Aby dobrze służyć diakonia musi jasno odczytywać „znaki czasu”, rozumieć zachodzące wokół przemiany, zmieniającą się mentalność ludzi, zmieniające warunki
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Ruch w naszej Archidiecezji Warszawskiej przeżywał okres dosyć intensywnego rozwoju. Powstawały nowe wspólnoty – ale też coraz intensywniej tworzyły się i działały diakonie diecezjalne.
Grupa animatorów muzycznych pod egidą księdza (wtedy jeszcze – kleryka) Pawła Rossy zaczęła spotykać się, aby wspólnie pracować, uczyć się, rozwijać swoją posługę. Na bazie tej grupy w roku 1990 lub 1991 (pamięć ludzka jest zawodna, a źródeł pisanych brak…) powstała Diecezjalna Diakonia Muzyczna Archidiecezji Warszawskiej, której moderatorem został ksiądz Janusz Grygier (później, w ciągu kolejnych kilkunastu lat, mieliśmy jeszcze kilku moderatorów).
Diakonia muzyczna to nietypowa diakonia: nie ma jej w podstawowej strukturze diakonijnej opisanej przez księdza Franciszka Blachnickiego, a jej zadania i funkcje zazębiają się po trochu z zadaniami i funkcjami innych diakonii, przede wszystkim – liturgicznej (ale także diakonii słowa czy diakonii ewangelizacji). Jednocześnie charakter posługi animatora muzycznego czy członka scholi jest na tyle specyficzny, że wszystkim oczywistą wydawała się potrzeba istnienia takiej diakonii nie tylko na poziomie wspólnoty parafialnej, ale także w wymiarze diecezjalnym.
Z początku zadania diakonii muzycznej wydawały się nam oczywiste. Co robi „muzyczny”? Gra, śpiewa, prowadzi scholę. Początkowo spotykaliśmy się zatem głównie po to, aby się wzajemnie w tej posłudze wspierać, uczyć się nowych pieśni, doszkalać w dziedzinie prawodawstwa kościelnego dotyczącego muzyki liturgicznej i sakralnej, ale także po prostu dzielić doświadczeniami. Były konferencje, spotkania w grupach – ale przede wszystkim dużo, dużo wspólnego śpiewania i ćwiczenia.
Bardzo szybko jednak okazało się, że taka wizja pacy diakonii – choć pożyteczna i niewątpliwie potrzebna – nie wystarcza. Wchodząc coraz głębiej w to, czym jest (i czym być powinna) posługa animatora muzycznego zaczęliśmy zauważać, że w naszej diecezji zdecydowanie nie wszystko w tej dziedzinie wyglądało wcześniej tak, jak powinno wyglądać.
Na poziomie poszczególnych wspólnot problemy były stosunkowo niewielkie. Gorzej – zdecydowanie gorzej! – wyglądały spotkania w których uczestniczyła większa ilość wspólnot. W czasie eucharystii na rejonowych czy diecezjalnych dniach wspólnoty działy się rzeczy, które dziać się nie powinny. Zbierało się kilku animatorów muzycznych ze scholami z różnych parafii – i nagle okazywało się, że każdy z nich przygotował inne propozycje śpiewów i żaden nie jest skłonny ustąpić. Kiedy już ostatecznie ustalono jedną wersję tego „co śpiewamy”, okazywało się z kolei że istnieją na przykład trzy wersje melodyczne danej pieśni – co oczywiście wywoływało kolejny spór o to, który z muzycznych zna wersję „właściwą”. Spory, zgrzyty i nieporozumienia były fatalnym świadectwem (do legendy przeszedł dynamiczny spór dwóch animatorów muzycznych na rejonowym dniu wspólnoty, dotyczący prawidłowej wersji pewnej pieśni, toczony już w czasie procesji wejścia tuż przy włączonym mikrofonie. Mina celebransa – po prostu bezcenna…).
Kiedy powstała Diecezjalna Diakonia Muzyczna (nawet kiedy jeszcze się tak oficjalnie nie nazywała), tego typu problemy stosunkowo szybko udało się opanować. Wiadomo było, kto jest odpowiedzialny za stronę muzyczną eucharystii na dniu wspólnoty. Jeśli były wątpliwości co do wersji – staraliśmy się odnosić do „bazowych” śpiewników kościelnych, w przypadkach wątpliwych udawało nam się zwykle skontaktować z autorem pieśni i upewnić co do poprawnej wersji.
Powoli zmniejszała się także inna „historyczna” bolączka, czyli brak animatorów muzycznych na letnie rekolekcje. Po prostu znalazła się grupa ludzi, którzy – we współpracy z diakonią oaz rekolekcyjnych – najdalej wczesną wiosną zajmowali się tym tematem, kompletując „muzycznych” na wszystkie turnusy (których było wówczas znacznie więcej, niż dziś).
Stopniowo sytuacja zaczęła się poprawiać – my jednak mieliśmy wrażenie, że to dopiero początek drogi. W kolejnych rozmowach wracało to samo pytanie: „No dobrze, coś popchnęliśmy do przodu, pewne sprawy wyglądają lepiej niż wyglądały, ale co dalej? Dokąd to zmierza?”
Stopniowo to pytanie przybrało bardziej konkretną postać: „Co jest podstawowym zadaniem diecezjalnej diakonii muzycznej? I co powinniśmy robić, aby to zadanie realizować?”
Na etapie formacji podstawowej uczestnik ma stosunkowo prostą sytuację: istnieje konkretny program formacyjny, dosyć szczegółowo opracowany, wyznaczający kolejne etapy rozwoju, pokazujące kolejne kroki na drodze ku dojrzałości chrześcijańskiej. Kiedy kończy ten etap się kończy, kiedy uczestnik ruchu podejmuje (a przynajmniej powinien podjąć…) konkretną posługę – diakonię – sprawa nie jest już tak oczywista. Są oczywiście ogólne propozycje formacji „ustawicznej”, ale nie ma ustalonej, rozpisanej i szczegółowo przygotowanej formacji dla poszczególnych diakonii „specjalistycznych”.
Nie ma – bo też w zasadzie być nie może. Każda diakonia jest inna: ma inne zadania, inną specyfikę, inne ograniczenia. Co więcej, każda diakonia na poziomie diecezjalnym działa w konkretnym, specyficznym czasie, miejscu i środowisku. Aby dobrze służyć musi jasno odczytywać „znaki czasu”, rozumieć zachodzące wokół przemiany, zmieniającą się mentalność ludzi, zmieniające warunki. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby osoby zaangażowane w diakonię nieustannie kreatywnie rozeznawały swoją drogę i posługę.
Pamiętam serię kilkunastu spotkań, na których rozważaliśmy tę naszą drogę i posługę. Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że – paradoksalnie – podstawowym zadaniem diecezjalnej diakonii muzycznej wcale nie jest „granie i śpiewanie”. Nie chcieliśmy (wtedy, na tym konkretnym etapie) tworzyć czegoś w rodzaju scholi diecezjalnej, wychodząc z założenia że zdecydowanie większa część aktywności wspólnot Ruchu (a więc także animatorów muzycznych) to życie i posługa na poziomie parafii.
Strona „organizacyjna” (porządkowanie kwestii śpiewów, wydanie własnego śpiewnika, organizowanie animatorów na rekolekcje) była oczywiście bardzo ważna, ale wydawało nam się że powinna stanowić raczej efekty naszej pracy, niż jej zasadniczą treść.
Stopniowo, po wielu dyskusjach, rozmowach z moderatorami (także z ówczesnym moderatorem generalnym) – i, rzecz prosta, po gruntownym „przemodleniu” tematu – doszliśmy do wniosku który wydał nam się genialny w swojej prostocie. Stwierdziliśmy mianowicie, że podstawowym celem i sensem istnienia diecezjalnej diakonii muzycznej jest formacja animatorów muzycznych i szeroko pojętej diakonii.
Formacja! Jeśli stworzymy okazję i możliwości rozwoju, jeśli animatorzy muzyczni będą mogli lepiej (i, co ważne, wspólnie) przygotowywać się do swojej posługi, wszystkie inne sprawy i problemy „same się rozwiążą”. Nie chodzi o to, żebyśmy my – czy nasi następcy – organizowali, ustalali, wyjaśniali wątpliwości i szukali animatorów na rekolekcje. Chodzi o to, żeby osoby czujące powołanie do takiej właśnie służby mogły zyskać zarówno całą potrzebną wiedzę i umiejętności, jak odpowiednie przygotowanie duchowe które pozwoli im patrzeć na swoją służbę w szerszej perspektywie rejonu, diecezji, Ruchu i Kościoła. Bo jeśli tak się stanie – to wszystkie te „techniczne” problemy, choć oczywiście od razu nie znikną, szybko okażą się stosunkowo łatwe do ogarnięcia.
Kolejne kilka miesięcy zajęło nam stworzenie całościowej wizji pracy diakonii. Comiesięczne spotkania na które zapraszaliśmy animatorów muzycznych stały się początkiem Szkoły Animatora Muzycznego. Powstał szczegółowy program tej szkoły, rozpisany na dwa lata formacyjne: zapraszaliśmy na SAM osoby które chciały pełnić posługę animatorów muzycznych lub śpiewać w scholach – ale z zastrzeżeniem, że (poza szczególnymi przypadkami uzgodnionymi z moderatorami wspólnot) powinny to być osoby albo po pełnej formacji podstawowej, albo przynajmniej już po KODA. Po pierwszym roku SAM przewidziany były wyjazd na dziesięciodniowe KAMUZO, po nim – kolejny rok formacji.
O ile program KAMUZO (dostosowany do całej reszty formacji) powstał na bazie wcześniej organizowanych tego typu rekolekcji (choć został dość gruntownie przepracowany), o tyle cały program SAM stworzyliśmy od podstaw. Staraliśmy się umieścić w tych dwóch latach formacji wszystko to, co animator muzyczny powinien wiedzieć, rozumieć, umieć. W programie znalazły się konferencje na temat historii liturgii i muzyki liturgicznej, prawodawstwa muzyczno-liturgicznego w Kościele, szczegółowa analiza muzycznej oprawy eucharystii (a także innych obrzędów liturgicznych i paraliturgicznych), ale także informacje na temat psychologicznej strony posługi animatora muzycznego i jego relacji z innymi członkami wspólnoty, z pozostałymi animatorami, odpowiedzialnymi świeckimi, moderatorem. Warsztaty obejmowały krąg liturgiczno-muzyczny z nauką odpowiedniego doboru śpiewów na różne „okazje”, były także warsztaty wokalne, instrumentalne, podstawy teorii muzyki…
Bardzo ważny był sposób tworzenia całości tego programu. Z jednej strony składały się na niego nasze własne przemyślenia i doświadczenia, poparte oczywiście modlitwą – ale także wielogodzinnymi dyskusjami (zdarzało się, że ze spotkań wracałem dobrze po północy…). Z drugiej strony – efekty naszej pracy zawsze konsultowaliśmy z opiekującymi się nami kapłanami, z innymi diakoniami (zwłaszcza z diakonią liturgiczną) a także z kościelnymi „specjalistami” w dziedzinie liturgii i muzyki. Po stworzeniu całej „podstawy programowej” przedstawiliśmy ją do akceptacji (…i błogosławieństwa…) ówczesnemu moderatorowi generalnemu, czyli księdzu Henrykowi Bolczykowi.
Tak powstała całościowa wizja formacji animatorów muzycznych, która naprawdę sprawnie i skutecznie funkcjonowała w naszej diecezji przez dobre dziesięć lat. Dziś – kiedy diakonię diecezjalną przejęli już nasi następcy – wizja ta nieco się zmieniła, bo też (no właśnie) zmieniły się czasy i okoliczności. Wydaje mi się jednak, że dzisiejszy stan posługi muzycznej w Ruchu w naszej diecezji wynika bezpośrednio z tamtej, mozolnie stworzonej wizji przekształconej w konkretny program formacyjny diakonii muzycznej.
Kiedy jesteśmy na etapie formacji podstawowej – mamy gotową, podsuniętą nam drogę formacji. Później jednak, na etapie formacji ustawicznej i diakonii, bywa tak że musimy sami tę drogę formacji tworzyć lub współtworzyć. Nie powinniśmy się tego obawiać – pod warunkiem oczywiście, że pozostajemy w jedności z Ruchem i realizujemy wizję zaakceptowaną przez Diakonię Jedności.
Skoro mamy być dojrzałymi chrześcijanami, nie możemy czekać aż ktoś „podetknie nam pod nos” gotową wizję drogi – musimy tę drogę sami wyznaczać i tworzyć.