Jak przygotować młodzież do bierzmowania? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna „nie wiem”. Przepis może być na ciasto, na udane wakacje, ale nie na budowanie więzi między człowiekiem a Bogiem. A o budowanie więzi, jak w każdym innym sakramencie i wszelkiej działalności pastoralnej Kościoła, tu chodzi.
Nie chcę jednak robić uniku. Fakt wielu znaków zapytania, związanych z bierzmowaniem nie zwalnia z prób refleksji nad procesem tego przygotowania, poszukiwaniem dróg dotarcia do młodego człowieka.
Pierwsza rzecz, jak przychodzi mi do głowy to „non nocere”. Nie powinniśmy szkodzić, a mam przekonanie, że wiele form przygotowania do bierzmowania osłabia, czasami wręcz niszczy więź kandydata z Bogiem. Nie wynika to ze złej woli odpowiedzialnych za przygotowanie, ale z pewnych błędnych założeń tkwiących w mentalności wielu księży.
Powiem o najważniejszym. Błędem jest zakładanie, że kandydaci do bierzmowania to... ludzie wierzący. Oczywiście, w sferze autodeklaracji są wierzącymi, ale nie o takie kryterium chodzi. Nawet nie o kryterium praktyk religijnych (choć i tak tragicznych), ale o pytanie - jaki sens i znaczenie ma dla ciebie Bóg, dla twojego życia i decyzji, które w tym życiu podejmujesz.
Mówiąc obrazowo - gdy traktuje się wiarę jak „kwiatek do kożucha” to... nie nazywajmy tego wiarą. To tylko folklor, tradycja i przyzwyczajenie, których pielęgnowanie może czasem przynieść dobre samopoczucie i satysfakcję, ale nigdy nie będzie miało wpływu na życie, nie będzie także miało charakteru zbawczego. Wiara to „kożuch” i to nie taki, wiszący w szafie, ale który mamy na sobie. Mówiąc inaczej, w którym (w środku) sami jesteśmy.
Nie chodzi jednak, to ważne uzupełnienie, o idealność tego „kożucha”. Oczywiście - dobrze, gdy jest z fasonem, dobrej jakości i bez braków. Może jednak być dziurawy i brudny, może nawet w ogóle go nie być (pozostaje tylko jego pragnienie i szukanie), byleby był... ważny, byleby przypisane było do niego znaczenie.
Wiara w życiu młodych jest wszechobecna i... nie ma dla nich najmniejszego znaczenia. Oczywiście jest to uogólnienie, charakterystyka pokolenia, pewna dominanta. Jest to jednak sprawa, którą należy widzieć i brać pod uwagę.
Mam wątpliwości, czy jest to brane pod uwagę, skoro częstą metodą przygotowania do bierzmowania jest „pędzenie przez pobożności”. Im więcej - tym lepiej. Masz chodzić do kościoła, masz chodzić na drogę krzyżową i roraty, masz obchodzić pierwsze piątki miesiąca - a z wszystkiego cię rozliczymy.
Czyż nie są to sprawy ważne? Niektóre z nich na pewno, ale czyż nie jest to mówienie ślepemu o kolorach? Czy nie jest to ferdydurkowe mówienie „pierwszy piątek miesiąca ważnym nabożeństwem jest” a „droga krzyżowa wzbudza w nas miłość i zachwyt”? Czy ten fragment spektaklu Ferdydurke http://skocz.pl/ferdydurke2 nie przypomina wielu spotkań do bierzmowania? Z tą tylko może różnicą, że dziś mało jest Gałkiewiczów? Proszę tylko podłożyć Ducha Świętego za Słowackiego.
Na pierwszym moim spotkaniu z kandydatami1 pokazuję na kartkach ich obowiązki: „obchodzić pierwsze piątki miesiąca”, „modlić się codziennie”, „chodzić na niedzielną mszę świętą”, „przeczytać ewangelie”, „zdać 158 pytań”. Jest to jednak „zmyła”, bo następnie robię „reset” i zaczynam raz jeszcze - każdą kartkę przedzieram i gniotę. Chcę im pokazać, że nie są to kluczowe sprawy w ich przygotowaniu. Pokazuję im następnie obraz Jezusa - dla mnie najważniejsze jest to, by z Nim się zaprzyjaźnić. Podkreślam jednak na każdym kroku ich wolność, konieczność ich decyzji. Nie można nikogo uczynić wierzącym, można tylko wytresować faryzeusza.
Przygotowanie do bierzmowania musi mieć charakter ewangelizacyjny, powinno to być głoszenie słowa, które ma budzić wiarę. Nie ma sensu budowanie na piasku. Chodzi o to, by kandydata ewangelizować, a nie „upupić”.
A co z wymaganiami? Mamy odpuścić fakt, że ten i ów kandydat ma „gdzieś” swoje religijne obowiązki, nie widać go na niedzielnych mszach świętych a u spowiedzi był ostatnio kilka lat temu?
Wymagania powinniśmy stawiać, ale tylko we właściwy sposób. Zapraszam do pewnej podróży w wyobraźni.
Jest rok 2084. Każdy członek Kościoła ma wszczepiony pod skórę chip. Każda świątynia, kaplica posiada specjalne czytniki. Także każdy konfesjonał, szafarz komunii świętej i katecheta taki czytnik posiada. Baza danych Kościoła Katolickiego zapełnia się konkretnymi informacjami - o obecności na Mszy świętej i nabożeństwach (także o spóźnieniach), o częstotliwości spowiedzi, uczestnictwie na katechezie, przyjmowaniu komunii. Każda kancelaria będzie ma dostęp do tej bazy.
Na kolędzie każdy otrzyma swój „biling”. Będzie można pochwalić kogo trzeba: „Jakże się cieszę z obecności pani na każdej niedzielnej Mszy świętej, z uczestnictwa na różańcowym nabożeństwie i pierwszopiątkowych spowiedzi”. Udzielić stosownym pouczeń: „Syn pani także praktykuje wzorowo, szkoda jedynie, że chodzi do sąsiedniej parafii zamiast do naszej.” Jeśli trzeba zganić: „Pan natomiast, aż przykro to mówić, od ostatniej kolędy był pan jedynie dwa razy w kościele, z czego na pasterkę spóźnił się pan 11 minut”.
Koniec podróży. Czy podoba się komuś taka wizja? Słucham pilnie! Niespecjalnie? Przypomina za bardzo Big Brothera, totalitaryzm? Kojarzy się nachalnie ze znamieniem bestii? Przypomnijmy: I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia (Ap 13,16-17).
Uznaję te wątpliwości. Podobne uczucia i mnie towarzyszą. Cała ta podróż w wyobraźni służyła tylko temu, by móc w tym miejscu zadać pytanie: „Czym różni się chipowanie wiernych od... indeksów kandydatów do bierzmowania?”
Różnice są nieistotne, idea pozostaje ta sama - bezosobowa inwigilacja i masowa presja (a potem represja). Co to ma wspólnego z wolnością i wyborem? Czyli czymś istotnym dla wiary?
Gdyby Pan Jezus miał takie myślenie, to swoich uczniów wiązałby w pęczki i wlókł za sobą na postronku. On jednak mówił Czyż i wy chcecie odejść? (J 6,67b) Proszę sprawdzić w ewangeliach, Jezus do nikogo nie powiedział „musisz”, „musicie”. Jego styl to: JEŚLI CHCESZ być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! (Mt 19,21)
Sprawę praktyk religijnych, wiary, relacji do Boga pozostawiam zatem sumieniu moich kandydatów. Podkreślam ważność tego, przypominam, zachęcam, ale... nie mogę, nie umiem i nie chcę wchodzić w ich wnętrze. Chyba, że jestem do tego wyraźnie zaproszony.
Jest to zgodne z duchem Kościoła. W Polskim Dyrektorium Katechetycznym znajdujemy takie rozstrzygnięcia:
„Podstawą wystawiania oceny szkolnej w nauczaniu religii jest wiedza ucznia, jego umiejętności, a także aktywność, pilność i sumienność. Nie powinno się natomiast oceniać za udział w praktykach religijnych. Należy, bowiem przyjąć zasadę, obecną też w katechezie parafialnej przed 1990 rokiem, że życie religijne jest przedmiotem osądu sumienia dokonywanego wobec Boga” (PDK 83).
Jest tu kontekst szkoły, ale deklaracja dotycząca „życia religijnego” jest jasna. Dziwi mnie fakt, że to, co w murach szkoły jest „przedmiotem osądu sumienia”, w murach kościoła już nim być przestaje. A taka jest niestety częsta praktyka.
Gdybyście jednak spytali moich kandydatów, czy jestem wymagający, to bez chwili wahania powiedzą „tak”. Wymagania te dotyczą jednak czegoś innego - umowy między mną a kandydatem. Chcesz uczestniczyć w przygotowaniu? Przychodź na spotkania i zachowuj się na nich jak człowiek. Tylko tyle i aż tyle, bo zasady te sprawiają, że każdego roku kilkanaście procent kandydatów jest odsuniętych.
To także jest wbrew pewnej praktyce. Są dwa modele stawiania wymagań w przygotowaniu do bierzmowania. Jeden to nakładanie licznych obowiązków dotykających forum wewnętrznego kandydata (praktyki, życie sakramentalne), z których się później i tak go nie rozlicza. Drugi to postawienie minimalnych i oczywistych obowiązków z forum zewnętrznego (obecność i zachowanie), które się realnie egzekwuje. Wybieram tę drugą koncepcję.
Czy moje przygotowanie do bierzmowania daje gwarancję sukcesu? Oczywiście, że nie. Z przykrością można oglądać jak wyrachowanie, cynizm, czy najczęściej obojętność, decydują o tym, jak po bierzmowaniu całe masy znikają z życia Kościoła. Pamiętajmy jednak, że wpisane jest to w „Jezusowe ryzyko” Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło (J 6,66).