Dlaczego kobieta powinna być piękna
Kobieta powinna być piękna. Ale co to właściwie znaczy powinna? Tyle co „dobrze by było”? Czy raczej „musi”? Czy chodzi o „powinność” w sensie moralnym, etycznym, ze względu na jakieś wyższe dobro? Czy może raczej słowo „powinna” odnosi się do samej istoty kobiecości: kobieta „powinna” być piękna tak jak mężczyzna „powinien” być silny a samochód „powinien” jeździć? I czy samo stwierdzenie, że kobieta „powinna” być piękna, nie ociera się o czysto stereotypowe myślenie? Przedstawiciele radykalnego feminizmu zapewne tak właśnie by to zrozumieli – i, rzecz prosta, oburzyliby się (no bo jak to: takie stereotypy płciowe? Powinna być piękna, a może nie powinna być mądra?…).
Jednak gdy patrzy się z męskiego punktu widzenia, odpowiedź na te pytania jest oczywista. Bo w tej perspektywie kobieta nie tyle powinna, co po prostu jest piękna.
Tak, każda kobieta. Co do jednej. Bez wyjątków. Pod jednym wszakże warunkiem…
A, no tak, powiecie – jasne było, że musi w tym być jakiś haczyk! No i rzeczywiście, jest. Otóż z męskiego punktu widzenia piękna jest każda kobieta… którą mężczyzna kocha. Inaczej mówiąc – odwracając nieco tę myśl – jeśli mężczyzna kocha kobietę, to ta kobieta jest dla niego piękna. Więcej – jest najpiękniejszą kobietą na świecie. I to (naprawdę, dziewczyny i kobiety, uwierzcie w to!) niezależnie od tego ile waży, jakiego jest wzrostu, jaki ma kolor włosów i oczu, i jak bardzo przypomina panie, które kultura popularna chwilowo uznaje za „symbole kobiecego piękna”.
Ileż razy widzimy takie sceny (wiem, że kobiety dostrzegają je tak samo, jak mężczyźni): idzie sobie chłopak z dziewczyną, wyraźnie zakochani; on – przystojny, miła twarz, ale ona… Ech. No, powiedzcie – co on w niej widzi?! Odpowiedź jest oczywista: widzi w niej najpiękniejszą kobietę na świecie. Po prostu.
Dlaczego? „Bo miłość jest ślepa” – odpowie niejeden.
Otóż nieprawda! To jedno z największych kłamstw, jakie daliśmy sobie wmówić tak zwanej kulturze popularnej. Miłość nie jest ślepa – przeciwnie, to brak miłości sprawia, że jesteśmy ślepi jak krety. Miłość pozwala właśnie widzieć naprawdę. Widzieć głębiej. Widzieć lepiej. Jeśli on ją kocha – naprawdę kocha, nie mówię tylko o prostym zakochaniu… – to on ją widzi lepiej, widzi ją taką, jaka jest naprawdę. I dla niego ona jest najpiękniejszą kobietą na świecie, powtarzam. Niezależnie od tego, co myślę o niej ja, co myślisz o niej Ty.
Pamiętacie Zbyszka z Bogdańca? Kiedy pokochał swoją Danusię, ogłosił że to „…najurodziwsza jest i najcnotliwsza między pannami (…). A kto by temu się przeciwił, z tym się będę potykał póty, póki sam nie zginę albo on nie zginie – chybaby w niewolę radziej poszedł”. I co, czy ktoś się o tę urodę Danusi ze Zbyszkiem bił? Nikt – bo przecież każdy z rycerzy miał swoją panią czy żonę, której ślubował i która dla niego była tą najpiękniejszą.
Oglądałem kiedyś – przypadkiem – program w którym kilka znanych osób (czy raczej – kilku znanych mężczyzn) ze świata kultury i sztuki dyskutowało na temat kobiecej urody. Prowadzący poprosił w pewnej chwili dyskutantów aby powiedzieli, kto jest dla nich ideałem kobiecego piękna. Panowie zaczęli kolejno wymieniać znane aktorki i modelki, skądinąd niewątpliwie panie wielkiej urody. Ale jeden z nich, znany muzyk – kiedy nadeszła jego kolej – powiedział w sposób zupełnie naturalny, bez żadnego krygowania się i najwyraźniej absolutnie szczerze:
– Dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie była i jest moja żona.
Pozostali panowie umilkli na chwilę – widać było, że jakiś czas zajęło im „przetrawienie” tego, co usłyszeli. A ja się ucieszyłem, że ktoś – jednak! – udzielił odpowiedzi najbardziej oczywistej. No bo obiektywnie jakaś pani może być bardzo ładna, ale dla mnie najładniejsza jest inna. Ta konkretna, jedyna.
A zatem: kobieto, jeśli mężczyzna Cię kocha, jesteś dla niego piękna. Po prostu.
Czy jednak w związku z tym powinnaś sobie powiedzieć: „Skoro on mnie kocha, to jestem dla niego najpiękniejsza; a skoro i tak jestem najpiękniejsza, to nie ma już znaczenia, jak wyglądam”? Otóż nie: zapewniam Cię, że „z męskiego punktu widzenia” to wcale nie jest logiczne.
Wpadłem kiedyś w internecie na zabawny obrazek znanego rysownika: młoda para wychodzi z kościoła – on w garniturze, ona w białej sukni z welonem, wszystko jak należy. A komiksowy „dymek” nad jej głową pokazuje jej myśli:
„No, to jeszcze tylko wesele i wreszcie będę mogła spokojnie się roztyć, nosić cały czas powyciągane dresy i przydeptane kapcie”.
No dobrze, można i tak – ale dlaczego? Skoro on Cię kocha – jesteś dla niego piękna. Skoro Ty go kochasz – bądź piękna dla niego! To dwie strony tej samej monety.
I oczywiście nie chodzi o to, żeby „na siłę” robić z siebie gwiazdę filmową, nakładać kilogramy makijażu, zakładać eleganckie sukienki nawet na wyprawę w góry i biegać co trzy dni do fryzjera… W mojej rodzinie była ponoć kiedyś taka ciotka, której własny mąż nigdy, ani razu nie widział bez makijażu: wieczorem z łazienki wychodziła już po ciemku, a rano wstawała godzinę przed nim, żeby się umalować (i cała reszta rodziny żartowała podobno, że gdyby zobaczył ją nieumalowaną, to by jej nie poznał).
Nie w tym rzecz. Jeśli Twój chłopak / narzeczony / mąż naprawdę cię kocha, będziesz dla niego najpiękniejsza w makijażu i bez, w balowej sukni i w dżinsach, w szpilkach i w górskich „traperach”, z misternie ułożoną fryzurą i włosami potarganymi przez wiatr (albo w ogóle bez włosów, po chemioterapii…).
Rzecz w tym, aby starać się być piękną dla ukochanego mężczyzny. Żeby chcieć być piękną dla niego. Żeby on wiedział, że jest dla Ciebie najważniejszy i ze Ty chcesz mu się podobać. Uwierz mi (wiem, co mówię…) – to jest dla niego ważne.
I pamiętaj – ktoś niegłupi powiedział kiedyś: Nie ma brzydkich kobiet – są tylko takie, które o siebie nie dbają i takie, które jeszcze nie wiedzą, że są piękne”.