Być kobietą znaczy dla mnie…
…nieustannie zadziwiać się swoją naturą. Zwykle cały czas jazdy windą z dziewiątego piętra wykorzystuję na skrzętne przeglądanie się w lustrze (jeśli jestem w windzie sama), za to po wyjściu z bloku zaczynam poranne uwielbienie Pana Boga, nucąc „Kiedy ranne wstają zorze”. Zapominam o sobie, już nie zachwycam się sobą, ale zachwycam się pięknem stworzenia, kroplami rosy, mgłą, liśćmi, ptakami, spotykanymi osobami, dziećmi… Inny przykład. Często jestem bardzo niezdecydowana i przez dłuższy czas nie potrafię jakiejś sprawy rozeznać i podjąć decyzji (zbyt dużo myślenia tutaj nie pomaga), ale kiedy jestem w sercu wydarzeń, kierując się impulsem, czy może intuicją kobiecego serca, wiem od razu, co należy uczynić, co będzie dobre. To mnie jeszcze nie zawiodło.
…patrzeć na świat sercem. Zauważać bardzo wiele drobnych rzeczy wokół mnie, zwłaszcza dotyczących osób. Jednak raczej jest to zauważanie okruchów zjawisk niż detali przedmiotów. Dla przykładu pewnego dnia dostrzegłam wzrok starszej pani, zapraszający mnie do rozmowy i postanowiłam w jednej sekundzie pójść taką drogą z kościoła do domu, która ewentualnie mogła umożliwić rozmowę, jeśli ta pani rzeczywiście zechce ze mną porozmawiać, mimo, że akurat tego dnia miałam zamiar skręcić w inną stronę. Zatrzymując się przy przejściu dla pieszych na czerwonym świetle, usłyszałam za plecami delikatne: „chyba zaczyna kropić” i już wiedziałam, że będzie z tych kropelek rozmowa. W ciągu dwustu wspólnie przespacerowanych metrów dowiedziałam się, jak wyglądają nieznajomej Pani listopadowe wyprawy na cmentarz oraz że lepiej odwiedzać zmarłego męża samemu, bo wtedy można spokojnie porozmawiać.
…dawać siebie. Obdarzać. Chociażby każdego gościa w domu kubkiem herbaty i jakimś smakołykiem do niej. Hojnie siać uśmiech i dobre słowo. To także ofiarować swój czas. Nie żałować. Zrobić coś dla drugiej osoby nie dlatego, że jest to logiczne i przyniesie efekt, ale dlatego, że czuję, że tak trzeba. Empatia. Współodczuwanie z innymi. Dzielenie radości, bólu, smutku. Zauważam w sobie też ogromną potrzebę dzielenia się tym, co przeżywam, opowiadania siebie. Próbuję podczas rozmów pilnować proporcji, żeby dowiedzieć się od drugiej osoby przynajmniej tyle, ile ja zdążę przekazać, chociaż nie zawsze mi to wychodzi.
Magda
Dla mnie osobiście bycie kobietą oznacza przede wszystkim bycie mądrą żoną i matką. Choć to wcale nie jest tak proste zadanie, mimo porażek ja z uporem staram się temu sprostać.
Warto by każda kobieta zrozumiała swoją wartość i ją potrafiła sama docenić.
Być kobietą to posiadać wrażliwość, delikatność, taktowność. To nieustanne zabieganie o ciepło rodzinne, o komfort emocjonalny i psychiczny męża i dzieci, a tym samym własny. To też chęć wychowywania dzieci na wartościowych ludzi.
Roma
Niespodziewane trudności napotkałam myśląc o tym, co znaczy dla mnie bycie kobietą. Być może jest tak dlatego, że – jak trafnie określił to mój znajomy – „siedzę w tym całe życie” :) A być może wydarzenia mojego życia nie zmusiły mnie wcześniej do tak świadomej refleksji na ten temat.
Kiedy myślę o sobie jako o kobiecie, to w przeciągu mojego niedługiego życia mogę zauważyć kilka etapów tej „kobiecości”. Gdy byłam dziewczynką wolałam raczej „chłopięce” zabawy i obracałam się głównie w męskim towarzystwie. Nie bez znaczenia jest fakt, że mam dwóch braci, czterech kuzynów i jedną kuzynkę, na której narodziny dość długo czekałam. W tamtym czasie byłam określana mianem chłopczycy i bardziej pasowało mi granie w piłkę, gonitwy na rowerach czy wyprawy na gruzowiska niż spokojne zabawy w domu.
Wraz z dorastaniem zaczęłam dostrzegać u siebie więcej „kobiecego” stylu bycia i czułam się z tym dobrze. Zaczęły się jednak pojawiać momenty, w których fakt bycia kobietą odbierałam jako pewną uciążliwość. Wiązało się to bowiem z określonymi oczekiwaniami wobec mnie, które uznawałam za niesprawiedliwe i dyskryminujące. No bo dlaczego, to że jestem dziewczyną ma być równoznaczne z tym, że to ja nakrywam do stołu i obsługuję gości, czy też wybieram i kupuję wędliny w sklepie :) Toczyłam zatem bój w obronie moich praw. Nie był to bunt wobec Boga, ale ludzi, którzy źle – w mojej feministycznej opinii – interpretują Jego wolę.
Gdy czas wrzawy minął i zaczęłam samodzielnie decydować o sobie zauważyłam, że nie jestem w stanie uciec przed „byciem kobietą” w oczach innych osób. Choć mój wewnętrzny upór, bunt nie zniknął, to zaczęłam dostrzegać, że mężczyźni także mają swoje „zobowiązania” wobec społeczeństwa. Na ich drodze również pojawiają się kłody związane z ich męskością, których nie ma na mojej ścieżce. Komplementarność naszych zdolności i problemów sprawiła, że świat stał się bardziej uporządkowany i rozsądny. To odkrycie odebrałam jako przykładem doskonałości Bożego planu – „Jak On to sprytnie wymyślił”.
Kolejny etap przeplatał się czasowo z poprzednim, ale chciałabym go wyodrębnić, gdyż dotyka pewnej sfery kobiecości, która wydaje się być oczywistą i niezmiernie istotną – a jest nią macierzyństwo. Jedynie kobieta może stać się czasowym schronieniem dla nienarodzonego dziecka i pewnego, szczęśliwego dnia wydać je na świat. Z czasem przekonałam się jednak, że być może Pan Bóg nigdy nie obdarzy mnie radościami i trudnościami stanu błogosławionego. Choć okres godzenia się z brakiem tego przejawu kobiecości nie był dla mnie łatwy, to Pan Bóg obdarzył mnie łaskami, dzięki którym zaufałam Jego woli. To zawsze procentuje i jest dobrym, choć nieraz trudnym, wyborem. Idąc Jego drogą mój macierzyński, kobiecy "potencjał" nie tylko się nie zmarnował, ale zaowocował decyzją o adopcji.
Cały czas odkrywam nowe znaczenie „bycia kobietą” – choć jest to coś powszechnego, to jednak wyjątkowego, gdyż każdy przeżywa to na swój sposób. Dla mnie jest ono możliwością dzielenia się moimi „kobiecymi” kompetencjami, zdolnościami, sposobem myślenia i doświadczania świata z innymi. Jest także płaszczyzną pracy nad sobą i odkrywania tego daru w taki sposób, aby stał się on także darem dla innych.
„Bycie kobietą” na pewno z każdym kolejnym moim doświadczeniem, etapem życia będzie się zmieniało, przyjmowało nowe znaczenie i sens. Jednak niezwykle ważne jest dla mnie to, że nie byłoby to możliwe bez obecności i wyrażanej na różne sposoby miłości ze strony mężczyzn mojego życia. Za ten dar szczególnie Ci, Panie dziękuję!
Małgosia
O kobietach napisano już wiele traktatów, analiz, poświęcono im wiersze, poematy, powieści czy obrazy. Mimo tych licznych prób zrozumienia kobiecej duszy, myślę, że kobieta w głębi swej duszy pozostaje w pewnym sensie tajemnicą. I to samo mogę powiedzieć o sobie. Nawet jeśli podejmuję nieustanny wysiłek pracy nad sobą po to, by lepiej się rozumieć, to i tak odrobina tajemnicy gdzieś na dnie serca pozostaje.
Być kobietą to dla mnie przede wszystkim zauważać moje piękno wewnętrzne i zewnętrzne i chcieć obdarowywać nim ludzi, których na co dzień spotykam. To dawać uśmiech (i odczuwać radość, gdy jest on odwzajemniony), służyć dobrym słowem, radą, pomocą, jeśli zachodzi taka potrzeba. Jako kobieta posługuję się często intuicją, empatią w relacjach z drugim człowiekiem, a budowanie tych relacji stanowi dla mnie coś, w co wkładam dużo serca i poświęcenia. Staram się budować dobre relacje z drugim człowiekiem także w pracy, choć nie zawsze bywa to oczywiste. Jako pracownik naukowy na uczelni jestem codziennie konfrontowana z dość brutalną rzeczywistością zabiegania tylko o własne interesy na uczelni. Wielokrotnie moja postawa kobiety, która bazuje na wartościach etycznych, budziła zdziwienie kolegów. Ale to nie zniechęca mnie do działania, a wręcz zachęca do zachowania jasnej i nie budzącej wątpliwości postawy w tej kwestii. Staram się także na co dzień pokazywać tę stronę kobiecości także studentom.
Moja kobiecość wyraża się także zewnętrznie moim ubraniem. Bardzo lubię nosić spódnice, sukienki, a spodni w szafie praktycznie nie posiadam i w dodatku zakładam je od wielkiego dzwonu, co czasem jest przedmiotem zdziwienia ze strony znajomych. Koleżanki często mi powtarzają, że przecież w dżinsach wygodniej niż w spódnicy, ale osobiście mam dokładnie odwrotne zdanie, a poza tym noszenie spódnicy niejako „zobowiązuje” do bardziej kobiecego sposobu poruszania! To także przejaw nowej kultury.
Kobieta realizuje swoje życiowe powołanie, gdy wsłuchuje się w głos Pana Boga i podejmuje wysiłek, aby codziennie Jemu powierzać wszystkie obszary swego życia. Ufam, że na co dzień realizuję i dalej będę realizować moje powołanie jako kobiety, zgodnie z Bożym zamysłem.
Dorota
„Nigdy nie miałem rodzonej siostry. Tę «lukę» wypełniasz Ty, droga Siostro. (…) Tak już jest od pewnego czasu, sam nie wiem od kiedy. I bardzo sobie tę bratnią/siostrzaną przyjaźń cenię”.
Kilka lat temu w ten nieco żartobliwy sposób napisał do mnie zaprzyjaźniony mężczyzna, kapłan. Dziś, gdy przyszło mi dać świadectwo o kobiecości (a w szczególności o osobiście przeżywanej kobiecości), przypomniały mi się te słowa – wciąż bogate w ładunek wzruszających emocji. Dotarło bowiem do mnie, że gdybym kobietą nie była, te słowa nigdy by nie padły. Nigdy nie mogłabym być dla drugiej osoby siostrą (rodzoną czy współsiostrą), córką, oblubienicą czy matką (choć nie w sensie fizycznym). Kobiecość wpisana w moje życie od początku stworzenia – stanowi o mojej istocie i pozwala realizować się na wielu płaszczyznach.
Ta wielopłaszczyznowość przeżywania kobiecości staje się dla mnie także swoistym drogowskazem. Bycie córką to zarazem wskazówka jak poczuć się dzieckiem Bożym, jak oprzeć się na Ojcu i doświadczyć Jego miłości. Relacje siostrzane otwierają i prowadzą do wspólnoty – do bycia dla innych. Bycie oblubienicą, które rozpoczęło się z chwilą konsekracji – kierunkuje ku duchowemu dojrzewaniu poprzez całkowite oddanie, całkowitą ofiarę i zupełne powierzenie się Oblubieńcowi. Przeżywanie macierzyństwa duchowego wskazuje drogę do duchowej płodności, do modlitewnej obecności, czułej troski oraz wsłuchiwania się w „rytm serca” Kościoła – w potrzeby wszystkich do Niego przynależących.
Na wszystkich tych płaszczyznach wciąż jestem w drodze. Jednak jest we mnie nadzieja, że tą właśnie drogą – poprzez codzienne rozwijanie w sobie daru kobiecości – małymi kroczkami zdążam do świętości…
Nieraz żartobliwie powtarzam, że „kobiecie to często wiatr w oczy…”, jest mi jednak z moją kobiecością dobrze.
Lubię w sobie kobiecą wrażliwość i dar empatii, bo pomagają mi one ze zrozumieniem wysłuchać bliźniego.
Lubię kobiecą cechę postrzegania więcej niż tylko sześciu barw, bo świat i ten zewnętrzny i wewnętrzny staje się dzięki temu bardziej kolorowy. Piękniejszy.
Lubię w sobie tak bardzo kobietom przypisywaną słabość i niemoc, której często doświadczam. Wiem dzięki nim, że ostatecznie moją siłą jest Bóg.
Lubię też w kobiecie dar płaczu z różnych powodów. I nawet łzy rozczulania się nad sobą lubię… bo pokazują mi one, jak bardzo nie jestem samowystarczalna. Jak potrzebuję innych. Jak potrzebuję Boga, który ma być dla mnie Wszystkim.
Lubię przypisane kobiecie miejsce w Kościele i nigdy nie ciągnęło mnie do tego, by stanąć przy ołtarzu czy usiąść w konfesjonale. Lubię stać przed ołtarzem, a nawet gdzieś z boku. Jak kobiety, które towarzyszyły Jezusowi.
Kobiecość jest dla mnie osobistym przeogromnym Bożym darem…
siostra Dorota