Pan jest wierny i uzdalnia tych, którzy mu zaufali
Dorota: Gdy jechałam na swój III stopień oazy młodzieżowej, myślałam że będzie to piękne zakończenie bycia w Ruchu. Tymczasem tam dowiedziałam się, że to dopiero początek drogi. Na ORD zachwyciłam się wizją posoborowej parafii, w międzyczasie była Szkoła Animatora, materiały ks. Szczepańca ukazujące praktyczną realizację Soboru w parafii i oczywiście – ludzie, którzy żyli tą drogą. Uczestnictwo w spotkaniach oazowych naturalnie prowadziło do diakonii – najpierw jako animatorka małej grupy, potem diakonia modlitwy i diakonia muzyczna.
Myślę, że bycie w Ruchu Światło-Życie jest powołaniem i ja odkryłam to powołanie w sobie. Przyjęłam błogosławieństwo do posługi animatora, a następnie do diakonii muzycznej.
Marcin: Z Ruchem spotkałem się, kiedy pod koniec szkoły podstawowej trafiłem na spotkanie oazowe w mojej rodzinnej parafii św. Stanisława Kostki w Katowicach-Giszowcu. Tam przeszedłem całą formację podstawową w małej grupie pod opieką animatora, tam uczyłem się grać na gitarze. Dość szybko, z przyczyn kadrowych, zostałem poproszony do posługi jako animator muzyczny i animator grupy. Jeszcze na etapie formacji podstawowej zacząłem jeździć na rekolekcje jako animator muzyczny. Bywało tak, że jechałem na jeden turnus posługiwać w diakonii muzycznej, wracałem i wyjeżdżałem na swoje rekolekcje kolejnego stopnia oazy. Później zdarzały się lata, w których praktycznie całe wakacje spędzałem na rekolekcjach, zmieniając tylko miejsca zamieszkania na czas konkretnego turnusu. Byli tacy, którzy patrzyli i dziwili się, że tak „harujemy”, przecież rekolekcje to także czas dość intensywnego stylu życia. Z perspektywy czasu nie oceniam tego negatywnie, nie czułem specjalnie zmęczenia, młodość ma pewne prawa. Myślę, że naturalnie dojrzewała we mnie decyzja o podjęciu diakonii w Ruchu. Poza rekolekcjami była także parafia, gdzie spotykaliśmy się na spotkaniach formacyjnych, modlitewnych, przygotowywaliśmy Eucharystię, braliśmy udział w spotkaniach rejonowych, diecezjalnych, dniach wspólnoty itd.
W 1994 roku po przeżyciu rekolekcji ORD, w czasie COM-u w Krościenku otrzymałem błogosławieństwo do diakonii muzycznej. Zdawałem sobie sprawę, że decydując się na bycie w diakonii, oddaję siebie na potrzeby Ruchu. To także był czas Bożej łaski. Na oazy modlitwy, na których posługiwaliśmy jako muzyczni, wspólnie z moją przyszłą żoną i osobami naszej diakonii, przyjeżdżały setki osób, działaliśmy w diakoniach diecezjalnych, pomagaliśmy w akcjach ewangelizacyjnych, wydaliśmy śpiewnik. Pan jest wierny i uzdalnia tych, którzy mu zaufali. Jednocześnie zmierzaliśmy powoli ku drodze naszej formacji, jaką jest rodzina i Domowy Kościół.
Razem: Na początku naszego małżeństwa posługiwaliśmy jeszcze w oazie młodzieżowej. Mieliśmy wówczas pod opieką grupy formacyjne i posługę muzyczną w parafii. Tam, gdzie wtedy mieszkaliśmy, nie było wspólnot Domowego Kościoła. Potrzebowaliśmy formacji, więc najpierw sami z dwoma innymi małżeństwami spotykaliśmy się i próbowaliśmy się formować. Po pewnym czasie dołączył do nas kapłan. Narodziny kolejnych dzieci spowodowały, że nasza posługa w diakonii musiała ulec dość dużym ograniczeniom i w pewnym okresie czasu została zawieszona (aktualnie mamy trzech synów). Po przeprowadzce do Mysłowic trafiliśmy do kręgu Domowego Kościoła. Tutaj przeszliśmy na nowo całą formację podstawową od początku, co było dla nas dużą łaską i dobrym czasem. Powoli wracaliśmy do diakonii. Zostaliśmy poproszeni o współodpowiedzialność za diakonię muzyczną archidiecezji katowickiej, choć o pełne zaangażowanie było i jest już bardzo trudno. Dzisiaj nasza posługa muzyczna to głównie przygotowywanie spotkań Ruchu od strony muzycznej, technicznej, opracowywanie śpiewników.
Dzisiaj diakonia to dla nas także posługa w Domowym Kościele. Pełniliśmy posługę pary animatorskiej, łącznikowej, aktualnie pilotujemy nowy krąg. Pełnimy również posługę pary muzycznej w czasie rekolekcji.
Czas bycia w Ruchu, czas diakonii to łaska. Nie zawsze było i jest łatwo. Zmagamy się z trudnościami, ograniczeniami, nie wszystko wychodzi tak, jak chcemy. Ciągle na nowo uświadamiamy sobie, że to, co robimy jest nam dane i zadane. Nie wiemy, co przed nami, ale jesteśmy przekonani, że Bóg ma dla nas plan i że jest pewny w swoich obietnicach.
Dorota i Marcin Łęczyccy