Czy wszystkie miejsca i instytucje, które w dzisiejszym świecie są „czynne w niedzielę,” rzeczywiście muszą być czynne?
Jak brzmi trzecie przykazanie Dekalogu?
Jeśli spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie szybko, bez namysłu, bez głębszej analizy, to znakomita większość z nas (no, może z wyjątkiem czynnych teologów, a zwłaszcza biblistów…) odruchowo przywoła tak zwaną wersję katechetyczną: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”.
A jeśli ktoś zapyta nas: „No dobrze, ale co to właściwie znaczy? Na czym polega to ‘święcenie’ dnia świętego?”
Idę o zakład, że w pierwszym odruchu odpowiemy, że chodzi o udział w niedzielnej czy świątecznej Eucharystii. I oczywiście po części będziemy mieli rację – precyzuje to pierwsze przykazanie kościelne.
Jeśli jednak spróbujemy zastanowić się nad trzecim przykazaniem Dekalogu nieco głębiej, zauważymy że sprawa nie jest taka prosta.
Po pierwsze – Dekalog to Stary Testament, więc bezpośrednio na pewno o Eucharystii mowy w nim być nie może. Po drugie – jeśli już zechcemy przeanalizować sprawę dokładniej i sięgniemy do Biblii, to… zdziwimy się.
W Biblii Dekalog spisany jest dwukrotnie: w księdze Wyjścia (Wj 29, 2-17) i w księdze Powtórzonego Prawa (Pwt 5, 6-21).
Przytoczmy obie wersje teksu dotyczącego trzeciego przykazania (wszystkie cytaty według Biblii Tysiąclecia). Najpierw księga Wyjścia (20, 8-11):
(8) Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. (9) Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. (10) Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. (11) W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty.
A w księdze Powtórzonego Prawa (5, 12-15):
(12) Będziesz zważał na szabat, aby go święcić, jak ci nakazał Pan, Bóg twój. (13) Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką twą pracę, (14) lecz w siódmym dniu jest szabat Pana, Boga twego. Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służąca, ani twój wół, ani twój osioł, ani żadne twoje zwierzę, ani obcy, który przebywa w twoich bramach; aby wypoczął twój niewolnik i twoja niewolnica, jak i ty. (15) Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził cię stamtąd Pan, Bóg twój, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem: przeto ci nakazał Pan, Bóg twój, strzec dnia szabatu.
Uderzające: w obu wersjach nie ma ani słowa nie tylko o Eucharystii (co oczywiste…), ale także o jakiejkolwiek formie liturgii, wspólnej modlitwy, religijnego spotkania, obrzędów.
Na czym zatem – na początku, u źródła, w samym Dekalogu – miało polegać owo świętowanie dnia świętego? Otóż przede wszystkim na odpoczynku. „Nie będziesz wykonywał żadnej pracy” – te słowa powtarzają się jak refren w obu wersjach. Nie będziesz pracował – ani ty, ani nikt z twojej rodziny, ani twoi niewolnicy, ani cudzoziemcy mieszkający w twoim domu, ani nawet twoje zwierzęta!
Oczywiście – później, w miarę rozwoju życia religijnego w Izraelu, pojawiały się kolejne formy świętowania szabatu. W księdze Kapłańskiej mówi się o „świętym zwołaniu” (np. Kpł 19,30 i 23,3) – a więc już nie tylko „nie pracujemy”, ale „się zwołujemy”, schodzimy się razem – na modlitwę (ale też na ucztowanie...). Później jest też mowa o tym, że w szabat składało się specjalne ofiary (np. Ezd 3,5). To zresztą zupełnie logiczne, że „święcenie” dnia świętego łączy się z jakąś formą wspólnie sprawowanych obrzędów (tak jest w każdej religii…).
Nie zmienia to faktu, że pierwszym, podstawowym sposobem „świętowania” był odpoczynek, zaniechanie codziennej pracy. I ten motyw także w dzisiejszych czasach jest istotnym elementem „święcenia dnia świętego” – o tym również wspomina pierwsze przykazanie kościelne („…i powstrzymywać się od prac niekoniecznych”).
Wyznawcy judaizmu – zwłaszcza ci bardziej ortodoksyjni – do dziś traktują to zalecenie bardzo kategorycznie. Pobożni żydzi w szabat (a więc od zachodu słońca w piątek do zachodu słońca w sobotę) nie robią nic, co choćby przypomina pracę. Pochodzący z żydowskiej rodziny słynny amerykański fizyk-noblista, Richard Feynman, wspominał w swojej autobiografii („Pan raczy żartować, panie Feynman”), że jego ojciec w szabat nie używał windy. Młody Richard nie mógł zrozumieć, dlaczego: przecież to nie człowiek pracuje, tylko maszyna? Ojciec wytłumaczył mu, że kiedy wciska się guzik przywołujący windę (mówimy o latach dwudziestych XX w.), w przełączniku przeskakuje iskra. A iskra to ogień. A w szabat nie wolno rozpalać ognia… Dziś takie podejście może nam się wydać przesadnie rygorystyczne, sztywne, może nawet nieco bezduszne (albo wręcz zabawne) – ale jeśli spojrzymy na nie z nieco innej perspektywy, zobaczymy w nim także ogromny szacunek dla Słowa i Prawa Bożego.
Jak dziś – w XXI wieku, w rozwiniętym, cywilizowanym świecie zbudowanym na fundamencie kultury chrześcijańskiej – traktujemy ten element „świętowania”? Różnie, jak wiadomo. Świat się zmienił – to, co było oczywiste dwadzieścia czy trzydzieści wieków temu, dziś wcale oczywiste nie jest. Są zawody, których przedstawiciele nie mogą zrobić sobie takiego zupełnego „szabatu” i po prostu nie pracować. Czy jednak rzeczywiście wszystkie miejsca i instytucje, które w dzisiejszym świecie są „czynne w niedzielę”, rzeczywiście muszą być czynne?
Kto musi pracować w niedzielę? Lekarze, strażacy, policjanci – bo (niestety…) wypadki, choroby i pożary nie przestrzegają spoczynku szabatu, podobnie zresztą jak przestępcy. Maszyniści pociągów. Kierowcy autobusów. Pracownicy elektrowni, gazowni, ciepłowni, wodociągów. Technicy czuwający nad sprawnym funkcjonowaniem sieci teleinformatycznych – tego krwiobiegu współczesnego świata, który w przypadku dużych awarii nie może „poczekać do poniedziałku”, bo skutecznie sparaliżuje działanie większości innych systemów. To wszystko sprawy poniekąd oczywiste – chodzi o czynności, dzięki którym nasz świat w ogóle funkcjonuje. Są też pracownicy zakładów (na przykład hut), których działanie w niedziele i święta teoretycznie nie jest niezbędne – ale w których technologia produkcji wymusza pracę przez siedem dni w tygodniu (bo na przykład nie da się ot tak, na niedzielę wygasić wielkiego pieca do wytopu surówki z rudy żelaza – taki piec od momentu rozpalenia działa bez przerwy przez kilka lat…).
Ale kto jeszcze?…
Bywacie w niedzielę w kinie? Ja bywam. A może w kawiarni? Albo na basenie? Jasne, dlaczego nie. To także wypoczynek, świętowanie, rozrywka, prawda? Prawda. Co nie zmienia faktu, że po to abym ja mógł pójść z dziećmi do kina czy z żoną do kawiarni ktoś w tym kinie i w tej kawiarni musi pracować. W niedzielę. Pracownicy kas, operatorzy i sprzątacze w kinach, kelnerzy w kawiarniach i restauracjach, obsługa i ratownicy na basenie… Wszyscy ci ludzie pracują po to, abyśmy my w niedzielę mogli korzystać z rekreacji czy rozrywki. Można by zadać sobie pytanie – czy nie mógłbym pójść do kina (na basen, do kawiarni, na lodowisko…) w sobotę? A jednak większość teologów moralnych uznaje, że taka praca – służba na rzecz rekreacji i rozrywki innych ludzi – jest w porządku.
A co zakupami? Tu jesteśmy bardziej surowi. Wciąż na nowo wraca się do propozycji zakazu handlu w niedzielę (z zachowaniem niewielkich wyjątków) – apelują o to biskupi, ale też wiele ruchów i organizacji kościelnych (także Ruch Światło-Życie włączał się w takie działania). Dyskusja o handlu w niedzielę wciąż na nowo przewija się przez media, ale także przez spory polityków i parlamentarzystów. Jedni – idąc za głosem biskupów – twardo obstają przy tym, aby w Polsce niedziele były dniami wolnymi od pracy w handlu. Inni sprzeciwiają się temu rozwiązaniu. Pierwsi – starając się unikać argumentacji stricte religijnej – przypominają, że każdy ma prawo do wypoczynku i spędzania wolnego dnia w groni rodzinnym (wszyscy – a więc także na przykład kasjerki z supermarketów i sprzedawcy ze sklepów w galeriach handlowych); wspominają także o tym, że supermarkety i centra handlowe czynne siedem dni w tygodniu oduczają nas świętowania, odpoczywania, rozrywki (bo, wbrew temu co próbuję sugerować niektórzy, naprawdę trudno uznać za formę rozrywki i rekreacji wspólne niedzielne zakupy…). Drudzy mówią o tym, że podjęcie takiej decyzji mogłoby mieć negatywny wpływ na rozwijającą się polską gospodarkę i spowodować spadek ilości miejsc pracy, a więc wzrost bezrobocia.
Wszystkie te dyskusje są oczywiście słuszne i uprawnione, wszystkie argumenty – warte wysłuchania i rzetelnej analizy. Myślę jednak, że – niezależnie od wyników politycznych sporów – niewiele zmieni się w tej sprawie na poziomie „systemowym”, dopóki nie zmieni się nasze nastawienie, nasza mentalność i sposób patrzenia.
Najłatwiej – oczywiście, jak w każdej dziedzinie… – wpadać w skrajności. Z jednej strony mamy mnóstwo ludzi wierzących, przyznających się do Chrystusa i czytających Biblię, dla których praca w niedzielę (w tym szczególnie praca, którą wykonują inni…) wydaje się oczywistością. „Przecież nie chodzi o to, żeby traktować dekalog dosłownie, przecież nie żyjemy już w Starym Testamencie, nie musimy traktować niedzieli tak, jak wyznawcy judaizmu traktują szabat” – argumentują i w związku z tym nie widzą nic niestosownego w otwartych w niedzielę supermarketach i w tym, że w ten właśnie dzień wybierają się na duże, „tygodniowe” zakupy. Czy o takie świętowanie niedzieli nam chodzi? Chyba nie…
Z drugiej strony… W czasie jednej z moich szkockich wypraw trafiłem na Hebrydy Zewnętrzne, gdzie w południowej części Harris i na północy North Uist większość mieszkańców stanowią osoby wyznania ewangelicko-reformowanego (kalwiniści), którzy kwestię niedzielnego spoczynku traktują bardzo kategorycznie. W praktyce oznacza to, że w tym rejonie w niedzielę nie działa nic. „Nic” oznacza także małe sklepiki, kioski, restauracje, nawet stacje benzynowe. Swego czasu władze centralne toczyły z lokalnym samorządem długą (i ostatecznie uwieńczoną sukcesem…) batalię o to, aby mogły przynajmniej kursować promy pomiędzy wyspami i autobusy łączące rozrzucone wioski. Czy to jest chrześcijański ideał „święcenia dnia świętego”? Chyba także nie…
Nie chodzi o wpadanie skrajności. Nie chodzi ani o to, żebym niedzielę traktował jako idealny dzień na zakupy – ani o to, abym kategorycznie odmawiał odwiedzenia osiedlowego sklepiku, choć zjawili się niespodziewani goście którym nie mam co podać na obiad. Nie chodzi o szukanie na siłę ścisłych granic („…to w niedzielę wolno – a tego już nie!”). Chodzi o spojrzenie we własne sumienie, o przyjrzenie się własnej relacji z Bogiem i stosunkowi do innych ludzi.
Czym jest dla nas nasz dzień święty, niedziela? W jaki sposób „święcimy” ten czas? Czy znajdujemy czas dla Boga? Czy znajdujemy czas dla drugiego człowieka (dla żony / męża, dla dzieci, dla rodziców, ale też dla przyjaciół)? Czy niedziela jest dla nas – w naszych głowach, w naszych sercach – dniem szczególnym? Dniem innym niż pozostałe sześć dni tygodnia? Czy szanujemy prawo innych ludzi do wypoczynku, świętowania, do spędzania czasu z rodziną? Jeśli będziemy sobie zadawać takie pytania, jeśli będziemy szukać odpowiedzi na nie w swoim sumieniu (ale także w Słowie Bożym i nauczaniu Kościoła), to zapewne uda nam się odnaleźć ducha szabatu – ducha Dnia Świętego – i sprawić, aby był to czas umacniający naszą więź z Bogiem i relacje z bliskimi. I wtedy na pewno pozostaniemy wierni trzeciemu przykazaniu…