Jezus Chrystus

(169 -styczeń2010)

Chrystus Sługa - oazowe zobowiązanie?!

ks. Ryszard Nowak

 

Zachwyca mnie i pociąga obraz Syna Człowieczego, Sługi Jahwe, który „nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem”

W ostatnich latach (od połowy lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku) możemy zaobserwować w Polsce renesans pobożności, która w centrum stawia ideę Chrystusa Króla. Niestety, zbyt często przeakcentowuje ona zewnętrzny wymiar kultu. Stawiane figury, akty poświęcenia narodu, państwa czy miasta i intronizacje Chrystusa Króla są dość powszechnie łączone z wątkiem narodowym i politycznym oraz myśleniem o Polsce, jako „mesjaszu narodów”. Osobiście daleki jest mi ten rodzaj pobożności, ale nie zamierzam go ani podważać, ani z nim dyskutować. Zgodnie z zasadą Gamaliela, poczekajmy, a zobaczymy. To co dobre się ostanie, a to co zbędne, nie wytrzyma próby czasu. 

Ja dziękuję Panu Bogu, za to, że dał mi się najpierw rozpoznać jako Bóg miłosierdzia i Ojciec wszelkiej pociechy, że jeśli myślę o Nim jako o Królu, to jest to bardziej ten ewangeliczny Król w cierniowej koronie, ten, który prosił św. s. Faustynę, „mów światu, że jestem Królem Miłosierdzia. Zanim przyjdę jako sprawiedliwy Sędzia, daję ludziom czas miłosierdzia”. Jeśli zatem myślę o Chrystusie jako o Pantokratorze, który przyjdzie sądzić żywych i umarłych – to jawi mi się On jako apokaliptyczny Baranek, przed którego tronem gromadzą się wszyscy święci, odziani w szaty łaski, wybielone najdroższą krwią Zbawiciela i którzy pełni szczęścia i radości wyśpiewują Jemu chwałę.

Najbliższy jednak jest mi Pan Jezus z hymnu do Filipian (Flp 2, 5-11). Chrystus króluje w Nim przez miłość i posłuszeństwo Ojcu, przez swe bezgraniczne uniżenie, wydanie się dla nas, abyśmy krocząc za Nim, ze spokojem mogli oczekiwać owej apokaliptycznej wizji końca czasów ostatecznych. Cudownie wyraził to Marek Skwarnicki w swoim wierszu „Ecce Homo”:

Najpiękniejszy z ludzkich synów
Jezu Chryste Miłosierny,
Twa korona nie z wawrzynu
lecz z raniących czoło cierni,
płaszcz królewski nie z soboli
ale Twojej krwi szkarłatu.
Oto Człowiek co z miłości
ofiarował życie światu.

Najpiękniejszy z ludzkich synów,
Berłem Twoim krucha trzcina,
Bo w słabości Bóg objawił
Moc i chwałę Swego Syna.
W ludzkim bólu Pan obecny
Stał się bratem dla nędzarzy.
Oto człowiek. Król cierpiących
Swoim sercem nas obdarzył.

Taki obraz Syna Człowieczego, Sługi Jahwe, który nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, zachwyca mnie i pociąga oraz ma rzeczywisty wpływ na moją duchowość i pobożność. Został On ukształtowany we mnie przez środowisko Ruchu Światło-Życie, które jest moją codziennością od blisko trzydziestu już lat. 

Ten ideał Chrystusa Sługi powinien być drogi każdemu uczestnikowi naszego Ruchu. I nie chodzi tu jedynie o świadomość tego, że on w ogóle istnieje, czy wiedzę o tym, że na Kopiej Górce w Krościenku jest taka szczególna kaplica z charakterystyczną figurą, witrażem i obrazami, będącymi komentarzem biblijnym i teologicznym dla tego ideału. Ten wzorzec jest ściśle związany ze stylem życia Oazy i jest charakterystyczny dla tego środowiska. Sługa Boży, ks. Franciszek Blachnicki w swoim niejako duchowym testamencie (liście do Kongregacji Odpowiedzialnych, która zaczęła się w dniu jego śmierci) napisał, „teologia Chrystusa Sługi powinna coraz głębiej kształtować świadomość i postawy naszego ruchu, bo jesteśmy ruchem odnowy Kościoła inspirowanym przez Sobór Watykański II. Obraz Chrystusa Sługi jest bowiem obrazem Chrystusa Soboru Watykańskiego II”.

 Co to znaczy w praktyce żyć ideałem Chrystusa Sługi? Jaki powinien on wydawać owoc? Jakie konkretne postawy powinny cechować każdego oazowicza? Kiedy pytam siebie samego, w czym on się praktycznie wyraża w moim życiu, to kojarzą mi się cztery postawy: kompetencja, konsekwencja, kenoza i konsekracja („4K”). 

Kompetencja

jest funkcją prawdy i umiejętności, jako darów Bożego Ducha wpisanych w ludzką naturę. To świadomość tego KIM jestem, wedle Bożego zamysłu, to życie sensowne, ze świadomością jego ostatecznego celu i narzędzi łaski, które do niego prowadzą. To uznanie faktu, że wszystko jest Jego darem, bo jak nam to przypomina św. Paweł, „cóż masz czego bym nie otrzymał”? Kompetencja, to życie w świetle prawdy zapisanej w porządku natury: czyli w zgodzie z własnym rozumem i sumieniem oraz danej nam w porządku łaski: czyli podporządkowanie się orędziu Bożego Słowa, wzorowaniu się na ewangelicznym przykładzie płynącym z życia Pana Jezusa i posłuszeństwie aktualnemu komentarzowi do dziejów zbawienia, jakim jest Nauczycielski Urząd Kościoła.

Być kompetentnym w duchu Jezusa – Diakona, to wiedzieć, czego Ojciec Niebieski oczekuje ode mnie, ale i co chce uczynić przez mnie dla innych. To odkrycie Jego obdarowania (dary natury i łaski, charyzmaty) i związanego z tym powołania, w którym można z radością spełniać się w życiu, pełniąc Jego wolę. To stałe pogłębianie wiedzy i poszerzanie własnych horyzontów. To otwartość na to, co jest różnorodnością treści i przejawów Bożego życia w Kościele i świecie...

Konsekwencja

ściśle wiąże się z wiernością prawdzie i to tej pisanej zarówno przez duże „P”, jak i małe „p”. Wierność nie jest łatwa. Prościej bowiem jest uwierzyć, niż pozostać wiernym swej Prawdziwej Miłości! Chyba dlatego łatwiej nam zrozumieć tę podstawową zależność od Boga, którą zawiera słowo wypowiedziane przez św. Pawła i zapisane w liście do Filipin, wszystko mogę w tym który mnie umacnia. To determinacja do czynienia dobra w swoim życiu, jako naturalnego odruchu, wypływającego z daru stworzenia na obraz Boży, ale i z daru odkupienia, który daje moc do przezwyciężenia słabości zranionej grzechem woli! Tu zresztą często dotyka nas podwójne napięcie, bo z jednej strony, mamy świadomość, że bez Boga to dobro jest niemożliwe, a z drugiej, mami nas bardzo wielka pokusa samostanowienia o sobie, bez Jego udziału!

Konsekwencja, to radykalne postanowienie, aby kochać bezwarunkowo, stawać po stronie dobra, to decyzja na życie w mocy miłości i to znów zarówno tej ludzkiej, pisanej z małej litery, jak i tej pisanej przez duże „M”. To podjęcie postulatu miłowania wszystkich, nawet własnych wrogów, to także cierpliwe znoszenie cierpienia dla sprawiedliwości. Konsekwencja, to nie jednorazowy wyczyn, ale trwała postawa życiowa, stałe zaangażowanie i wierne wytrwanie do końca, wbrew pokusie zniechęcenia i ucieczki.

Kenoza

jako dobrowolne, zbawcze uniżenie się przez Bożego Syna w tajemnicy wcielenia i odkupienia, pozostanie na zawsze niedościgłym wzorem pokory. Kenoza jest nie tyle brakiem, ile wielkodusznym wypowiedzeniem swej miłości wobec obdarowanego. Niemiecki ksiądz i teolog protestancki, Dietrich Bonhoeffer, który poniósł śmierć w nazistowskim obozie koncentracyjnym, mówił, że Bóg w Chrystusie „nie zbawia nas ze względu na swą wszechmoc, ale na swoją niemoc”, stając się całkowicie i autentycznie jak my, śmiertelny i „ogołocony”. Jego kenoza staje się jednak jednocześnie źródłem Jego wywyższenia. Syn Człowieczy z wysokości krzyża, nie przestając być Synem Bożym, w ciemność agonii i śmierci, wprowadza swą boskość, która sama w sobie jest wiecznością, życiem i chwałą. 

Jakże piękna jest pokorna prawda o człowieku, który nie należy do siebie, ale jest zależny w swej stworzonej wolności od Boga. To zadziwiająca i paradoksalna rzeczywistość, w której największym wywyższeniem człowieka jest jego bezgraniczne uniżenie i ogołocenie się na wzór Chrystusa, dojście do świadomości jaką miał św. Paweł Apostoł, żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. Tu jest miejsce na codzienne dawanie odpowiedzi na pytanie, co to dla mnie znaczy, że jestem właśnie tym człowiekiem, który „nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego (KDK 24c)”.

Konsekracja

świata dokonuje się przez wynikające z kapłaństwa powszechnego ochrzczonych zadanie uświęcania, co wyraża się w składaniu swego życia w ofierze Bogu Ojcu przez Chrystusa w Duchu Świętym. Kościół uczy, że "wszystkie uczynki, modlitwy i apostolskie przedsięwzięcia, życie małżeńskie i rodzinne, codzienna praca, wypoczynek ducha i ciała, jeśli odbywa się w Duchu, a nawet utrapienia życia, jeśli cierpliwie są znoszone, stają się duchowymi ofiarami, miłymi Bogu, przez Jezusa Chrystusa" (KK 34). 

Wiązanie swej codzienności z ucztą ofiarną w Eucharystii jest wnoszeniem ze sobą świata pamięci ostatnich wydarzeń, naszych doświadczeń osobistych i tych wynikających z relacji do bliźniego, zwycięstw i radości oraz całego bagażu spraw trudnych, porażek, bolączek i niejako przekładaniem tego w znaku chleba powszedniego, który jest przynoszony na patenie do ołtarza. Tam złożony i konsekrowany, ten dar życia naszych spraw zwyczajnych, zostaje uświęcony ofiarą Zbawiciela.

Konsekracja to wnoszenie sobą błogosławieństwa. To jest takie bycie wśród ludzi, które dobrocią prowokuje do stawiania pytań, o ostateczne Źródło Dobra, które przynagla do empatii, bycia jedno z tymi, którzy są smutni i płaczą, są cisi i zagubieni, albo też cierpią dla słusznej sprawy. Konsekracja to obecność, która wspiera szlachetnych i uczciwych, miłosiernych i wprowadzających pokój. To życie w łasce, spełniające się w mocy Bożego Ducha, który zapala ogniem miłości serca wszystkich, z którymi się spotykamy.

Przez tajemnicę inicjacji chrześcijańskiej zostaliśmy namaszczeni do uczestnictwa w misji Chrystusa Sługi. Pan Bóg wyznaczył nam konkretny czas i miejsce w historii zbawienia. W duchu posłuszeństwa jego woli, podejmujmy zatem wielkodusznie wszystkie te zwyczajne wyzwania płynące z naszej codzienności i uczyńmy z siebie dar dla innych. A jeśli nam się to uda zrobić, to myślę, że w nasz ziemski dzień ostatni, staniemy wobec Dobrego Boga i po radosnym powitaniu, popisując się znajomością Pisma Świętego, wypowiemy dobrze Mu znane słowa, Panie, bo my to słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy (tylko i aż) to, co powinniśmy wykonać!