ks. Franciszek Blachnicki
(165 -maj -czerwiec2009)
z cyklu "Wieczernik Domowy"
Dzień teściowej
Krzysztof Janowski
Zapewne słyszeliście niejeden kawał o teściowej. Czy to w kontekście jej relacji z synową czy z zięciem. To, że tych kawałów jest tak dużo pokazuje prawdę, że ta relacja często stanowi problem. Dużo da się o nim przeczytać – chociażby książkę Jacka Pulikowskiego „Warto pokochać teściową”, ale ja chciałbym dołożyć tutaj moje trzy grosze.
Zacznę od słów, które usłyszałem w 5. niedzielę zwykłą w bieżącym roku. Otóż kapłan sprawujący Eucharystię w tym dniu powiedział, że dzisiejszą niedzielę należałoby traktować jako dzień teściowej, bo to dzisiaj czytamy podczas ewangelii o tym jak Jezus uzdrowił teściową Piotra. To ciekawe spojrzenie na relację z teściową. Bo przecież różne dni, jak dzień matki, ojca, babci, dziadka, dziecka czy kobiet świętujemy również po to, aby pokazać tym osobom, że są dla nas ważne i podziękować im za ich obecność.
Co ciekawe, jeśli sięgniemy do Wikipedii (internetowej encyklopedii, którą może edytować każdy), to okazuje się że nawet istnieje „oficjalny” dzień teściowej. Jest on obchodzony w Polsce 5 marca. I jest zdefiniowany jako: „święto corocznie obchodzone w Polsce 5 marca. Jako wyraz szacunku i wdzięczności synowej lub zięcia wobec teściowej lub świekry (por. nazwy relacji rodzinnych) za ich obecność, zainteresowanie i pomoc w wychowaniu dzieci, utrzymaniu wspólnego gospodarstwa domowego, rozwiązywaniu problemów itp. Współcześnie nadal funkcjonuje stereotyp złej i nieznośnej teściowej, co widać m.in. w tematach licznych kawałów czy w motywach filmów. W Dniu Teściowej rodzina może zaprzeczyć takiemu stereotypowi, doceniając troskę teściowych o losy ich dzieci i ich współmałżonków.” (za wikipedia.org).
Ta definicja bardzo dobrze pokazuje rolę teściowej. To ona jest matką mojej żony, mojego męża i jedną z babć moich dzieci. Te dwie sprawy nie podlegają dyskusji i na ogół są pozytywem na korzyść teściowej.
Oczywiście tak relacja, jak i wiele innych relacji rodzinnych ma swoje wyzwania. Bo gdy chodzi o synową to czasami pojawia się tu „rywalizacja” pomiędzy matką a żoną o to, która z kobiet potrafi lepiej zadbać o swojego rodzynka. Gdy chodzi o zięcia, to czasami pojawia się „kobieca spółka”, która stara się pokazać mężczyźnie, że są tematy, na których się nie zna i ma się nie wtrącać.
Co więcej jest oczywiste, że te wyzwania, te problemy uwidaczniają się tym silniej im częściej spotykamy teściową. No bo widząc ją raz na rok przez trzy dni, jesteśmy w stanie jakoś zacisnąć zęby i przetrwać ten czas bez większych zgrzytów. Ale mając ją przez parę miesięcy, a czasami przez cały czas u siebie, nie możemy przyjąć strategii „na przetrwanie”. Musimy albo zaakceptować to, że ktoś inny ustawia nam garnki w naszej kuchni na swoją modłę, sadzi w ogródku kwiatki na swoją modłę, albo znaleźć sposób, aby to zmienić.
Ale dlaczego tak jest? Dlaczego ktoś zmienia naszą kuchnię, nasz ogródek itp.. Myślę, że szukając odpowiedzi na to pytanie nie warto wpaść w kompleks złej woli. To znaczy nie należy doszukiwać się w takim postępowaniu złej woli teściowej. Nie należy punktować, że tym razem znów nie zrobiła czegoś dla naszego najstarszego syna, bo faworyzuje młodsze wnuki; że tym razem znów powiedziała do męża czy żony, że ma ładne mieszkanie, bo uważa, że my nie mamy prawa do tego mieszkania, tylko jej dziecko. Ktoś powiedział, że wiele rzeczy w życiu da się widzieć w dwojaki sposób. Na przykład, jeśli mamy szklankę do połowy napełnioną wodą to optymista powie, że jest ona w połowie pełna, a pesymista, że w połowie pusta. Tak samo może być z nami. Zapytajmy o te „bolące” nas zdarzenia innych. Sprawdźmy czy mąż / żona czują się faworyzowani przez mamusię. Czy wnuki naszym zdaniem dyskryminowane przez babcię, rzeczywiście czują się dyskryminowane. Bo jak wpadniemy w taką pułapkę „złej woli” to będziemy się sami nakręcać, będziemy mieć dość każdej wizyty teściowej i nazywać ją jak w jednym z kawałów wizytacją. A co ciekawe okaże się, że tylko my tak odbieramy tą wizytę, bo nasz współmałżonek i nasze dzieci bardzo cieszą się, gdy babcia jest u nich.
Najczęściej takie postępowanie wynika z troski teściowej o wnuki i swoje dziecko. Czasami nawet z troski o synową czy zięcia też. A że ta troska i sposób postępowania w jednych rodzinach jest bardziej automatyczny i dla innych „wtrącający się”, a czasami bardziej na prośbę i dla innych „chłodny” to mamy już jedno z pól do konfliktów.
Tu jest zadanie dla każdej ze stron: dla synowej czy zięcia; dla córki czy syna i dla teściowej (a często też teścia). Bo córka czy syn musi zawsze umieć stawać po stronie współmałżonka, gdy rzeczywiście jest on poniewierany czy ignorowany przez naszych rodziców. Co więcej musi on umieć zauważyć, że teraz już nie jest tak jak dawniej. Nie można automatycznie wrócić do czasów, gdy nie było się w małżeństwie i było w domu rodzinnym. Nie należy naszego domu wywracać do góry nogami, bo rodzice przyjeżdżają. Np. gdy zawsze na śniadanie robimy kanapki, to nie jest dobrym pomysłem, aby na przyjazd rodziców zamiast kanapek na stole pojawił się bochen chleba i nóż, bo tak zawsze było w naszym rodzinnym domu. Tamto był nasz dom rodzinny z dzieciństwa, a w obecnym domu rodzinnym jest inaczej. Oczywiście mając gości, często nie robimy kanapek jak na zwyczajne śniadanie, a stawiamy na stół zapełnione półmiski i pokrojony chleb. Ale o ile taka zmiana jest dla wszystkich zrozumiała (w końcu mamy w domu gości – dziadków), o tyle odwzorowanie dokładnie domu z dzieciństwa może być dla małżonka sygnałem, że nasz dom nie liczy się tak bardzo.
Do dzieci należy też wytłumaczyć współmałżonkowi, kiedy zachowanie rodziców jest typowym wyrazem troski z ich rodzinnego domu a jednocześnie pomóc zrozumieć rodzicom jak należy ukształtować relację z zięciem czy synową. Co dla nich jest akceptowalne, a co oznacza przekroczenie granic.
No i do dzieci należy wytłumaczyć rodzicom, że pewne układy w naszej rodzinie są naszą wspólną decyzją, a nie krzywdzeniem ich. To, że żona jest na urlopie wychowawczym, to nie wynik tego, że mąż każe jej siedzieć w domu, albo że chce pasożytować na pracy męża. To najczęściej jest decyzja obojga małżonków jak najlepiej zapewnić opiekę małym dzieciom.
Ważne jest także, aby dzieci nie czyniły teraz ze swoich rodziców głównych współpracowników w waszym domu. Głównym współpracownikiem ma być współmałżonek. Rodzice i teściowe mogą pomagać, ale to z nim trzeba uzgodnić czy i jakie meble kupujemy…
Tak samo dla rodziców i teściów. Muszą pamiętać, że teraz ich ukochane dziecko ma już swoją rodzinę i ona ma być dla niego najważniejsza. Powinni starać się to zrozumieć i pomagać to zrozumieć swemu dziecku, gdyby ciągle przychodziło ponarzekać na współmałżonka czy budować front przeciw niemu. Myślę, że nic tak nie wyleczy syna czy córki jak odpowiedź od własnych rodziców, że to jest teraz twój mąż / żona i staraj się porozumieć z nim, a nie krytykuj go za plecami przy nas.
Ale tu też są wyzwania i trudne sytuacje. Bo co robić gdy np. naszym zdaniem nasze dzieci czy synowa lub zięć zaniedbują swoje dzieci (a nasze wnuki). Co robić gdy postępują w stosunku do nich niewłaściwie? Myślę, że nie ma złotej reguły, ale można pokusić się o parę wskazówek. Po pierwsze trzeba sprawdzić, czy nie jest to tylko nasze subiektywne zdanie. Porozmawiajmy z mężem, z żoną, z drugimi dziadkami. Spróbujmy dowiedzieć się od wnuków czy czują się zaniedbane itp. Bo przecież mój pogląd na wychowanie dziecka ma prawo być różny od poglądu jego rodziców, ale może okazać się, że oba są w miarę dobre. Może uda się zaprosić na jakiś czas wnuki same do babci i wtedy okazać im więcej czułości, jeśli uważamy że rodzice są dla nich zbyt oschli. Może znajdziemy dla nich czas w ramach naszych wizyt, jeśli uważamy, że zabiegani rodzice poświęcają im za mało czasu. Oczywiście mamy prawo powiedzieć naszym dzieciom co nam się nie podoba w ich podejściu do naszych wnuków, spróbować poradzić jak to zmienić, pokazać jak to było u nas z dziećmi (czy dobrze, czy tak samo źle i teraz widzimy, że to było źle). Ale po pierwsze myślę, że taka rozmowa ma największy sens i powodzenie, gdy uda się ją odbyć z obojgiem rodziców i nie obwiniać nikogo z nich, ale obojgu pokazać lepsze wyjście, a po drugie musimy uznać, że my mamy prawo udzielić, naszych rad, a młodzi mają prawo skorzystać z tych rad albo nie. Oczywiście, gdy zobaczymy, że sytuacja zmierza w stronę patologii, gdy potwierdzimy to u innych (zwłaszcza u drugich dziadków), to możemy próbować zdziałać coś więcej, aby ratować nasze wnuki.
Natomiast myślę, że chybionym pomysłem jest skarżenie naszemu dziecku na współmałżonka. Po pierwsze nikt nie lubi skarżypyty, więc takie postępowanie psuje naszą relację z synową czy zięciem. Po drugie, często skarżymy dziecku na pewne zachowania współmałżonka, a jakoś nie zauważamy, że ono somo popełnia podobne błędy, a często są to błędy, które również my popełnialiśmy w stosunku do swoich dzieci. Bo dziadkom często łatwo powiedzieć, że zięć czy synowa za bardzo krzyczy na dzieci, a zapominają, że sami tak też robili i zaproponować coś, co rzeczywiście może zaradzić krzyczeniu na pociechy. Najgorsze wydaje się skarżenie na coś, co potem sami robimy. Bo w końcu jak wnuk nie słucha babci to i ona zaczyna na niego krzyczeć.
Z mojego doświadczenia z kontaktów z różnymi ludźmi wynika, że w wielu relacjach musimy uzbroić się w cierpliwość i wyrozumiałość. Nauczyć się wybaczać i tolerować pewne zachowania i nie nosić urazy w sercu, że ktoś kiedyś coś powiedział, albo miał coś zrobić i nie zrobił. To przydaje się w naszych relacjach w pracy, ale także w tych domowych.
Życzę więc sobie i Wam tego, abyśmy byli w stanie wybaczać to co złe, zmieniać to co można zmienić na dobre i akceptować to czego zmienić się nie uda. A przede wszystkim abyśmy potrafili dostrzegać dobro w innych (ma nam w tym pomóc dzień teściowej w stosunku do naszych teściowych) i przyłapywać innych na robieniu dobra, a potem dziękować za nie.