Abraham i 318 wojowników (Rdz 14,1-16)
Nasz fragment zaczyna się dosyć szczegółowym opisem wojny między czterema królami Wschodu a pięcioma królami Zachodu (w. 1-11). Opis ten wprawdzie bardzo przypomina starożytne inskrypcje z kronikami zwycięskich bitew, jednak nie wszyscy przyjmują jego historyczność. Imion królów nie da się potwierdzić w innych źródłach, a choć odkryto ślady pięciu zatopionych miast u południowych wybrzeży Morza Martwego (w. 3), to jednak ich zniszczenie datuje się na około 2350 rok p.n.e., czyli jakieś 500 lat przed przybyciem do Kanaanu Abrahama. Należy zatem przypuszczać, że opowieść ta, choć dobrze oddaje klimat potyczek kananejskich miast-państw, nie ma na celu zrelacjonowania nam starożytnych wojen, lecz raczej służy pokazaniu działania Bożej mocy oraz cnót Abrahama. Można też, za przykładem Ojców Kościoła, poszukać w tej historii znaczenia duchowego. Naszym przewodnikiem w odkrywaniu alegorycznego sensu tej opowieści będzie św. Ambroży, pochodzący z IV wieku biskup Mediolanu i nauczyciel św. Augustyna.
Ambroży widział w pięciu królach Zachodu pięć zmysłów: wzroku, węchu, smaku, dotyku i słuchu, a w czterech królach Wschodu cztery pokusy wywodzące się z ciała i ze świata (liczba 4, w przeciwieństwie do boskiej liczby 3, oznaczała dla starożytnych to, co cielesne, gdyż jak wierzono, zarówno ludzkie ciało, jak i całe uniwersum, zbudowane są z czterech pierwiastków czy żywiołów: powietrza, wody, ognia i ziemi). Gdy nasze zmysły ulegają pokusom tego świata, wtedy nasze ciało staje się poddanym królestwa grzechu (Rz 6,12). Cztery rodzaje pokus może pokonać jedynie umysł, który całą swą siłę czerpie z Boga i został przez Niego uwolniony od ziemskich przywiązań. Taki zaprawiony w duchowej walce umysł, symbolizowany tu oczywiście przez Abrahama, nie jest już mieszkańcem ziemi (Ap 8,13), ale pielgrzymem w drodze do królestwa niebieskiego (Hbr 11,13-16).
We współczesnych komentarzach można przeczytać, że liczba 318 sług Abrahama (w. 14) jest liczbą przypadkową, ale oddającą mniej-więcej liczebność małej armii tamtych czasów (Sdz 7,7). Starożytni komentatorzy przywiązywali jednak do liczby 318 dużą wagę. Rabini odkryli, że „318” jest wartością liczbową hebrajskiego imienia „Eliezer” i na tej podstawie jedni dowodzili, że Abraham wyruszył uwolnić Lota jedynie ze swoim sługą Eliezerem (15,2; 24,2), a inni, że wprawdzie chciał zabrać tylko Eliezera, ale ponieważ byłoby to wystawianie Boga na próbę i liczenie na cud, wybrał dokładnie 318 sług, którzy mieli reprezentować „samego Eliezera”. W talmudycznej interpretacji tych 318 było uczniami Abrahama i Sary, którzy pod ich kierunkiem studiowali Boże Prawo. Według niektórych rabinów niewola Egipska była karą za to, że Abraham użył studentów Tory do prowadzenia wojny. Być może powołując się właśnie na tę tradycję, ortodoksyjni Żydzi odmawiają służby we współczesnej izraelskiej armii.
Wróćmy jednak do św. Ambrożego i jego obrazu umysłu walczącego ze zmysłowymi pokusami. W interpretacji biskupa Mediolanu 318 jest liczbą symboliczną. Liczbę tę starożytni Grecy zapisywali bowiem literami „T”, „I” oraz „H”. Tau ma kształt krzyża, a Jota i Eta to dwie pierwsze litery imienia „Jezus”. W tej interpretacji liczba 318 staje się symbolem zbawienia przez krzyż. A zatem nasz zaprawiony w duchowym boju umysł może wygrać wojnę z czterema królami pokus, tylko jeżeli walczy w imię Jezusa, a na swoim sztandarze zamiast „orłów i smoków” ma liczbę 318, czyli Chrystusowy krzyż. Ta walka prowadzi do życia, bo Abraham ścigał swoich wrogów, aż do Choby (w. 16), która to nazwa, zdaniem Ambrożego, oznacza właśnie „życie”. Choba leży na prawo od Damaszku (w. 17), a to z kolei ma symbolizować Sąd Ostateczny, podczas którego po prawej stronie staną zwycięzcy, a po lewej ci, którzy przegrali swoją duchową walkę (Mt 25,33).
Abraham uwolnił Lota, co pokazuje, że ich wcześniejsza separacja nie zniszczyła rodzinnych więzi i Abraham gotów był na niebezpieczeństwa wojny, byle tylko uratować swojego bratanka. Zdaniem świętego Chryzostoma podczas porwania Lot na własnej skórze nauczył się, że lepsze dla niego było trwanie przy bogobojnym wuju, niż odłączenie się od niego i zamieszkanie w grzesznej Sodomie. Zdaniem Chryzostoma Tora uczy nas tu, jak wielkim złem jest rozłam i jak dobrze jest zabiegać o jedność, nawet kosztem rezygnacji z własnych ambicji. Zbytnie przywiązanie do rzeczy materialnych może bowiem sprawić, że szybko zarówno my sami, jak i wszystko, co posiadamy, zacznie służyć „władcy tego świata” (1J 5,20n).