królem mojego życia. Bogaty wystrój ołtarza, piękne szaty, perfekcja rytu, dbałość o każdy gest, delikatność śpiewów sprawiają, że stara liturgia porusza moje zmysł i moją duszę, zanim jeszcze poruszy mój umysł. Dają mi odczuć, że liturgia tu na ziemi jest odbiciem tej Liturgii Niebieskiej. Złoto i przepych wydają mi się być czymś całkiem naturalnym w sferze, w której człowiek bezpośrednio spotyka się z Bogiem. Chociaż można by powiedzieć, że Panu Bogu cała ta otoczka nie jest potrzebna, to uczy mnie ona, że wszystko co najcenniejsze i najwznioślejsze jest u Boga.
Trzy rzeczy najpiękniejsze według mnie we Mszy trydenckiej: Cisza, zwrócenie kapłana z całym ludem w kierunku Chrystusa i przepych liturgii – pogłębiły moje przeżywanie i rozumienie Eucharystii. Ta liturgia uczy mnie też pokory, tak wobec Boga, jaki i wobec Tradycji i nauczania Kościoła. Sprawiła, że w mojej modlitwie, tej w trakcie Mszy zarówno w starym jak i w nowym rycie oraz tej poza liturgią, jest coraz więcej czci i uwielbienia dla Boga oraz dziękczynienia za Jego działanie w moim życiu.