Msza św. w sobotni wieczór bardzo często traktowana jest jako „podejrzana” a uczestnictwo w niej z najwyższym trudem przyjmowane jest jako spełnienie niedzielnego obowiązku
Ta dyskusja wraca dość regularnie. I role są dokładnie rozpisane. Wystarczy, że gdzieś na jakimś katolickim forum padnie pytanie o możliwość uczestnictwa we Mszy św. niedzielnej w sobotę wieczorem. Natychmiast pojawi się ktoś, kto z dużym uporem będzie twierdził, że jest to dopuszczalne tylko „jeśli inaczej się nie da”. I generalnie będzie bardzo sceptyczny wobec takiej praktyki. W gronie oazowym (lub jakimś innym nieco bardziej oblatanym w liturgii) zaczną się wywody na temat konieczności odpowiedniego – czyli niedzielnego – formularza. Niedzielna Msza św. w sobotni wieczór bardzo często traktowana jest jako „podejrzana”, a uczestnictwo w niej z najwyższym trudem przyjmowane jest jako spełnienie niedzielnego obowiązku. W skrajnych wypadkach osoby, które dopuszczają taką mszę, bywają wręcz odsądzane od czci i wiary.
A jak to wygląda naprawdę? Wszystko uregulowane jest w prawie kanonicznym. Kanon 1248 § 1 mówi: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego”.
Tak brzmi przepis. I jest to cały przepis. Zwróćmy uwagę: „wieczór dnia poprzedzającego” jest postawiony całkowicie na równi z „dniem świątecznym” – te dwie możliwości wymienione są niejako „jednym tchem”. Nie ma żadnych warunków ani żadnych innych zastrzeżeń, które ograniczałyby możliwość uczestnictwa w Eucharystii wieczorem dnia poprzedzającego. Wieczór ten jest traktowany dokładnie tak samo jak sam dzień świąteczny.
Kanon nic też nie mówi na temat formularza mszalnego. W ogóle – obowiązek uczestnictwa w Mszy św. spełnia więc każdy, kto w niej uczestniczy w wyznaczonym czasie, niezależnie od tego, jaki formularz mszalny będzie użyty. Spełniamy więc obowiązek, jeśli w niedzielę uczestniczymy we Mszy św. odprawionej z innego formularza i dokładnie tak samo spełniamy obowiązek, jeśli uczestniczymy we Mszy odprawionej z innego formularza w sobotni wieczór. (...)
Tak to wygląda od strony formalnej. Na sprawę można jednak spojrzeć również od strony duchowej. Spełnienie obowiązku spełnieniem obowiązku, ale czy Msza przeżyta w wieczór poprzedzający nie sprawia, że sama niedziela (czy inne święto) pozbawiona jest prawdziwie religijnego wymiaru świętowania? Innymi słowy: czy chrześcijanie, którzy chcą czegoś więcej, nie powinni jednak uczestniczyć we Mszy św. w samą niedzielę?
To rzecz jasna bardzo ważne, by niedziela była przeżywana jako prawdziwy Dzień Pański i by to przeżywanie nie było ograniczone tylko do „zaliczenia” Mszy św. Tyle, że tak naprawdę jakby ktoś bardzo chciał, to mógłby poprzyczepiać się nie tylko do Mszy odprawianej w wieczór poprzedzający. Jeśli ktoś np. idzie na Mszę św. późno wieczorem (w niedzielę, a jakże!) – czy aby na pewno Eucharystia jest obecna w przeżywaniu tej niedzieli? Zepchnięta jako ostatni lub niemal ostatni punkt dnia? Albo odwrotnie – jakie są racjonalne argumenty za pójściem na Mszę św. w niedzielę bardzo wcześnie rano? Przecież po paru godzinach już się o niej praktycznie zapomni.
W takim myśleniu ostałaby się Msza tylko około południa. Tyle, że w Poznaniu taką mszę nazywano jeszcze nie tak dawno „nyguską”. Od słowa „nygus” czyli leń.
Swoją drogą ciekawe byłoby prześledzić zmianę pory Mszy św. odprawianej na rekolekcjach oazowych. Dziś w większości odprawia się Mszę św. właśnie mniej więcej w południe. Jednak ta pora Mszy św. stanowi bardziej swoistą modę obowiązującą od kilkunastu lat. Sam uważam południe za najlepszą porę na rekolekcjach, propagowałem ją, gdy nie była jeszcze popularna, nie zapominam jednak, że we wzorcowym planie dnia oazy Msza św. przewidziana jest jako drugi punkt dnia, zaraz po jutrzni a jeszcze przed śniadaniem. No właśnie: czy może być dobrze przeżyta Msza przed śniadaniem? Jeśli człowiek myśli o tym, kiedy się wreszcie naje, nie ma za bardzo miejsca na przeżycia duchowe. Ale z drugiej strony – tak widział porę Mszy św. na oazie ks. Blachnicki. Czy Sługa Boży nie brał pod uwagę wszystkich aspektów tej kwestii?
Wiem, że stawiam pytania nieco prowokacyjne. Tak naprawdę jednak o właściwym przeżyciu niedzieli nie decyduje pora Mszy św. Albo inaczej – ona może decydować w przypadku konkretnej osoby. Dla jednej osoby nie do wyobrażenia jest Msza św. wieczorem, dla innej rano. I konsekwentnie – to, że ktoś nie wyobraża sobie dobrej niedzieli, jeśli Msza św. jest w sobotni wieczór, nie oznacza, że tak samo będzie u kogoś innego. Źle jest oczywiście, jeśli wybiera się porę Mszy św. kierując się wygodnictwem i ignorując sakralny charakter dnia świętego. Ale takiego niedobrego wyboru można dokonać nie tylko w odniesieniu do Mszy przeżywanej w wieczór poprzedzający – również wybierając Mszę w jakiejś konkretnej porze w niedzielę. To, że ja nie wyobrażam sobie Mszy św. o określonej porze, nie znaczy że dla kogoś innego taka akurat pora nie będzie dobra. Tak więc skoro Kościół ustalił, że niedzielną czy świąteczną Mszę św. można przeżyć od wieczora poprzedzającego, pozwólmy innym swobodnie wybierać w całym tym czasie i nie traktujmy jakiejkolwiek pory jako gorszej.