Świętowanie
(199 -kwiecień -maj2014)
z cyklu "Ze wszystkich narodów"
Na końcu świata
rozmowa z o. Mariuszem Boskiem OMI
URUGWAJ - wyróżniał nas jedynie mały krzyżyk oblacki
Wieczernik:Papież Franciszek, kiedy został wybrany, powiedział, że kardynałowie poszukali go na końcu świata. Czy Ojciec też uważa, że był na misjach na końcu świata?
o. Mariusz Bosek OMI: Tak, mogę się pod tym podpisać, właściwie koniec świata może być rozumiany też tak nie geograficznie. Niekiedy ludzie mówią „świat mi się skończył”, kiedy coś się wydarzy, co mnie przerasta: choroba, śmierć bliskiej osoby, lub jakaś nieoczekiwana zmiana. Myślę, że tak jest też w przypadku ludzi, którzy zmieniają kontynent, dotykają zupełnie innej kultury i rzeczywistości, która zmusza nas do zmiany sposobu bycia, czy myślenia, poszerza nasze horyzonty.
W.:Jaki to był kraniec świata w Ojca przypadku?
o.M.B.: Przez 7 lat pracowałem w Urugwaju. Przez większość czasu pracowałem 50 km od stolicy Monte Video, w miejscowości Libertad. Można powiedzieć, po sąsiedzku do argentyńskiej diecezji Buenos Aires, w której pracował kardynał Bergoglio.
W.:Jaki jest Kościół Urugwaju?
o.M.B.: Najpierw trzeba powiedzieć, że jest to Kościół bardzo młody. Zresztą Urugwaj jest w ogóle bardzo młodym krajem. Gdy myślimy o Ameryce Południowej, nasuwa nam się słuszne skojarzenie z największym chrześcijańskim kontynentem świata oraz największym katolickim krajem świata, czyli Brazylią. Jednakże Urugwaj stanowi na tym tle pewną niespodziankę. Pomimo wysokiej liczby ochrzczonych (ok. 70%), praktykujących jest mniej niż 1%. W Europie nie mamy takiego kraju, z którym można by Urugwaj porównać, może jedynie Czechy.
Urugwaj jako niezależne państwo ukonstytuował się na początku XIX wieku. Jest to kraj dwukrotnie mniejszy od Polski, liczący jedynie 3,5 mln mieszkańców. Zaludniony w całości przez emigrantów z bardzo różnych części świata, w przeważającej części potomków Hiszpanów i Włochów. Jest także jedynym państwem w Ameryce Łacińskiej, w którym nie ma Indian, bo zostali wymordowani. Jest to kraj laicki, rządzony przez masonów. Zresztą pierwszy kraj na świecie, który zalegalizował marihuanę (uprawę i posiadanie). Kraj, gdzie legalne są związki homoseksualne. Najdłuższy na świecie karnawał trwa przez cały Wielki Post. Państwo zadbało o to, żeby każde święto chrześcijańskie miało swój odpowiednik świecki, żeby ludziom utrudnić przeżywanie. Wielkiego Postu nie ma, kończy się karnawał, a zaczyna się Tydzień Turystyki (w czasie Wielkiego Tygodnia) – podczas którego należy wyjeżdżać i odwiedzać różne zakątki swojego pięknego kraju. W okresie Bożego Narodzenia jest Tydzień Rodziny. Urugwaj ma trzy główne bożki: karnawał, piłka nożna i polityka.
W.:Skąd myśl o wyjeździe właśnie do tego kraju?
o.M.B.: Pomysł pojawił się, gdy do naszego oblackiego seminarium przyjechali ojcowie z Włoch, opowiadając o tamtejszych misjach i prosząc o wsparcie. Spotkanie to nie było jednak dla mnie zachęcające. Byłem wtedy przywiązany do myśli o wyjeździe do kraju frankofońskiego, ponieważ zawsze byłem zafascynowany językiem francuskim. Zwłaszcza, że w pewnym momencie ojciec stwierdził, iż trudno jest cokolwiek powiedzieć o Urugwaju, po prostu trzeba tam pojechać. Wtedy ręce mi opadły, jedynym punktem wspólnym, jaki znajdowałem z Urugwajem, była fascynacja piłką nożną. W tamtym momencie nie myślałem, żeby tam pojechać, ale ten ojciec powiedział bezpośrednio do mnie na zakończenie spotkania: „Wiesz co, ty byś tam mógł jechać, ty byś tam mógł jechać”.
W.:Takie prorocze słowa…
o.M.B.: Tak. Ja wtedy poszedłem do kaplicy przemodlić to, z takim pytaniem: o co chodzi? Właściwie nic takiego nie czuję, nic mnie nie ciągnie do tego państwa, naprawdę nic. Nie ma żadnego bicia serca. Wtedy w pewnym momencie takie słowa mi przyszły do głowy, że jeżeli Kościół prosi o to (ci ojcowie prosili) i jest taka potrzeba, to jest to wola Boża i na tę wolę można odpowiedzieć. Wtedy tak mnie oświeciło, jakby we mnie jakiś piorun strzelił, i powiedziałem sobie: to jest dla mnie wezwanie.
W.:Jak wygląda oblacka droga przygotowania do wyjazdu na misje?
o.M.B.: U nas jest taka tradycja, że pierwszą obediencję daje ojciec generał. Generał jest w Rzymie i nas bardzo często w ogóle nie zna. Pisząc prośby, podajemy jako sugestię trzy miejsca, w których chcielibyśmy pracować. Ojciec generał może to uwzględnić lub nie. Ja przedyskutowałem sprawę z kierownikiem, który dał mi zielone światło i poprosiłem o ten Urugwaj. Praktyka była taka, że po święceniach najpierw pracuje się dwa lata w Polsce, a potem udaje na wyjazd misyjny. W ciągu tych dwóch lat mogłem się jeszcze rozmyślić, ale de facto moja decyzja się umocniła. Pracowałem w parafii oblackiej w Siedlcach. Tam nie było możliwości specjalnego przygotowania.
W.:A język?
o.M.B.: Języka miałem się uczyć na miejscu. Na początku było to problemem, była blokada komunikacyjna między mną a włoskimi oblatami. Porozumiewałem się trochę po francusku, więc w prostych sprawach mogliśmy się dogadać. Pierwsze 6 miesięcy było bardzo trudne, tak psychologicznie: bariera językowa, zupełnie obca kultura, inny Kościół. Praca misjonarzy to właściwie niekończąca się kolęda, chodzenie po domach, odwiedzanie ludzi, bycie z nimi tam, gdzie oni są. Do kościoła bardzo mało ludzi chodzi, trzeba ich szukać. Bardzo ważne są te relacje ludzkie.
W.:Z parafianami?
o.M.B.: W ogóle z ludźmi. To jest klucz, który otwiera drzwi do dalszych rozważań. Temat wiary i Boga jest tematem tabu. Ludzie nie lubią rozmawiać na temat wiary, dano nam to bardzo jasno do zrozumienia.
W.: Mimo, że wiedzą, że spotykają się z osobą duchowną?
o.M.B.: Tak, niemile widziany jest strój duchowny, nawet wśród samych wierzących, chodzących do kościoła. Musieliśmy zgodnie z inkulturacją dostosować się do tego. Inkulturacja polega na tym, że wchodząc w daną kulturę, trzeba uszanować pewne zwyczaje, które nam pomogą ewangelizować. A więc strój nie może być wyróżniający, od zwykłego ubrania wyróżniał nas jedynie mały krzyżyk oblacki. Praca masonerii – próbującej zlaicyzować, zniszczyć Kościół – sprawiła, że w świadomości ludzi wyróżniający strój kapłana izoluje go od reszty ludzi, jest to sposób wywyższenia się, oddzielenia się od spraw zwykłego człowieka.
W.:Największe zaskoczenie, zderzenie po przybyciu do Urugwaju.
o.M.B.: Największym zderzeniem była bieda, na ulicach ludzie, wybierający jedzenie ze śmietników – to był dla nas szok. A następnie cały kontekst kulturowy, brak wiary, to, że ludzie niechętnie rozmawiają o Bogu, bo żyjąc w państwie laickim, po prostu tak zostali wychowani. Jest to temat tabu, w szkole nauczyciele mogą stracić pracę, jeśli poruszą te tematy; dzieci, które przychodzą na spotkania do kościoła, są szykanowane z tego powodu i wyśmiewane.
W.:Czyli wierzący/parafianie zachowują swoją wiarę tylko dla siebie?
o.M.B.: Właśnie świadczą, ale jest to świadczenie bardzo związane z ich sposobem bycia. Nie jest to bezpośrednie głoszenie, bo od tego ludzie się odwracają, tego nie przyjmują. Kluczem do ewangelizacji są relacje ludzkie. Oni bardzo wysoko stawiają na pierwszym miejscu np. przyjaźń, bo wiadomo, jak się usunie duchowość, to zostaje tylko człowiek ze swoją osobowością. Jeśli chcesz komuś powiedzieć o Bogu, musisz się najpierw z nim zaprzyjaźnić. Trzeba tutaj wspomnieć, że osoby zaangażowane w życie parafii niekoniecznie są zaangażowane sakramentalnie. To może nas dziwić, ale to nie jest tak jak u nas, że niedzielna Eucharystia jest oczywistością. Bardzo mała grupa tak przeżywa swoją wiarę. Ale zgodnie ze swoją kulturą bardzo angażują się w działalność społeczną, pomoc drugim. Są bardzo solidarni. Kiedy jest coś konkretnego do zrobienia, to oni w to wchodzą.
W.:Wspomniał Ojciec o spotkaniach dla dzieci, co to za spotkania?
o.M.B.: Jako oblaci współpracujemy w diecezji z prężnie działającym duszpasterstwem młodzieży. W ramach tego duszpasterstwa wszystkie dzieci przystępujące do Komunii Świętej zapraszane są do kontynuowania formacji w grupie młodzieżowej. W Libertad mieliśmy dosyć wysoki procent uczestnictwa dzieci w tych spotkaniach – ok. 50%. Współpracując ze świeckimi animatorami, uczyłem się ich sposobów pracy z młodzieżą, które są szalenie kreatywne i muszą takie być w tej kulturze, ponieważ jeśli dzieci/młodzież będą się nudzić, jeśli coś nie będzie atrakcyjne w swojej formie, to po prostu zostanie odrzucone bez poznania treści. To ich nie interesuje, to są slogany.
W.: A czy uważa Ojciec, że propozycja, jaką ma Ruch Światło-Życie, mogłaby być interesująca w Urugwaju? Taka formacja?
o.M.B.: Ja też zaczynałem od oazy, która mnie zachwyciła. Uważam, że Biblia zawsze jest ciekawą propozycją: formacja biblijna, Namiot Spotkania, dzielenie się w kręgach. To nie istnieje w takiej formie w Urugwaju. Jest im bardzo trudno zrozumieć nawet prosty tekst biblijny, bo jest to zupełnie obce ich kulturze. Ale myślę, że propozycja Ruchu mogłaby być dla nich interesująca. Jednym z owoców spotkania z papieżem Benedyktem w Aparecidzie jest tzw. „misja kontynentalna”, a jedną z zaproponowanych form pracy duszpasterskiej jest „lectio divina”, która przyjęła się nawet w Urugwaju. Nie jest to powszechne, ale mówi się więcej o Biblii. Są prowadzone specjalne kursy, w prosty ale znakomity sposób przygotowane, aby ludzie mogli zbliżyć się do Biblii, zaczerpnąć z tego skarbca. Taka forma pracy to coś zupełnie nowego. A ponadto tam Kościół w ogóle funkcjonuje według pewnej metody, znanej w oazie: widzieć, ocenić, działać. Jeśli chodzi o program pastoralny, to nie wyznacza go biskup, tylko przygotowuje go w konsultacji z delegatami parafialnymi. Wspólnie dyskutują i dzięki temu widzą, jakie są realne potrzeby ludzi. Charakterystyczne dla Ameryki Południowej jest to, że dominują sprawy socjalne, bieda materialna. Widzimy to również w postawie papieża Franciszka, który kładzie na to bardzo duży nacisk właśnie dlatego, że z takiej kultury wyszedł. Kościół cieszy się zaufaniem społecznym właśnie jako instytucja, pomagająca biednym.
W.:Czy wasza parafia działała charytatywnie?
o.M.B.: Oczywiście. Pierwsza forma to zbiórka odzieży używanej, rozdawanej potrzebującym za symboliczne pieniądze. W każdej parafii znajduje się jakieś pomieszczenie, w którym przygotowuje się taką odzież i gdzie można ją przymierzyć i wybrać dla siebie. Przy parafii działa również Caritas, która przekazuje różne dary najuboższym rodzinom. Przy naszej parafii funkcjonowało tzw. „merendero”, całodniowa świetlica, w której parafianki przygotowywały jedzenie dla dzieci.
W.: Zagrożenia duchowe, czyhające na misjonarzy…
o.M.B.: Istnieje zawsze pokusa, tym bardziej w tamtej kulturze, zejścia do poziomu ludzi, bycia z nimi. Zamiast zmieniać rzeczywistość, w odpowiednim momencie podać duchową strawę, sami zaczynami to tracić, zaczynamy być jednymi z nich w tym sensie, że już nie mamy żadnej propozycji. Jest niebezpieczeństwo pozostania na etapie ludzkim, poddania się tej rzeczywistości. Nasz założyciel św. Eugeniusz de Mazenot powiedział, że tam, gdzie głosimy Ewangelię, pozwalamy się ewangelizować przez tych, którym głosimy. To uczy nas, jako Kościół, pokory. Tam mówi się, że duchowość musi być „wcielona”, dla nich to jest jasne. Jeżeli coś nie dotyka konkretnie mojego życia, to mnie nie interesuje, to jest abstrakcyjne.
W.: Czy istnieją w Urugwaju formy pracy duszpasterskiej, nieznane w Polsce?
o.M.B.: Oblaci prowadzą misje młodzieżowe. To jest podobne do ewangelizacji, najczęściej na terenach bardzo biednych lub tam, gdzie nie ma jeszcze wspólnoty Kościoła. Wygląda to tak, że grupa młodzieży wraz z dorosłymi i kapłanami przygotowuje tematy spotkań (które później animuje), wcześniej chodząc po domach w danej okolicy i zapraszając wszystkich do udziału. Jest to dla nich bardzo mocne doświadczenie bycia apostołem, utożsamienia się z Kościołem, u nich się mówi „założenia koszulki” – z języka piłki nożnej oznacza to identyfikację z daną drużyną. Kiedy młodzi uczestniczą w misji, oznacza to dla nich powiedzenie otwarcie: ja jestem katolikiem. Nie wszędzie są przyjmowani. Ten czas misji jest dla nich czasem rekolekcji.
W.: Zabawna sytuacja, humoreska.
o.M.B.: Wiele było momentów śmiesznych. Opowiem, co mnie spotkało już pierwszego dnia po moim przyjeździe. Byliśmy bardzo zmęczeni po podróży. Warunki na misji zastaliśmy fatalne: wszystko było brudne, pełno kurzu, tynk ze ściany odpadał, duża wilgoć. Przywitano nas jedzeniem, które miało smak spalonej podeszwy buta. Byłem tym wszystkim rozczarowany, postanowiłem położyć się spać, ale wcześniej wziąć prysznic. Otwieram kotarę, patrzę… a tam na mnie spogląda duży, włochaty pająk. Nie miałem najmniejszej ochoty spotkać się w tym momencie z tarantulą. Musiałem podjąć szybką decyzję: uciekać, czy walczyć. Myślę sobie: Nie, nie, przyjechałem tu walczyć, to walczę! Zabiłem pająka przy pomocy miotły, po czym udałem się na spoczynek. Jakież było moje zdziwienie, kiedy rano zobaczyłem pod prysznicem kolejnego ogromnego pająka. Kiedy dzieliłem się tym traumatycznym przeżyciem z innymi misjonarzami, oni skwitowali to po prostu: „No tak, bo pająki to w rodzinach chodzą”.
W Urugwaju nauczyłem się pić papieski napój „mate”. Nie odmawia się, kiedy ktoś częstuje, wszyscy piją z tej samej słomki. Nie wolno też dziękować, bo jeżeli dziękujesz, to oznacza, że już więcej nie chcesz. Nie byłem tego świadomy i tak grzecznie podziękowałem przy pierwszym łyku akurat wtedy, kiedy strasznie chciało mi się pić.
W.: Co Ojciec najbardziej pokochał w Urugwaju?
o.M.B.: Ludzi. Osobiście doświadczyłem tego bogactwa postawienia na człowieka. Jan Paweł II powiedział, że drogą Kościoła jest człowiek. Ja to odkrywam i widzę, że papież Franciszek też na to nam wskazuje, że trzeba wyjść do tego człowieka, trzeba z nim usiąść do stołu, a bardzo często i obmyć jego rany. Trzeba stać się jednym z nich. W ten sposób można odkryć własne człowieczeństwo, także swoje braki. Pracowałem wcześniej w Odnowie w Duchu Świętym – tam człowiek wiele spraw rozwiązywał przez pryzmat duchowy. Natomiast w Urugwaju zostałem zmuszony do tego, żeby pochylić się nad człowieczeństwem, bardziej w jego aspekcie psychologicznym. To mnie bardzo ubogaciło. Wielu misjonarzy to powtarza, że chcąc coś dać, sami otrzymują, Pan Bóg ich zmienia, pokazuje swoje nowe oblicza, że działa w inny sposób, że nie można Go zaszufladkować zgodnie ze swoimi stereotypami, ze swoją kulturą. I to jest właśnie piękne, uwalniające, i ręce same składają się do oklasków dla Pana Boga, że tak to pięknie wymyślił. Że jest większy niż my!
rozmawiała: Magdalena Roszak